Street fighting yearsRadykalizm fandomu mangi i anime
W letnim (06) numerze Esensji ukazał się wywiad z Adlerem i Piątkowskim, w którym znalazło się kilka cierpkich słów na temat fanów mangi. Cóż, nie sposób im zaprzeczyć – toteż zaprzeczać nie będę, ale chciałbym wytłumaczyć dlaczego tak jest (a raczej było), skąd brało się takie zaślepienie fanów. Aby to zrozumieć, trzeba poznać sytuacje w jakiej „mem” mangi rozpowszechnił się w Polsce. Dlaczego manga stała się popularna w Polsce, a np. w Czechach czy Austrii nie miał miejsce taki boom? To był przypadek, kilka czynników, które się nałożyły. Po pierwsze, pojawił się człowiek – Robert „Mr. Root” Korzeniowski zafascynowany mangą, który zajczął propagować ją na komputerowych zlotach, a później także na łamach czasopism komputerowych („Gambler” i „Secret Service”). Ludzie, którym do tej pory podobały się gdzieś przypadkowo obejrzane egzotyczne japońskie filmy animowane, zostali uświadomieni, że to część większego zjawiska. Zjawiska, które nie wzięło się znikąd; zjawiska, które ma swoją nazwę. Drugim czynnikiem była emisja w Polsacie serialu „Sailormoon” („Czarodziejka z Księżyca”). Mimo, że budzi on skrajne opinie, dla środowiska mangowego był niczym objawienie. Bo była to nowa, współczesna seria (w przeciwieństwie do znanych wcześniej z Polonii1 produkcji z lat 60-70), nasycona japońską popkulturą – i co najważniejsze, każdy miał do niej dostęp. Rola serialu o wojowniczkach jest tak wielka, że bez przesady polski fandom mangowy można nazwać „Pokoleniem Sailormoon”. Bardzo ważną rolę odegrał też internet – tak się złożyło, że w tym czasie TPSA wprowadziła darmowy numer dostępowy. Nic już nie stało na przeszkodzie narodzin fandomu. Popularyzacją mangi zajęły się pisma o grach komputerowych, których specyfika polega między innymi na tym, że ich odbiorcy lubują się w podziałach i świętych wojnach toczonych na łamach działu „listy do redakcji”. Tak oto do dotychczasowych, „historycznych” podziałów (Atari vs. Commodore, Amiga vs. PC, fani jednego pisma vs. fani drugiego itd.) dołączyli zwolennicy i przeciwnicy mangi (posługujący się argumentami w stylu „disco polo wśród kreskówek”), co rzecz jasna doprowadziło do radykalizacji poglądów fanów mangi, którzy powoli czuli się zaganiani do getta. Na to uczucie miało duży wpływ skrajnie niepochlebne stanowisko prasy mainstreamowej wobec nowego zjawiska i niestety także brak poparcia ze strony środowiska s-f (np. niepochlebne wypowiedzi na łamach Nowej Fantastyki). Propagatorzy mangi opisywali ją rzecz jasna w samych superlatywach. Miało to oczywiście pokrycie w ambitnych i uznanych dziełach (zawsze przywoływane „Akira” i „Ghost in the Shell”), choć w świadomości odbiorców pogląd ten rozciągał się na wszystkie pozycje. Ważne jest także, że nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia (lub mieliśmy sporadycznie) z animowanymi filmami czy komiksami dla dorosłych – amerykańskie komiksy kojarzyły się z TM-Semicowymi „-menami”, a francuskie z „Asteriksem”. Na tym tle manga jawiła się jako coś niesamowicie odkrywczego, ambitnego, genialnego. I chociaż to poczucie wyższości wspominam dziś z pewnym zażenowaniem, to jednak odegrało ono ważną rolę w przyciąganiu i przekonywaniu ludzi do mangi. Zaczynali się nią interesować, bo dawała poczucie elitarności. Po prostu mem mangi wypracował silne anty-memy: „inne rzeczy są głupie”, „takie coś potrafiłby zrobić tylko Japończyk” (co jest częściowo prawdą, są rzeczy, które można spotkać tylko w mandze). Tak zdobywano dziki zachód. I to podziałało – to dzięki obecności fandomu, który wciąż wysyłał sygnał „my chcemy mangi”, dziś na rynku dostępnych jest (było) kilkanaście tytułów z czterech wydawnictw, dwa magazyny i kilka seriali w telewizji. „Teraz, jako mąż dorosły” inaczej widzę to wszystko, zupełnie zmieniła się perspektywa. Wraz z opuszczeniem getta przez mangę zmieniła się także świadomość fanów – podobnie jak trudno dziś wśród zdrowo myślących (a co dawniej było nagminne!) znaleźć kogoś postrzegającego japońskie produkcje przez pryzmat stereotypów, tak samo trudno o radykalnych i zaślepionych fanów mangi, nazywających brzydko kolorowe komiksy. Dziś jestem np. świadomy, że nie lubię mangi dlatego, że jest nie wiadomo jak odkrywcza, genialna i lepsza od produktów reszty świata (choć rzecz jasna czasem jest), ale za np. japoński kicz, który podoba mi się bardziej niż kicz francuski czy amerykański. Lubię bo… lubię. PS. W kwestii definicji. „Manga” faktycznie znaczy „niepohamowane obrazy”, ale jest słowem równoznacznym z naszym „komiksem”, a także „filmem animowanym”. „Anime” oznaczające „animacja” jest dość nowym słowem, nieznanym jeszcze w latach 60., kiedy używano sformułowania „terebi manga” (manga telewizyjna). Oczywiście, „manga” na zachodzie używana jest w znaczeniu „komiks japoński” (nie byłoby przecież sensu mówić „manga” w znaczeniu japońskim, skoro mamy własne określenie), tak samo jak „anime” oznacza „animowany film japoński”. Niektórzy rozszerzają znaczenie „manga” na inspirowany japońskim stylem komiks zachodni, ale puryści (do których należę) nie zgadzają się na takie użycie tego słowa. Ale o tym, co tak naprawdę składa się „styl mangowy” innym razem. 1 listopada 2001 |
Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.
więcej »Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.
więcej »W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Dlaczego robisz mi to, Polsko
— Michał R. Wiśniewski
W domach z betonu nie ma wolnej miłości
— Michał R. Wiśniewski
Superheros patrzy na człowieka, widzi robaka, ale po chwili przygląda się uważniej
— Michał R. Wiśniewski
Powieść środka
— Michał R. Wiśniewski
Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o wilkołakach
— Michał R. Wiśniewski
Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski
Trzej mistrzowie
— Michał R. Wiśniewski
Długi film o umieraniu
— Michał R. Wiśniewski
Matrix w majtkach horror show
— Michał R. Wiśniewski