„Podróżuj po Galaktyce, spotkaj fascynujące formy życia – i zabij je”. Czy można oprzeć się takiemu hasłu rekrutacyjnemu? Zwłaszcza jeśli jest się zielonym, bezkształtnym kosmitą imieniem Schlock, zakochanym w broni i przemocy? Tak zaczyna się internetowy komiks „Schlock Mercenary” autorstwa Howarda Taylera, poświęcony przygodom kompanii najemników w XXXI wieku.
Najpierw rabuj, potem podpalaj
[ - recenzja]
„Podróżuj po Galaktyce, spotkaj fascynujące formy życia – i zabij je”. Czy można oprzeć się takiemu hasłu rekrutacyjnemu? Zwłaszcza jeśli jest się zielonym, bezkształtnym kosmitą imieniem Schlock, zakochanym w broni i przemocy? Tak zaczyna się internetowy komiks „Schlock Mercenary” autorstwa Howarda Taylera, poświęcony przygodom kompanii najemników w XXXI wieku.
„
Schlock Mercenary” jest satyryczną space operą, z wyraźnymi wpływami takich mistrzów science fiction jak Larry Niven, Robert Heinlein czy David Brin. W tej przyszłości ludzkość od dawna jest w kontakcie z obcymi rasami i bierze udział w międzygwiezdnej polityce, na którą składają się spiski, rządowe konspiracje i kosmiczne wojny. Galaktykę zamieszkują liczne obce rasy, szalone sztuczne inteligencje, a także słonie i szympansy, które genetyczne wspomaganie uczyniło inteligentnymi. Kosmiczni piraci uprawiają swój proceder, terraformuje się planety, a floty gigantycznych statków kosmicznych malowniczo eksplodują. Inaczej mówiąc, jest to otoczenie, w którym najemnicy mogą nie tylko działać, ale wręcz rozkwitać.
Tytułowy Schlock to węglowo-krzemowy amorf – członkowie jego rasy wyglądają jak kupa zielonej masy z parą oczu. Pozbawieni są oddzielnych organów i kończyn, aczkolwiek mogą je wytwarzać wedle potrzeb. Bardzo odporni i trudni do zabicia, niestraszne im jest nawet wysadzenie w powietrze. Ta cecha w oczywisty sposób przydaje w pracy najemnika. Oprócz tego sierżant Schlock – awansował do tej rangi wkrótce po zaciągu – kocha eksplozje i broń. Im bardziej imponujące tym lepsze. Potrafił zrezygnować z nowszego, bardziej zaawansowanego modelu broni tylko dlatego, że nie wyglądał tak niebezpiecznie jak poprzedni i nie wydawał odpowiednio złowróżbnego dźwięku. Wreszcie amorfy są zdolne do strawienia większości organicznych rzeczy w Galaktyce, o czym przekonało się paru przeciwników Schlocka zaraz po tym gdy okazało się, że jest znacznie szybszy, niż na to wygląda.
Jednak, mimo wszystkich jego zalet, sierżanta Schlocka trudno nazwać głównym bohaterem. To miano przypadnie całej kompanii „Twardzieli Tagona”, dowodzonych przez pułkownika Kaffa Tagona. Jak wielu początkujących przedsiębiorców uznał on, że użyczenie firmie własnego nazwiska będzie dobrym pomysłem. Na pierwszy rzut oka – i drugi zresztą też – pułkownik wygląda na niezbyt bystrego brutala, jednak jest naturalnym talentem jeśli chodzi o brudne sztuczki i szerzenie zniszczenia. Jego oddział wydaje się przyciągać ludzi (oraz obcych, cyborgi, roboty i inne istoty) o dziwnych, pokręconych charakterach i życiorysach, przedstawianych jednak przez Howarda Taylera w całkiem sympatyczny sposób. „Twardziele” mogą się szczycić tym, że ich zastępca dowódcy to autentyczny szalony naukowiec, który swym wynalazkiem rozpętał galaktyczną wojnę. Kompanijnym krążownikiem zdolnym spopielać planety kieruje sztuczna inteligencja, która wygląda jak słodki miś koala i ma napady psychozy na tle życia pozagrobowego. Pani doktor, składająca najemników po tym jak zostaną postrzelani, została zaprojektowana przez genetyków na zamówienie niezbyt inteligentnych rodziców. Ma ciało striptizerki, mózg geniusza i nazywa się Edward. Powiedzmy, że reszta kompanii nie wyróżnia się na ich tle, a relacje międzyludzkie (międzyobce?) w warunkach łatwego dostępu do wysokoenergetycznej broni są nieustającym źródłem humoru. „Twardziele Tagona” utrzymują się z wojny, ochrony lub porwań – zależnie od tego, kto więcej zapłaci. Zawsze też dbają o to by dostać wypłatę. Najlepiej od wszystkich stron konfliktu. I oczywiście ze wszystkich sił starają się przeżyć, by móc te ciężko zarobione pieniądze wydać.
„Schlock Mercenary” ukazuje się codziennie od 12 czerwca 2000 roku, w formie przypominającej gazetowy pasek – jest zazwyczaj wielkości trzech, czterech paneli, w niedziele więcej. Nie należy się zniechęcać jakością rysunku na samym początku. Szybko się poprawia, a poziom fabuły stale pozostaje wysoki. Niektórym odcinkom towarzyszą notki, w których autor opisuje szczegóły, które nie zmieściłby się w samym komiksie: biologiczne dziwactwa obcych gatunków i liczne kulturowe przyzwyczajenia Ziemian z XXXI wieku (jak choćby to, w jaki sposób galaktyczny kalendarz zabił ziemski weekend).
Należy podkreślić niedocenione słowo „codziennie”. W tym wypadku znaczy ono: z iście robocią wytrwałością, przez ostatnie dziesięć lat, siedem dni w tygodniu, 365 dni w roku, bez względu na to czy autorowi urodziły się dzieci, brał udział w konwentach science fiction, czy miał zjazd rodzinny. Nawet eksplozja transformatora zasilającego serwer, na którym znajdował się komiks (znakomita i uzasadniona wymówka) doprowadziła jedynie do kilkugodzinnego opóźnienia, dopóki autor nie przeniósł wszystkiego na tymczasową stronę.
W efekcie ilość materiału nagromadzonego w archiwum „Schlock Mercenary” jest niesamowita. Potrafi wciągnąć jak najlepsza książka albo serial, bo ten komiks śmiało można z takimi formami literackimi/graficznymi porównać. Długoletnia fascynacja Howarda Taylera science fiction, w połączeniu z pracą inżyniera oprogramowania w korporacji Novell sprawiła, że naukowa część jego space opery jest spójna, twarda i interesująca
1). Mimo wymagającego formatu (ileż można wcisnąć w trzy czy cztery panele dziennie?) Tayler potrafił stworzył bogaty i spójny świat, z długimi, skomplikowanymi fabułami oraz z mnóstwem akcji
2). Humor jest wysoce „cytowalny”, miejscami czarny i cyniczny – cóż, w końcu to kompania najemników. Niemal każdy z pasków komiksu kończy się jakimś żartem lub grą słów. Jedną z perełek jest poradnik o wielce mówiącym tytule „Siedem Zasad Wysoce Skutecznych Piratów”, bestseller w uniwersum Schlocka, na którą często powołują się bohaterowie. Zasad tych jest zresztą więcej niż siedem, a ich listę zaczyna jakże mądra i pożyteczna reguła nr 1, będąca ani chybi owocem doświadczeń wielu pokoleń piratów i najemników: „Najpierw rabuj, potem podpalaj”
3). Można by wiele mówić o jakości humoru zawartego w „Schlock Mercenary”, zachwalać interesujące postacie i niespodziewane zwroty akcji, ale najlepiej o poziomie komiksu świadczy fakt, że we wrześniu 2004 Tayler zrezygnował ze swojej pracy by całkowicie poświęcić się rysowaniu. Zgromadził dość czytelników by, publikując darmowy komiks, ciurkający w tempie jednego paska na dzień, móc wyżyć ze sprzedaży gadżetów z nim związanych i albumów. W albumach tych zebrane są w nich już opublikowane w sieci odcinki, plus bonusowe historie. Dwa z nich: „Body Politic” w 2009 i „The Longshoreman of the Apocalypse” w 2010 zostały nominowane do nagrody Hugo w kategorii „najlepsza powieść graficzna”.
Dla polskiego czytelnika przeszkodą może być oczywiście angielski język komiksu, który sporo ze swego humoru czerpie z gier słownych. Dla tych jednak, których to nie odstrasza – gorąco polecam przygody Schlocka i reszty „Twardzieli Tagona”.
1) Podam przykład doskonale pasujący do atmosfery komiksu: w jaki sposób siła odśrodkowa wytwarzająca sztuczna grawitację w stacji kosmicznej wpłynie na celność automatycznego granatnika. W terenie zabudowanym.
2) Co prawda, w tym formacie eksplozja krążownika potrafi trwać cały tydzień…
3) Zaiste okropna, mała książeczka, jak nazywa ją jedna z bohaterek komiksu. Niezapomniana zasada nr 21 głosi: „Daj człowiekowi rybę, a nakarmisz go na jeden dzień. Zabierz mu rybę i powiedz, że ma szczęście, że nie stracił życia, a wymyśli jak złowić następną. Którą będziesz mógł mu zabrać nazajutrz”. Jeśli ktoś chce się z nimi zapoznać, bez przeglądania archiwów komiksu, wszystkie, które do tej pory się pojawiły zostały zebrane przez jakiegoś fana i umieszczone
TUTAJ.
zaiste, dobry komiks. od pasków schlocka (i sinfestu) rozpoczynam każdy dzień. tylko jak się czyta z dnia na dzień, space-operowa rozwlekłość rzeczywiście trochę może nużyć (czego nie było jednka widać, kiedy nadrabiając zaległości, czytałem całe archiwum po kolei).