Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

C.J. Cherryh
‹Ogień z nieba›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOgień z nieba
Tytuł oryginalnyHammerfall
Data wydaniasierpień 2002
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
ISBN83-89004-30-5
Format444s.
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ogień z nieba

Esensja.pl
Esensja.pl
C.J. Cherryh
« 1 2 3 4 10 »

C.J. Cherryh

Ogień z nieba

Ojciec odwrócił twarz i nic już nie powiedział. Zatem szaleństwo kładło się plamą na wszystko, czego kiedykolwiek razem dokonali. Zaufanie, którym się darzyli, było kłamstwem. Wtedy po raz ostatni patrzyli sobie w oczy.
Słońce stanęło w zenicie. Karawana rozstawiła namioty dla ochrony przed światłem, miraż miasta już zniknął, a żona z Tarsy ze szlochem dała się posadzić, wciąż mówiąc do siebie.
Inni zbili się w grupki; odwracali oczy od słońca rozlewającego się na zewnątrz ich plamy cienia, a chłopiec kiwał się i coś mówił do siebie. Rudobrody mężczyzna, garbarz w średnim wieku z ramionami ponownie obłażącymi od słońca, siedział na rozgrzanym piasku i modlił się do bogów, o których wierni dobrze wiedzieli, że nie wysłuchają szaleńca.
Marak nie robił żadnej z tych rzeczy. Siedział tylko w cieniu namiotu z podniesionymi połami i patrzył na horyzont, równie pewny jak jego strażnicy i przewodnik karawany, że nazajutrz, może nazajutrz wieczorem, dotrą do kresu podróży.
Żaden z pozostałych szaleńców nigdy nie przemierzył Lakht. Żaden z pozostałych majaczących więźniów nie jeździł na wojnę z długotrwałą władzą Ili i nie pomagał najgroźniejszym z abjori zalewać ogniem tych wież.
Żaden z pozostałych nie zajechał tak wysoko na kłamstwie. Nikt z pozostałych nie był spadkobiercą Kais Tain ani nadzieją długoletnich ambicji Taina.
W owych czasach majaki nawiedzały go w nocy. Młody wojownik zdecydowany kroczyć śladami ojca potrafił utrzymać je w tajemnicy, choćby zagryzał wargi do krwi, choćby głosy odwracały jego uwagę, gdy siedział przy ojcowskim stole czy oślepiały go, gdy jechał na złamanie karku po zboczu wydmy.
Lecz wojna skończyła się zanim skończyła się ich miłość.
Od wycofania się spod świętego miasta minęły trzy lata. Podczas ostatniego roku tajemnice rozwinęły się w wizje, a wizje rozbrzmiały głosami. Wizje pojawiające się nitkami i gałązkami ognia splatały się coraz ciaśniej, aż powstałe tak obrazy zastąpiły to, co widziały jego oczy.
Chodź do nas, mówiły teraz coraz bardziej natarczywe wewnętrzne głosy. Chodź do nas. Słuchaj nas. W takich chwilach cały świat raz po raz gwałtownie się przechylał, jakby demony tkwiące w oczach Maraka usiłowały przechylić na lewo lub na prawo całe jego ciało. Trudno było się oprzeć takim szarpnięciom. Szaleńcy pogrążeni w atakach choroby zwykle podrygiwali i rzucali się.
Niektóre rodziny mogły nie oddać swoich szalonych synów. Niektóre rodziny, nawet całe wioski mogły być w całości skażone i ukrywały swój wstyd w tajemnicy.
Inne rodziny, inne wioski mogły po cichu zabić swoich szaleńców, by nie mieć kogo przekazać ludziom Ili. Karawana potępionych zatrzymywała się w wioskach, w których nikt się nie przyznawał.
Żona z Tarsy zawodziła i modliła się, ogarnięta wizjami.
- Patrzcie! - wołała. - Miasto! Jest tu święta wieża!
A kiedy indziej:
- Niech bóg ma w opiece Ilę - jakby żołnierze mogli się zlitować, gdyby wychwalała tyrankę.
- Na wschodzie jest diabeł! - wrzasnął garbarz, co rozbudziło starca, który zapytał o swoją żonę i zawołał, że zdradziły go spłodzone przez niego diabły.
Po twarzy, szyi i pod pachami Maraka spływał pot, wysychając mu na żebrach. Ciało mężczyzny zdradza go w upale. Chętnie oddaje wodę. W smutku oddaje jej nawet więcej.
Gdzieś ponad niebem leżała kraina bogata w życie, gdzie rodzili się wszyscy ludzie.
Gdzieś tam ponad rozżarzonym błękitem leżał raj bogaty w wodę, staw, z którego nieustannie wypływa strumień.
To miejsce może i było w niebie, jak mówili kapłani, ale podczas tego marszu niebo nie przypominało raju, oferując jedynie zimne światło gwiazd nocą i płonące oko słońca za dnia.
Kapłani mówili, że kiedy na Lakht zstąpili Pierwsi Przybysze, nieśmiertelna i wieczna Ila oddzieliła ludzi od zwierząt, a zwierzęta od plugastwa: potem nad światem i jego porządkiem zapanował bóg, jedyny bóg, a zarządzała nim Ila i jej kapłani.
Marak, podobnie jak jego ojciec i większość zachodu, odrzucił tę wiarę. Niebo nie oferowało żadnej pomocy, nie można było polegać na kapłanach na ziemi ani na zastępczyni boga. Skoro jednak zwalczał tę władzę i przyszło mu na coś takiego, to ze swoim życiem tu na ziemi nic nie mógł już zrobić, może oprócz zakończenia go, wylania go jak wodę, by pustynia wypiła je do sucha, a plugastwo nieba zleciało się chmarą. Człowiek mógł umrzeć za dnia, a o zachodzie słońca zostawały z niego tylko kości.
Marak postanowił jednak ujrzeć święte miasto jeszcze jeden raz. Znajdowali się o dzień marszu od niego. Zaszedł tak daleko dzięki samej wytrwałości, wiedząc, że pozostała mu już tylko śmierć i widząc, że jak dotąd to, co przynosił następny dzień, okazywało się lepsze od nie zobaczenia go w ogóle.
Mając teraz w oczach złudny obraz miasta, przypomniał sobie, że nie tylko może je zobaczyć, ale że sama Ila zapragnęła ujrzeć szaleńców. Pomyślał, że może będzie żył dość długo, by zacisnąć dłonie na jej gardle. To już jest jakaś ambicja.
A kiedy ojciec usłyszy, że Marak skręcił nieśmiertelny kark Ili, być może okaże mu wdzięczność. Jego syn jest szaleńcem i wyrzutkiem, lecz nie jest bezsilny.
{Świat przechylił się na wschód. Przechylił się i obrócił jak kompas w misie.}
Cały płaskowyż uniósł się i przechylił, a wszyscy szaleńcy podparli się jednocześnie rękami, by nie upaść.
Żona jednak nagle zerwała się, krzyknęła i puściła się biegiem.
- Miasto! - wołała. - Oburan! Niech Ila ma nas w opiece!
Dwaj spośród ludzi Ili zaczęli się śmiać, ale po chwili wstali i ruszyli za nią; wszyscy szaleńcy wyprostowali się i patrzyli za nimi, a co pobożniejsi zaczęli coś mamrotać o diabłach.
- Diabły są na dworze Ili! - drwili z nich ludzie z zachodu, w głębi serca będący abjori. - A ich przywódczynią jest sama Ila!
- Tam jest woda! - zawołał garncarz. - Woda do picia dla wszystkich.
Kilkoro szaleńców wstało, wykrzykując słowa zachęty dla żony albo protestując przeciwko bluźnierstwu, ale strażnicy zmusili ich biciem, by z powrotem usiedli na piasku. Poza tym nikt się ruszał w tym upale. Szaleńcy patrzyli, jak żona biegnie, wzbijając chmurki czerwonego pyłu pustyni.
Czy uda jej się uciec?, zadał sobie z lekkim zaciekawieniem pytanie Marak, cały czas spokojnie siedząc. Wydmy mają strome zbocza, z których można spaść.
A może skręci sobie kark albo pęknie jej serce? Może wtedy inni znajdą odwagę, by podjąć wysiłek. Marak poszukał tej odwagi u siebie. Teraz jednak, kiedy się nad tym zastanawiał, kiedy miasto znajdowało się tak blisko, myśl o gardle Ili całkowicie nim owładnęła.
W końcu ludzie Ili pobiegli szybciej. Wynik zawodów był przesądzony i większość karawany straciła zainteresowanie. Ludzie rozciągnęli się na piasku, niektórzy z bólem głowy. Marak patrzył jednak z ciekawością, jak żona umyka strażnikom.
Była sprytna. I miała cel.
Był lekko rozczarowany, gdy w chwilę potem ludzie Ili dogonili kobietę i rzucili ją, wymachującą rękami i krzyczącą, na piasek. Widział już to przedtem, ostatni wybuch życia u szaleńca, potem powolne staczanie się w rozpacz i apatię, a potem śmierć.
Omotali kobietę jej aifadem, używając go jak liny, i przynieśli ją z powrotem, nie zważając na jej krzyki i wyrywanie się. Jej warkocze wlokły się po ziemi, miotały się wściekle. Gołe nogi młóciły powietrze. O mały włos jej nie upuścili. Ta żona z Tarsy miała więcej odwagi niż większość pozostałych oraz zdumiewający upór.
{Na wschód, odezwały się znów demony. Na wschód, na wschód.}
Lecz Marak nauczył się, że siedzący człowiek może się oprzeć przechyłowi świata.
- Lelie! - zawołała kobieta. Było to żeńskie imię. Siostry, córki albo matki. Marak nie miał pojęcia, czyje.
Żonie z Tarsy nałożono porządniejsze więzy i przywiązano do jednego z dwóch mocnych masztów podtrzymujących namiot Maraka. Wciąż coś bełkotała i krzyczała "Lelie, Lelie".
Wobec obojętności strażników i własnej bezsilności kobieta szarpała się coraz słabiej, krzycząc sporadycznie, dopóki nie ochrypła. Walczyła do końca, kiedy już tylko wzdrygała się co pewien czas, a po twarzy ciekły jej marnotrawnie łzy.
Garncarz z nizin twierdził, że zobaczył na urwisku anioły, twierdził to zupełnie spokojnie, chociaż w zasięgu wzroku nie było żadnego urwiska.
Chłopak z Tijanan, siedzący na krawędzi plamy cienia, chwiał się monotonnie przez godzinę i okrwawił sobie głowę, waląc nią w szorstki piach.
Po południu przewodnik karawany i jego ludzie wydzielili zimne racje; żona z Tarsy i chłopak byli zbyt rozkojarzeni, by jeść, ale przewodnik wychłostał ich harapem i chłopak wziął się do jedzenia. Kobietę zmusili do picia, zatykając jej nos, dopóki nie przełknęła, a po chwili łykała już wodę samodzielnie, tyle że poganiacze trzymali ją za ręce. Oddawali jej niejako przysługę. Mogli pozwolić, by szła spragniona, wiedząc, że i tak dostarczą ją do miasta następnego popołudnia, ale ci, co nie chcieli pić, szybko zapadali na zdrowiu. Ich ciała wydzielały coraz mniej wody, a oni sami umierali, pozbawiając Ilę tego, czego od nich chciała. Strażnicy dbali więc o to, by nie można im było niczego zarzucić.
« 1 2 3 4 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Krótko o książkach: Październik 2002
— Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Pustynia wciąga nas
— Joanna Słupek

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: Przyczajony Fremen, ukryty Harkonnen
— Michał Kubalski

Z trzech stron zgniatany
— Eryk Remiezowicz

Szerokie spojrzenie
— Eryk Remiezowicz

Piekło kiepskiego przekładu
— Eryk Remiezowicz

Ciężkie czasy, lekka lektura
— Eryk Remiezowicz

W fortecach dusze duszą
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.