Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

C.J. Cherryh
‹Ogień z nieba›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOgień z nieba
Tytuł oryginalnyHammerfall
Data wydaniasierpień 2002
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
ISBN83-89004-30-5
Format444s.
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ogień z nieba

Esensja.pl
Esensja.pl
C.J. Cherryh
« 1 2 3 4 5 6 10 »

C.J. Cherryh

Ogień z nieba

Ktoś pociągnął, a on ruszył, zupełnie na ślepo. Usłyszał głos ojca mówiącego do matki, że nie powinna rozmawiać z umarłymi.
Usłyszał, jak ojciec mówi, że musiała go począć z kimś nie należącym do żadnej kasty: on nie może być synem Taina. Najwyraźniej jego matka była dziwką.
Kolana ćmiły tępym, odległym bólem. Pociągnięcia liny pozbawiały Maraka równowagi, ale i przypominały, gdzie jest lewo i prawo. Przyjmował je pokornie, jako wskazówki co do kierunku, żeby nie odłączyć się od kolumny. Koniecznie trzeba trzymać się karawany. Koniecznie trzeba być cicho i współpracować. Ma jeszcze coś do zrobienia, powód, by iść dalej.
Potem odpoczywali. Marak był oślepiony; dano mu do picia gorzkie piwo, pierwsze piwo, jakie miał w ustach w trakcie tej podróży. Wyczarowało ono żniwne wieczory, żółtą, żółtą słomę, śmiech na polach. Wyczarowało ogniska i kampanię, i zabandażowanego mężczyznę umierającego z ran. Pili takie piwo na Lakht, przed trzema laty. Zdobyli wagon piwa i zachowywali się jak chłopcy.
Jesteśmy tu, wołali ze śmiechem, gdzie wylądowały statki. Poszukamy statków na pustyni?
- Tu jesteśmy! - wołali ku niebu, bluźnili i wymachiwali rękami, jakby chcieli przywołać niebiańskich obserwatorów.
Na nieszczęście zwabili oddział ludzi Ili i musieli z nimi walczyć po pijanemu. Kiedy ojciec się o tym dowiedział, uderzył Maraka, ale nie był bardzo zły, ponieważ nikt z nich nie zginął, a poległo kilku ludzi Ili.
- Hap-hap-hap - rozległo się dookoła.
Żona, która dostała podwójną porcję piwa, zrobiła się otępiała i uległa, więc postawiono ją na nogi i kazano iść.
Garncarz, równie pijany, pytał o matkę.
- Cicho bądź - skrzyczeli go inni szaleńcy, a ludzie Ili roześmieli się, podjechali do niego z obu stron, podnieśli za ręce i odjechali z nim daleko do przodu, gdzie upuścili go na ziemię.
Kiedy nadeszła kolumna, garncarz siedział na ziemi. Postawiono go łagodnie na nogi. Miasto było bardzo blisko i ludzie Ili byli w dobrym humorze. Oddali więźniom swoje kwaśne piwo, licząc na lepsze w mieście, gdzie było pełno wody.
Tuż przed świtem starzec upadł i wydawało się, że umarł - nikt go nie tknął. Ludzie Ili posprzeczali się między sobą i postanowili, że i tak muszą zabrać ciało ze sobą. Mogło zwabić plugastwo, a to stanowiło zagrożenie. Innych zmarłych porzucali. Ila jednak miała im dać nagrodę za każdego szaleńca, a udowadniając, że na świecie jest o jednego mniej, być może uda im się dostać nieco złota nawet za ciało. Miasto było blisko. Nagroda też.
O świcie Marak zjadł to, co mu dano i wypił wodę. Słońce wyśliznęło się znad zębatej krawędzi Quarain, przecinając czerwonymi palcami drobniutki piasek, a miasto, które rozciągnęło się nitką światła, nie było już mirażem. Wielu szaleńców wykrzyknęło na jego widok, ale inni, raz oszukani, nie wierzyli i milczeli.
Marak szedł i szedł bez końca w blasku, po nierównym gruncie. Miasto przybliżało się przez cały dzień, lecz Lakht wcale nie wydawała się węższa ani miasto bliższe. Oślepiające słońce paliło i ludzie Ili, zapomniawszy o niedawnej hojności, stali się niecierpliwi. Nie zrobili popasu w południe, lecz parli dalej w palącym słońcu.
Chłopak z Tijanan, który miał słabszy wzrok, zobaczył w końcu miasto, które inni widzieli już od wielu godzin.
- Święte miasto! - zawołał i zaczął tańczyć, wymachując rękami, ale rozeźleni strażnicy go zbili i wypchnęli do przodu.
Chłopak, a miał na imię Pogi, szedł, bijąc się rękoma po głowie.
Mury miasta, choć jeszcze dalekie, też dodały Marakowi ducha. Nie szedł już po omacku. Szedł tak, jak idzie mężczyzna na spotkanie z odwiecznym wrogiem, pełen świętego, słusznego gniewu.
- Spójrzcie na niego - odezwał się jeden z ludzi Ili. - Czy on wie, dokąd idzie? Jest tak szalony, jak ten chłopak.
Kiedy świat się przechylił, chłopak nie zboczył z trasy. Nigdy nie ulegał wizjom, które nękały pozostałych. Jego szaleństwo było inne. Jeśli ich szaleństwo było zbrodnią, on był niewinny.
Marak poczuł, jak świat się obsuwa, ale też nie zboczył z trasy. Patrzył na ściany i nie zwracał uwagi na przechył.
Dotarli do drogi wybrukowanej kamieniami. Teraz nie było już ucieczki i nawet najgłupsi musieli zadać sobie pytanie, co ich czeka. Marak jednak to wiedział. Była jakaś pociecha w świadomości, że nie umrze bez powodu. A nawet zadowolenie, kiedy zniknęły już wszelkie inne cele.
Widzisz, ojcze? Nie jestem zupełnie szalony. Nie jestem zupełnie bezużyteczny. Kłamałem. Całe moje życie było kłamstwem, ale było to kłamstwo uzasadnione.
Co udają zdrowi na umyśle?
Co udawałaś, matko, wiedząc od moich narodzin, że nie jestem jak reszta z was?
A co udawałeś przed samym sobą, Tainie Trinie Tainie, kiedy raz po raz wierzyłeś w moje kłamstwa? Wciąż pytałeś, ale przyjmowałeś wszystkie kłamstwa. Dlaczego jesteś teraz zły?
Zaszło słońce. Mury świętego miasta, ukośne i zwieńczone kawałkami szkła, odbijały blask słońca prosto w oczy, jakby wszystkie płonęły boskim ogniem. Kopuła Beykaskh, kopuła Łaski Ili, była cała pokryta szklanymi płytkami, i płonęła niczym samo słońce. Przed południem nie można było na nią patrzeć tak samo, jak nie można było patrzeć w płonące Oko Niebios.
Szaleńcy i strażnicy pochylili głowy, nie ze wstydu, lecz by ochronić oczy przed wspaniałością miasta.
Wokół murów latały stada ptaków, czarne plamki w blasku. Przy południowych murach znajdowały się szubienice: miasto dawało ptakom swoich niechcianych, swoich złoczyńców i swoje odpadki.
Powiadano, że w swym bogactwie wyrzucało w ciągu dnia to, z czego mogłyby wyżyć przez rok całe wioski. U bram znajdował się zbiornik, obramowany kamieniami, z którego wypływała na piasek długa struga wody, a natrafiwszy na podłoże z piaskowca, gromadziła się w zawsze pełen staw o zielonych brzegach.
Do tej wody schodziło się wszelkie plugastwo, służąc za cel łucznikom i strzelcom Ili. To rozlewisko, ten staw stanowił największe z możliwych marnotrawstwo, budzące zdumienie szaleńców. Nazwali oni ten otoczony sitowiem staw mirażem.
Lecz obok drogi biegła rura i podczas gdy wioski odmierzały i sprzedawały każdą kroplę, wyciskały wilgoć z choćby najmniejszego odpadka i destylowały ją w ogromnych kotłach, w Oburanie postępowano inaczej. Wodę wysyłano do stawu, by przyciągała plugastwo.
A kiedy weszli w cień rzucany przez Oburan, natknęli się na znane z pogłosek dziwo większe niż płonąca kopuła i mury o krawędziach ze szkła: fontannę zwaną Łaską Ili. Obok bramy tryskała z kamiennych otworów woda tak obficie, że przelewała się z misy do rynien, a nawet na kamienie ulicy, gdzie zadeptywali ją przechodnie.
Tutaj podróżni i kupcy mogli pić do woli, a reszta wody nieustannie wpadała do rynny, skąd wyciekała na płyty ulicy, by, jak wiedział Marak, w końcu dotrzeć do tego odległego stawu otoczonego sitowiem.
Zwierzęta nie piły od dziesięciu dni. Tutaj, przy długich rynnach, tłoczyły się, przepychały i szczypały nawzajem, ustalając pierwszeństwo. Ludzie Ili moczyli ręce i przemywali twarze przy górnej misie, nic nie płacąc i rozchlapując wodę. Następnie napili się poganiacze, do których dołączyli szaleńcy, usiłując zagarniać wodę obiema dłońmi i poszturchując się wzajemnie łokciami, rozgorączkowani chciwością, strachem i pośpiechem.
Marak napełnił złożone dłonie wodą z rynien dla zwierząt, jako że nie przeszkadzała mu odrobina śliny beshti. Co więcej, kiedy inni poszturchiwali się i martwili o swój udział w tym, co nieograniczone, napełnił dłonie i najpierw roztarł na błoto warstewkę pyłu na twarzy i szyi, a potem spryskał się wodą. Pod koszulą spływały mu jej zimne strumyczki.
Nie był zwykłym szaleńcem, by rozpychać się łokciami przy źródle wody. Tu, w miejscu, gdzie wypływała z rynien, miał ją całą dla siebie. Zobaczył, jak garncarz popchnął na ziemię żonę z Tarsy, chwycił go więc za obrożę i powstrzymał, dopóki posiniaczona kobieta nie wstała.
- Wody jest pod dostatkiem - rzekł do garncarza. - Czy ty w ogóle jesteś człowiekiem?
Ordynarna odpowiedź mężczyzny świadczyła, że jest co najmniej głupcem, i Marak okazał swą pogardę dla wody z Łaski Ili wrzucając garncarza do koryta dla zwierząt, co być może było pierwszą kąpielą garncarza od urodzenia. Strażnicy, w o wiele lepszych humorach, skoro napełnili brzuchy wodą, roześmieli się i nikt nie zbeształ Maraka za jego czyn.
Dzięki niemu otrząsnął się nieco z narkotyku, który dostawał w jedzeniu. Poczuł, że bije mu serce, a w żyłach płynie krew. Poprzez odgłosy wydawane przez otaczające go zwierzęta przedzierał się hałas miasta, gwar gapiów i przechodniów, szyderstwa tłumu zbierającego się na widok garncarza, który gramolił się z większej ilości wody, w jakiejkolwiek siedział w życiu, i rozpryskiwał ją na płyty ulicy. Marak słyszał pisk młodych głosów, kiedy jeden z beshti kłapnął zębami na drażniące je dziecko, pobrzękiwanie dzwoneczków na uprzęży, odgłosy zebranej dookoła karawany. Roześmiani gapie, którzy zebrali się po to, by popatrzeć na kąpiel garncarza, być może nie mieli pojęcia, że rozrywki dostarczają im szaleńcy.
Marak wyprostował plecy, wygiął je i podniósł wzrok wysoko na groźne mury, wysoką barykadę, która, wbrew wszelkim planom i ambicjom Taina, udaremniła jego rebelię.
« 1 2 3 4 5 6 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Krótko o książkach: Październik 2002
— Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Pustynia wciąga nas
— Joanna Słupek

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: Przyczajony Fremen, ukryty Harkonnen
— Michał Kubalski

Z trzech stron zgniatany
— Eryk Remiezowicz

Szerokie spojrzenie
— Eryk Remiezowicz

Piekło kiepskiego przekładu
— Eryk Remiezowicz

Ciężkie czasy, lekka lektura
— Eryk Remiezowicz

W fortecach dusze duszą
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.