Zacznijmy od wyjaśnienia kwestii podstawowej: wbrew imionom bohaterów, ten komiks nie ma nic wspólnego ze słynną „2001: Odyseją kosmiczną”.
Dagmara Trembicka-Brzozowska
Kosmiczne rozrabiaki
[Alfonso Font „Clarke & Kubrick” - recenzja]
Zacznijmy od wyjaśnienia kwestii podstawowej: wbrew imionom bohaterów, ten komiks nie ma nic wspólnego ze słynną „2001: Odyseją kosmiczną”.
Alfonso Font
‹Clarke & Kubrick›
Jednak autor „Clarke’a & Kubricka”, Hiszpan Alfonso Font, z pewnością czytał tę powieść Arthura C. Clarke’a, jak też inne z amerykańskiej Złotej Ery SF. Przygody tytułowych postaci kojarzą się jednak nieodmiennie z innym pisarzem, Robertem Sheckleyem – który na przestrzeni dekad stworzył, obok powieści i różnych projektów multimedialnych, kilkaset (mówi się, że ponad 400) opowiadań. Znany jest z cynicznych, czasami mrocznych, ale zawsze przewrotnych tekstów, w których punktował czy to przewidywania futurystów, czy to kierunki społecznego rozwoju, a czasami po prostu ludzkie przywary. Po polsku możecie poczytać go w różnych, zwykle starszych antologiach, publikacjach retro SF od Stalker Books, czasami także w „Nowej Fantastyce”.
Font publikował niegdyś głównie krótkie epizody w magazynach, we wczesnych latach 80. był to znany za oceanem „1984” poświęcony komiksom SF, gdzie ukazał się m.in. epizod „Lluvia” – drugi komiks z naszymi bohaterami, będący adaptacją opowiadania Sheckleya „Wiatr się wzmaga” (a przy tym też przewrotnym ukłonem w stronę „Odysei kosmicznej”, gdyż występujący w komiksie Kubrick i Clarke korzystali z komputera HAL 2001). Font nie zawsze tak wyraźnie nawiązywał do autorów, zwykle robił to poprzez przyjmowane formy: krótkie, dowcipne, z często przewrotnym zakończeniem, postaciami drugoplanowymi napędzanymi chęcią zysku, z nieetycznymi ambicjami naukowymi, a czasem ze zwyczajną głupotą. Mrugnięć do fanów starego, dobrego SF było w jego pracach oczywiście więcej (odnajdą je i czytelnicy Isaaca Asimova, i ci, którzy woleli Philipa K. Dicka) – ale też „Clarke & Kubrick” nie opierają się na naśladownictwie, to samodzielne opowieści, które z czasem ewoluowały i w formie, i w treści.
Wydawnictwo Elemental oddaje nam zbiorczy album z historiami, jakie ukazywały się niegdyś w formie zeszytów (no, mniej więcej – historia publikacji serii jest dość skomplikowana i międzynarodowa), ale nie jest to zbiór kompletny (brakuje na przykład wspomnianego „Lluvia” – u nas ukazał się jako „Deszcz” w „Opowieściach o niedoskonałej przyszłości”). Wydaje się, że opiera się na czterozeszytowym, anglojęzycznym wydaniu słoweńskim. Pierwsza część, zatytułowana „Clarke & Kubrick. Kosmiczni spece”, zawiera sześć króciutkich historii, w których bohaterowie jako kosmiczne „złote rączki do wszystkiego” podejmują się zleceń, których przebieg i zakończenie najczęściej odbiegają od założonych. Dalej mamy „Kanciarzy”, składających się z pięciu, powiedzmy, rozdziałów: to mniej więcej spójna historia, w której Kubrick i Clarke zostają wynajęci przez finansowy holding chcący okantować całą rasę kosmitów na sporą kwotę – ale to oni zostają okantowani. Bohaterowie są ścigani przez szefa, wpadają w masę tarapatów, a sytuację zaognia pewna błyskotliwa trzynastoletnia oszustka.
Obie części są sympatyczne: fabularnie nie trącą myszką tak, jak można by się spodziewać po 40-letnim komiksie SF. Anachronizmów nie ma wiele, być może dlatego, że autor skupia się raczej na przygodzie niż technologii. Ogółem jest lekko, zabawnie, ze wspomnianymi mrugnięciami do czytelników, a dynamika relacji bohaterów przyciąga jak w najlepszych „buddy shows”. Dalej jest dziwniej. Mamy dwie długie, jednozeszytowe i spójne historie. Pierwsza to „Władcy świata”, w których Clarke i Kubrick przenoszą się w czasie po przypadkowym użyciu maszyny Leonarda da Vinci, po czym wracają… cóż, do realiów, w których Ziemia stała się bardzo dziwnym miejscem, a odkręcić to może, cóż, wspomniany twórca portretu Mony Lisy. To dość chaotyczna, nadal śmieszna, ale już nie tak wciągająca historia – chociaż możliwe, że to po prostu moja niechęć do wyeksploatowanych motywów podróży w czasie, powodujących dziury logiczne w fabule (tu również). Jest tu dobra zabawa, ale poprzednie opowieści zdają się ciekawsze.
Album zamyka „Rezerwat szaleńców„ – historia pewnych narkotyków (przynajmniej początkowo), których sprzedaż wrzuca nasz duet w ciąg iście szalonych wydarzeń i szybko okazuje się, że mamy tu do czynienia z antymilitarystycznym komentarzem, a nie kolejną śmieszną opowiastką. Jest zresztą fabularnie najsłabsza – narracja momentami kuleje, a sympatyczni, nawet jeśli fajtłapowaci, Clarke i Kubrick nagle okazuje się, że kryją w sobie pokłady agresji, o których nic wcześniej nie było wiadomo. Nie jest zła – ale odstaje od pozostałych.
Rysunkowo widać w kolejnych zeszytach postępy – zwłaszcza w kwestii kolorów. W „Kosmicznych specach” mamy gęste, bardziej „poupychane” kadry, sporo ciemnych barw, jednolite tła; najlepiej wyglądają „Władcy świata”, gdzie i barwy, i kompozycja naprawdę cieszą oko. Sam rysunek Fonsa jest, cóż, wyraźnie dość retro, ale nadal może się podobać – świetnie pasuje do charakteru tej kosmiczno-fantastycznej historii: raczej realistyczny, na kadrach nie brak czy to z lekka zdezelowanych statków kosmicznych, czy to prawdopodobnie wyglądających miast, urządzeń i pojazdów. Do tego dodajmy, że Elemental z pieczołowitością pochyliło się nad wydaniem: tłumaczenie Jakuba Jankowskiego jest zgrabne i gładko się czyta, nie widać błędów, papier i format są w sam raz… no dobrze to wygląda, naprawdę.
Clue tej przydługiej recenzji jest to, że „Clarke & Kubrick” to bardzo fajny komiks. Zestarzał się nieźle, można go czytać z prawdziwym zainteresowaniem – zwłaszcza gdy zna się kilku autorów amerykańskiego, klasycznego SF. No i będzie dobrze wyglądał w kolekcji. Jednocześnie jest to komiks retro – więc jeśli kogoś nie pociągają dawne triki narracyjne, niegdyś świeże, dzisiaj już dość ograne motywy w fantastyce naukowej oraz rysunek z tamtego okresu – to nie będzie zadowolony.
Plusy:
- doskonała zabawa z wyszukiwaniem nawiązań do twórczości pisarzy SF
- ciekawa, realistyczna wizja technologii przyszłośc
- sporo humoru sytuacyjnego, zwłaszcza na początku
Minusy:
- niezbyt udana ostatnia historia
- momentami trąci myszką, szczególnie w kwestii kolorów
