Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jakub Ćwiek
‹Krzyż Południa. Rozdroża›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKrzyż Południa. Rozdroża
Data wydania30 czerwca 2010
Autor
Wydawca Bellona, RUNA
CyklKrzyż Południa
ISBN978-83-89595-63-8
Format336s. 125×195mm
Cena29,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Krzyż Południa. Rozdroża – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Jakub Ćwiek

Krzyż Południa. Rozdroża – fragment 2

II
Z zewnątrz, zwłaszcza od fasady, budynek przy Brzoskwiniowej w Dobson w stanie Georgia wyglądał jak waszyngtońskie muzeum. I nie był to do końca mylny trop, ponieważ posiadłość – okazała biała rezydencja ozdobiona kolumnami – budowana była na tych samych planach co dom prezydenta George’a Washingtona w Arlington w Wirginii. Ten zaś z kolei, choć nie pełnił funkcji oficjalnie, był w rzeczywistości pomnikiem ku czci zmarłego prezydenta.
Nieruchomość przy Brzoskwiniowej jednak, mimo oczywistej ku temu predyspozycji, nie była muzeum. Stanowiła siedzibę elitarnego klubu dla dżentelmenów z Dobson.
Podróżni zmuszeni do postoju na miejscowej stacji kolejowej – z jedynego peronu był doskonały widok na Brzoskwiniową i stojącą tam rezydencję – niejednokrotnie dziwili się, co w takiej okolicy, w środku wielkiej bawełnianej pustyni, robi podobna instytucja rodem ze Starego Kraju. Odpowiedź starego kolejarza Wicka brzmiała zawsze tak samo:
– W tym hrabstwie nie uświadczy pan ani jednego obywatela Stanów – mówił, raz po raz strzykając tytoniem na wysypane trocinami klepisko stacji. – To wszystko synowie i córki Królowej, którzy zjechali tu, by przywrócić stary ład i porządek. I dobrze, takie moje zdanie, bo to, co się tutaj wyprawiało, to Sodoma i Jeruzalem.
Staruszek dość mocno rozmijał się z prawdą, w jednym jednak miał rację. W zasadzie kogokolwiek by nie zapytać w Dobson i okolicach o pochodzenie, prawdziwie bądź nie wskazałby Koronę, a swój status w Ameryce określiłby mianem rezydenta tymczasowego. Tak, w Dobson znano takie słowa.
Czego by jednak nie mówili, jak bardzo by się nie zarzekali, tutejsi ludzie dawno już wsiąknęli w tę ziemię. Przywykli do czarnych, którzy pracowali w pocie czoła na miskę strawy i pajdę chleba, do luksusów, jakie zapewniała bawełna, i szacunku, jaki budzili u sąsiadów. Tu wreszcie mogli sobie pozwolić na to, co w Starym Kraju było dla wielu z nich kompletnie nieosiągalne. Byli arystokracją.
Członkowie klubu dla dżentelmenów stanowili trzon owej społeczności. Jak jeden właściciele potężnych plantacji, kilku weteranów wojny z Meksykiem, mężowie i ojcowie. Spotykali się każdej środy, blisko siedemnastej, by kultywować nie swoje tradycje picia herbaty – która szybko ustępowała miejsca brandy czy whiskey – czytania klasyków, dyskutowania o polityce oraz głośno krytykować nowe porządki, nowe obyczaje. Amerykanie ciałem i duchem… tylko nie słowem.
Zabawne, ale zarządcą klubu, jego opiekunem i zarazem kamerdynerem usługującym gościom był czystej krwi Irlandczyk, prawie siedemdziesięcioletni pan Abraham Donner. Zarówno za sprawą wieku, jak i dawnych żołnierskich nawyków nie nadawał się do żadnej z wyznaczonych mu funkcji, ale ponieważ kilku spośród członków klubu zawdzięczało staremu Donnerowi życie, wszyscy jakoś przymykali oczy na jego niedopasowany, wiecznie niedopięty i wygnieciony surdut, zgarbioną sylwetkę i fatalny akcent. Donner otrzymywał skromne wynagrodzenie, jeden z pokoi na piętrze na wyłączność, a do tego każdego dnia Murzyn któregoś z klubowiczów przynosił mu ciepły posiłek. W zamian Irlandczyk robił wszystko, by z uśmiechem nosić nie swoje buty.
• • •
Pan Blueberry, jak zwykle w każdą środę, stawił się w klubie jako pierwszy. Punktualnie o godzinie piętnastej jego powóz zaprzęgnięty w dwa białe konie zatrzymał się na środku ulicy Brzoskwiniowej. Z kozła zeskoczył Murzyn, rozłożył schodki, otworzył drzwiczki, derką nakrył wysychającą kałużę i wyprostował się, prężąc wklęsłą pierś.
Pan Blueberry – wysoki jegomość z gęstymi bokobrodami przechodzącymi w równie gęste wąsiska, z nieodłącznym monoklem w oku i laską, na której zwieńczeniu kulił się kalifornijski niedźwiedź – wstał i stał tak przez chwilę, jak zwykł to robić w każdą środę, patrząc na rozkwitającą ulicę Brzoskwiniową, jakby to były jego włości. Szary od nogawek spodni po cylinder, wyglądał jak samotny szczyt pośród rozległych pagórków, jak skała stawiająca opór falom u nabrzeży Maine.
Dopiero gdy już wszystko obejrzał, zarejestrował każdą zmianę, pan Blueberry zszedł po schodkach. Wsunął Murzynowi kilka drobnych do ręki i z laską pod pachą ruszył w stronę klubu. Tam, w progu, już czekał na niego Donner.
– Dzień dobry szanownemu panu – wyrecytował lokaj z ćwiczoną przez lata powagą.
Blueberry pamiętał, że jeszcze nie tak dawno temu staruszek, wymawiając te słowa, nieodłącznie parskał śmiechem. Ale cóż, czas jest najlepszym nauczycielem. W końcu, jak podobno mawiają w Starym Kraju, jeśliby tysiącowi Murzynów dać gęsie pióra i zaprząc ich do pracy, to w końcu któryś napisze wiersz. A Donner był przecież biały.
– Witaj, Donner. Jest już ktoś?
– Nie, proszę pana. Jest pan pierwszy.
To był taki ich prywatny rytuał. Zawsze zaczynali rozmowę w ten sposób, mimo iż obaj wiedzieli, że nikt nigdy nie zjawia się w klubie wcześniej. Następnym etapem była prośba Blueberry’ego o herbatę z kroplą mleka dla smaku, a na koniec – już w bibliotece – krótka opowieść Donnera z czasów wojny.
Tym razem jednak nie wszystko potoczyło się zgodnie z niepisaną tradycją.
– Słyszał pan o konkursie literackim dla członków klubu? – zapytał tego dnia Donner, zajmując miejsce w fotelu naprzeciwko Blueberry’ego, jednym z dwóch ustawionych tuż przy kominku.
Godzinę później to siedzisko nie będzie już dla niego dostępne, ale teraz mógł sobie pozwolić na odrobinę luksusu.
– Nie, Donner. – Blueberry pokręcił głową i odłożył na bok tomik poezji Blake’a.
Uczynił to z ulgą, bo już pierwsze słowa Pieśni doświadczenia – którą wziął do ręki przez wzgląd na tytuł – przyprawiały go o zawrót głowy i zniechęcały do dalszej lektury. Pan Blueberry podobnie odczuwał obcowanie z większością książek. A w zasadzie z wszystkimi, jeśli chodzi o ścisłość. Była to jego najgłębiej skrywana tajemnica. W zaciszu domowym unikał nawet gazet.
– Kiedy go ogłoszono? Kto? Żadne słuchy do mnie nie dotarły.
– Ach, faktycznie! Przecież pomysłodawcą był pan Ackerman. – Donner pacnął się w czoło, jakby właśnie dotarła do niego oczywista prawda.
Rzeczywiście bowiem niechęć, jaką darzyli się dwaj najbogatsi członkowi klubu – czyli panowie Ackerman i Blueberry właśnie – dla nikogo nie była tajemnicą, mało kto był więc skłonny do informowania jednego o inicjatywach drugiego. Spór obu plantatorów sięgał podobno trzech pokoleń wstecz i brał swój początek jeszcze w Starym Kraju.
Blueberry upił łyk herbaty i ze znakomicie udanym żalem spojrzał w stronę dwóch regałów z książkami, długich i wysokich od podłogi po ozdobny sufit.
Paradoksalnie tylko on i Ackerman wiedzieli, że spora część woluminów, zwłaszcza te z wyższych półek, to jedynie oprawione w skórę atrapy. Był to skutek dokonanego przez obu panów pospołu nierozważnego zakupu biblioteczki od wędrownego oszusta. Nie chcąc narażać się na śmieszność, wyjątkowo zgodnie zdecydowali się ustawić książki wysoko i nieustannie sabotowali jedyną w klubie drabinkę. Jednocześnie obaj, z tym że tu już każdy na własną rękę, zaangażowali ogromne środki finansowe celem znalezienia identycznie wyglądającej, ale już prawdziwej kolekcji. Szybko jednak odkryli, że wcale nie muszą się tak śpieszyć; przez ponad rok nikt nawet nie próbował sięgnąć wyższych półek.
Filiżanka cichutko zabrzęczała o spodek.
– Cóż, mimo iż konkursy literackie to mój konik od czasów akademickich, w tym projekcie nie wezmę chyba udziału – stwierdził Blueberry. – Ale rozumiem, że jest jakiś powód, dla którego pytasz. O co chodzi?
Donner podniósł się z fotela, podszedł do barku i nalał sobie do kieliszka brandy. Wypił jednym haustem, uzupełnił, wrócił na fotel. Usiadł.
– Bo ja tak sobie pomyślałem… – zebrał się w końcu na odwagę. – Pan Ackerman powiedział, że sztuka nie zna podziałów na klasy, więc ja…
– Napisałeś coś, tak? – dokończył Blueberry. Oparł się wygodnie, zachęcił lokaja gestem, by zrobił to samo. – Jeśli tak i jeśli chcesz poznać na ten temat moją opinię, z przyjemnością posłucham.
Staruszek wyszczerzył się i wyjął z kieszonki kamizelki pozginaną w kostkę kartkę. Rozłożył, przeprasował kantem dłoni na kolanie. Wreszcie podsunął pod sam nos, choć Blueberry gotów był postawić belę bawełny przeciw zgniłym śliwkom, że Donner zna swój tekst na pamięć.
– Czytaj.
I Donner zaczął czytać.
Powtórne narodziny Jeremiaha Crossa, autor Abraham Donner…
• • •
koniec
« 1 2
18 lipca 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Zapoznać się, zaśmiać, zapomnieć
— Mieszko B. Wandowicz

Krzyż Południa. Rozdroża
— Jakub Ćwiek

Tegoż twórcy

Witaj w ciemnym mieście Grimm
— Magdalena Kubasiewicz

W ponurym mieście Grimm
— Magdalena Kubasiewicz

Dorośnij, Piotrusiu
— Magdalena Kubasiewicz

Uwierz we wróżki
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Maj-czerwiec 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Zobaczyć człowieka
— Agnieszka Szady

Bóg od brudnej roboty
— Agnieszka Szady

Powieść, której mogłoby nie być
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.