Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

C.J. Cherryh
‹Ogień z nieba›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOgień z nieba
Tytuł oryginalnyHammerfall
Data wydaniasierpień 2002
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
ISBN83-89004-30-5
Format444s.
Cena29,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ogień z nieba

Esensja.pl
Esensja.pl
C.J. Cherryh
« 1 3 4 5 6 7 10 »

C.J. Cherryh

Ogień z nieba

Zobaczył z tego dogodnego miejsca najeżoną szkłem linię obronną, którą usiłował niegdyś sforsować, i zimnym okiem żołnierza patrzył na blizny, jakie wraz z Tainem pozostawił na wapiennych murach świętego miasta, klejnotu Lakht. Były liczne i trwałe, lecz nie śmiertelne, nie, wcale nie zadali temu miastu śmiertelnych ran.
Nie wiedzieli wówczas o działach ani wyrzutniach.
Marak był przekonany, że miasto kryje wiele rzeczy, których nawet się nie domyślał. Jedną z nich stanowił powód jego wezwania.
Czy potężna Ila zdusiła wojnę przyniesioną z zachodu, a jednocześnie, powodowana kaprysem, poszukuje szaleńców? Czy to zwykła ciekawość?
Tak więc potępieni i szaleni zabrali się na żądanie Ili, by żyć lub zginąć, a wśród nich znajdował się nierozpoznany jeszcze syn jej wroga, czego Marak był pewien. Znajduje się w zapiskach tych ludzi i na pewno ktoś poinformuję Ilę, jaką zdobycz zgarnęli jej ludzie na zachodzie. Zastanawiał się, czy zostanie wyciągnięty z tłumu zanim Ila pozna prawdę i czy jego imię zostanie rozgłoszone na ulicach? A jeżeli tak się stanie, to co zrobią ludzie, którzy cierpieli wieloletnie ataki?
Czy będą wściekli?
Czy, jeżeli zawoła: Ja jestem Marak Trin Tain, zaatakują go?
Kusiło go, by tak zrobić, choćby tylko po to, żeby nie zginąć bezimiennie i sprawić swoją śmiercią jak najwięcej zamętu. Miał jednak inny cel.
Strażnicy poderwali więźniów do marszu, więc Marak też pochylił głowę i ruszył do przodu.
- Marsz! - krzyczeli na nich ludzie Ili jak na zwierzęta. Po raz pierwszy od zeszłego dnia użyli harapów, chodząc między szaleńcami i poganiając ich w bramie.
Podróż dobiegła końca. Przewodnicy karawany najprawdopodobniej udadzą się po zapłatę za swoje usługi, tak jak w każdym mieście po dostarczeniu ładunku. Ludzie Ili przejęli teraz całe dowództwo: zwierzęta i ich panów zostawili z namiotami i bagażem, oprócz wierzchowca niosącego starca. Chłopak, Pogi, zatrzymał się, chcąc popatrzeć na ich rozstanie, ale strażnicy popędzili go uderzeniami harapa.
Rozważny człowiek, taki jak sierżant dowodzący karawaną, mógł być przygotowany na każdy kaprys Ili. Sklął strażników, którzy bili chłopca zbyt mocno, a pozostałych szaleńców zachęcał krzykiem do marszu.
- Już niedaleko - wołał. - Tam usiądziecie! Ruszać się!
Marak szedł za wierzchowcem niosącym martwego mężczyznę, widząc głównie jego nogi i brzuch, ponieważ wyłożona kamieniami ulica wznosiła się coraz wyżej szerokimi tarasami miasta, między frontonami warsztatów rzemieślniczych, składów i lepszych rezydencji.
Wkrótce zmierzch przygasił blask słońca, a kolory utraciły jaskrawość. Dzień się skończył. Marak szedł za zwierzęciem, które, napojone, zatrzymało się na chwilę by zrobić to, co beshti rzadko robią, po czym ruszyło dalej. Wszystko skrupiło się na pieszych.
Podczas prowadzonej tu wojny, wojny jego ojca, nie tylko nigdy nie wdarli się za te mury, ale nawet nie wyobrażali sobie rojnej masy ludzi mieszkających w świętym mieście. Marak szedł teraz w głębokim cieniu wysokich budynków, spowitych smrodem dymu, zgnilizny i moczu. Czuł lekki chłód kamienia pogrążonego w wiecznym półmroku i coraz większy chłód powietrza stygnącego po zachodzie słońca. Jego południowy blask właściwie tu nie docierał. Marak nie docenił swego ostatniego widoku słońca. Był teraz pewien, że jeśli zobaczy jego wschód, przyniesie mu to wielkie nieszczęście.
Wchodzili coraz wyżej krętą ulicą, nie wywołując zbytniej ciekawości do chwili, kiedy musiała się rozejść wiadomość o ich przybyciu i mieszkańcy świętego miasta wylegli z domów, by szydzić z szaleńców i obrzucać ich zgniłymi owocami - niewiarygodny luksus świętego miasta, w którym wyrzucano jedzenie, a w śmietnikach było więcej bogactw niż po wioskach. Cenna wilgoć spływała z innymi odpadkami po bokach ulic, a bruk zrobił się śliski od owocowej miazgi.
Chłopak podniósł na wpół zgniły owoc i zjadł go. Żona upadła w owocowe błoto i pobrudziła sobie kolana. Marak podniósł ją, nie łamiąc rytmu kroków: to nie jest miejsce, gdzie można by umrzeć, w takim brudzie, po tak długiej walce, by tu przybyć. Kobieta śpiewała po drodze; między kamieniami płynęła woda, a na idących sypało się jedzenie lepsze od tego, jakiego zaznawało wielu wieśniaków.
- Na ziemię zejdą diabły! - wrzeszczał na prześladowców garncarz. - Diabły mieszkające na wysokim wzgórzu, w wieży, zejdą na ziemię i zatańczą na waszych pogrzebach!
Na te słowa tłum zaczął miotać poważniejsze pociski. Marak odbił ręką skorupę garnka, ale jeden z szaleńców padł na ziemię zalany krwią: był to balwierz, którego ugodził w głowę kawałek cegły.
Wtedy ludzie Ili naparli na tłum i wyciągnęli z niego napastnika, bijąc go kijami.
Marak osłonił żonę z Tarsy własnym ciałem, stając między nią i co celniej rzucającymi gapiami.
- Gdzie jest miłość? - śpiewała cicho, nierówno, wspinając się ulicą. - Gdzie jest na pustyni cień? Dokąd odeszła moja miłość?
Niespodziewanie wyszli przez bramę na duży plac, gdzie stali ludzie rzucający spojrzenia, a nie kamienie; zachowywali się lepiej, lecz sprawiali groźniejsze wrażenie.
Potem weszli przez drugą bramę w cień murów wewnętrznych i zapach asfaltu oraz oleju. Unosiły się tu kłęby pary. Plotki okazały się prawdą. Święte miasto było tak bogate, że dysponowało nadmiarem opału do pieców i bramy poruszane były parą, a nie siłą ludzi czy zwierząt. Marak o tym słyszał, lecz nigdy tego nie widział.
Podtrzymał żonę, która potknęła się i oparła o niego.
- Daj mi odpocząć - poprosiła. - Daj mi odpocząć.
- Już niedługo - odparł. Mógłby zapragnąć, by umarła tak cicho, jak ten starzec. Była taka łagodna. Nie wyobrażała sobie tego, co mogło jej zaoferować miasto.
- Co to za hałas? - zapytała, kiedy bramy jęknęły i wydały pełen udręki dźwięk, zgrzyt żelaza o żelazo.
- To maszyny - odrzekł Marak. - Maszyny Beykaskh.
Chyba go nie zrozumiała. Może nigdy nie słyszała o tym, że w Beykaskh wytwarza się bramy z żelaza i gotuje wodę, by nimi poruszać, albo o tym, jak rozzłoszczona Ila wrzuca zdymisjonowanych ministrów w tryby tych maszyn. Żona z Tarsy zwolniła; przechodząc przez ostatnią z bram, przez serce maszyn, wyglądała na otępiałą i wyczerpaną.
Byli w wewnętrznym sanktuarium, w sercu świętego miasta. Marak znalazł się tu, gdzie armie jego ojca miały jedynie nadzieję się znaleźć.
- To ten - odezwał się nagle dowódca ludzi Ili, chwycił Maraka za rękę i odciągnął od żony z Tarsy.
Żona padła na kolana, wołając go na pomoc i wykrzykując imię Lelie. Nikt jej nie zauważył. Leżała na płytach ulicy, a besha niosący martwego starca przeszedł spokojnie obok jej bezbronnego ramienia, delikatnie przestępując nad kobietą. Na ten widok Marak wstrzymał oddech, ale szedł posłusznie, gdzie mu kazano.
"To ten", powiedziano o nim, ale nawet teraz nie uznano go za osobę niebezpieczną.
Nie straci swej jedynej szansy dla jakiegoś gestu. Skupił się na jednym szalonym czynie jako mającym jakąś wartość dla jego ojca, jako sposobie, dzięki któremu ojciec będzie mógł powiedzieć, a wioski powtórzyć, że może jednak Marak był synem Taina.
A jeśli był synem Taina, to jego matka nie była dziwką, a siostra zachowa cześć.
Ma jedną szansę. Jedną szansę. Jedną jedyną szansę. Dopóki na nią nie trafi, musi wszystko potulnie znosić.
Wtedy, jeśli będzie się opowiadać o tych zdarzeniach, szaleńcy będą mieli imiona. Będą zapamiętane wszystkie, a jego ojciec powie: "Nie był taki szalony, jak pozostali, prawda?"
« 1 3 4 5 6 7 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Krótko o książkach: Październik 2002
— Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Pustynia wciąga nas
— Joanna Słupek

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: Przyczajony Fremen, ukryty Harkonnen
— Michał Kubalski

Z trzech stron zgniatany
— Eryk Remiezowicz

Szerokie spojrzenie
— Eryk Remiezowicz

Piekło kiepskiego przekładu
— Eryk Remiezowicz

Ciężkie czasy, lekka lektura
— Eryk Remiezowicz

W fortecach dusze duszą
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.