Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anne Holt
‹Ślepa Bogini›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŚlepa Bogini
Tytuł oryginalnyBlind Gudinne
Data wydania25 stycznia 2011
Autor
PrzekładIwona Zimnicka
Wydawca Prószyński i S-ka
CyklHanne Wilhelmsen
ISBN978-83-7648-581-2
Format336s. 142×202mm
Cena35,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ślepa Bogini

Esensja.pl
Esensja.pl
Anne Holt
« 1 2 3 4 6 »

Anne Holt

Ślepa Bogini

Håkon uśmiechnął się z wyrazem takiej ulgi, jaką odczuwał za każdym razem, gdy Karen wytłumaczyła mu coś, co wcześniej dziesięć razy czytał bez zrozumienia. Potem przyniósł z sekretariatu dwie filiżanki kawy i opowiedział historię o młodym obywatelu Holandii, którego jedyny związek z życiem gospodarczym – przynajmniej według wstępnych teorii policji – polegał na szmuglowaniu narkotyków w Europie. Historia wyjaśniała, w jaki sposób tenże Holender, który obecnie, milcząc jak głaz, czekał na Karen Borg w najokropniejszej oficynie Norwegii, czyli w areszcie Komendy Okręgowej Policji w Oslo, dowiedział się, kim jest akurat Karen Borg – nieznana szerzej opinii publicznej, ale odnosząca wielkie sukcesy trzydziestopięcioletnia prawniczka specjalizująca się w sprawach gospodarczych.
• • •
– Brawo dwa-zero wzywa zero-jeden.
– Zero-jeden do Brawo dwa-zero. O co chodzi?
Policjant mówił cicho, jakby czekał na powierzenie mu w zaufaniu jakiejś tajemnicy. Tak jednak nie było. Miał właśnie dyżur w centrali operacyjnej, a głośne mówienie było tu tabu, stanowczość cnotą, a zwięzłość – koniecznością.
Umundurowani funkcjonariusze siedzieli w tym amfiteatralnie urządzonym pomieszczeniu niczym kury na grzędzie, wpatrzeni w wiszący na przeciwległej ścianie ogromny plan Oslo. W centrali usytuowanej w samym środku budynku policji nie było ani jednego okna, a mimo to noc i tak się tu wdzierała. Wszystko za sprawą łączności z wozami patrolowymi życzliwego numeru 002, służącego pomocą mniej lub bardziej potrzebującym mieszkańcom miasta.
– Na Bogstadveien na trotuarze siedzi mężczyzna. Nie można się z nim dogadać. Ma zakrwawione ubranie, ale nie widać, żeby był ranny. Żadnego dowodu tożsamości. Nie stawia oporu, ale zakłóca ruch. Przywozimy go.
– W porządku, Brawo dwa-zero. Zgłoście się, kiedy znów będziecie wyjeżdżać. Zero-jeden, bez odbioru.
• • •
Nieco ponad pół godziny później mężczyzna zabrany z ulicy stał już w izbie przyjęć. Ubranie rzeczywiście miał solidnie zakrwawione. Przeszukiwał go młodziutki uczeń szkoły policyjnej, z gołymi jeszcze pagonami, bez jednej belki, która chroniłaby go przed taką właśnie brudną robotą. Chłopak był śmiertelnie przerażony, pewnie bał się krwi, być może zarażonej wirusem HIV. Dłońmi w rękawiczkach ściągnął z tamtego rozpiętą skórzaną kurtkę, pod którą był równie brudny T-shirt, pierwotnie biały. Krew poplamiła też dżinsy, chociaż i bez tego facet nie wyglądał na szczególnie zadbanego.
– Dane osobiste – poprosił dyżurny zmęczonym głosem, wyglądając ponad kontuarem.
Mężczyzna nie odpowiedział, tęsknie natomiast zerknął na paczkę papierosów, którą słuchacz szkoły policyjnej schował już do papierowej torby razem z zabraną złotą obrączką i pękiem kluczy związanych nylonową żyłką. Jedyne uczucie, jakie malowało się na twarzy zatrzymanego, to było pragnienie zapalenia papierosa, ale i ono zniknęło, kiedy tylko chłopak oderwał oczy od torby i spojrzał na dyżurnego. Od policjanta dzieliła go solidna barierka umocowana do betonowej posadzki jakieś pół metra przed wysokim i szerokim drewnianym kontuarem, zza którego ledwie widać było nos i rzadkie siwe włosy funkcjonariusza.
– Twoje dane, człowieku! Jak się nazywasz? Kiedy się urodziłeś?
Nieznajomy uśmiechał się, ale nie była to drwina. Raczej łagodna sympatia dla zmęczonego policjanta, jak gdyby chłopak chciał przekazać, że jego milczenia nie należy traktować w kategoriach osobistych. Nie zamierzał nic mówić, więc dlaczego po prostu nie zamkną go w celi, żeby mieć to już za sobą? Uśmiech był wręcz przyjazny, chociaż milczący. Dyżurny źle go jednak zrozumiał.
– Zaprowadź go do celi! Czwórka jest wolna. Niech tu, do cholery, nie stoi i dłużej mnie nie prowokuje!
Chłopak nie protestował. Posłusznie poszedł do celi numer cztery. W korytarzu przed drzwiami do każdej z cel stały buty. Zniszczone obuwie przeróżnych rozmiarów, niczym wizytówki informujące, kto za drzwiami mieszka. Chłopak pewnie się domyślił, że ta reguła dotyczy również jego, w każdym razie bez ponaglania zrzucił adidasy i ustawił je porządnie przy drzwiach.
Cela miała mniej więcej trzy metry na dwa i była totalnie przygnębiająca – jasnożółte, puste, bez najmniejszego nawet graffiti ściany i podłoga. Jedynym plusem, jaki mógł przyznać temu pomieszczeniu, dalekiemu od hotelowego pokoju, było to, że gospodarze najwyraźniej nie oszczędzali prądu. Światło świeciło zbyt mocno, a temperatura musiała dochodzić co najmniej do dwudziestu pięciu stopni.
Tuż za drzwiami znajdował się kibel; to coś nie zasługiwało na określenie ubikacja czy toaleta. Było to wymurowane podwyższenie z dziurą pośrodku. Na ten widok chłopak poczuł, jak żołądek mu się ściska, zapowiadając poważne zatwardzenie.
Brak jakichkolwiek napisów pozostawionych na ścianach przez wcześniejszych gości nie oznaczał, że miejsce to nie jest często odwiedzane. Wprawdzie chłopak też nie przyszedł tu prosto spod prysznica, to jednak rodzimy fetor – mieszanka szczyn i ekskrementów, potu i lęku, strachu i przekleństw – sprawił, że jego żołądek znów zaprotestował. Wszystko to musiało po prostu wsiąknąć w ściany, bo na pierwszy rzut oka w pomieszczeniu było naprawdę czysto. Prawdopodobnie spłukiwano je codziennie.
Zza pleców dobiegł go szczęk ryglowanych drzwi, a potem głos mężczyzny z sąsiedniej celi:
– Cześć, jestem Robert. Jak ci na imię? Czego gliny od ciebie chcą?
Ale Robert też nie miał szczęścia. Po chwili i on musiał skapitulować, podobnie jak tamten policjant.
– Gnojek! – mruknął po kilku minutach, na tyle jednak głośno, by komunikat dotarł do adresata.
Na końcu celi znajdowało się poprzeczne podwyższenie. Przy dużej dawce dobrej woli dałoby się może nazwać je pryczą, ale nie miało materaca, nigdzie nie było też koca. No i dobrze, bezimienny aresztant już i tak się oblewał potem. Po chwili położył się, wtykając pod głowę zwiniętą skórzaną kurtkę, i natychmiast zasnął.
• • •
Kiedy w niedzielę, pięć po dziesiątej, młodszy prokurator policji Håkon Sand przyszedł do pracy, anonimowy więzień jeszcze spał. Håkon Sand nic o nim jednak nie wiedział. Miał kaca, a nie powinien. Był zły na siebie, ale co z tego? Mundurowa koszula i tak lepiła się do ciała. Idąc do pokoju prokuratorów, wsunął palec pod kołnierzyk, starając się zyskać chociaż trochę luzu. Mundur to niezłe gówno. Początkowo wszyscy byli nim zafascynowani, w domu stawali przed lustrem, wypinali się, gładzili palcami dystynkcje na pagonach, belkę, koronę i jedną gwiazdkę aplikanta. Gwiazdki z czasem mogły się rozmnożyć do dwóch lub trzech, pod warunkiem jednak, że zdoła się wytrzymać dostatecznie długo, by zdobyć stopień młodszego prokuratora lub prokuratora policji. Tymczasem uśmiechali się do odbicia w lustrze, mimowolnie prostowali plecy, stwierdzali, że włosy trzeba ostrzyc, czuli się czyści i zadbani. Wystarczyło jednak kilka godzin spędzonych w pracy, a okazywało się, że w akrylowych ciuchach zaczynają cuchnąć, a sztywny kołnierzyk koszuli zostawia na szyi bolesną czerwoną smugę.
Dyżury prokuratorskie uważano za kompletne dno, wszyscy jednak chcieli je brać. Praca była z reguły nudna, a przez to nieznośnie męcząca, nie wolno było się nawet zdrzemnąć, chociaż zakaz ten zazwyczaj łamano. Tyle że dobrze płacono. Każdy prokurator z rocznym stażem miał mniej więcej jeden dyżur w miesiącu, co zapewniało dodatkowe pięćdziesiąt tysięcy rocznie. Było więc warto. Najważniejszą jednak wadą było to, że dyżur zaczynał się o trzeciej po południu, czyli po pełnym dniu pracy, a kiedy kończył się o ósmej następnego dnia rano, płynnie przechodził w zwykły, nowy dzień roboczy. W weekendy dyżury zostały podzielone na dwudziestoczterogodzinne zmiany, przez co stawały się wyjątkowo lukratywne.
Poprzedniczka Sanda już się niecierpliwiła. Chociaż według regulaminu zmiana powinna nastąpić o dziewiątej, zgodnie z cichą umową ci, którzy rozpoczynali dyżur w niedzielę, mogli zjawić się godzinę później. Osoba schodząca z dyżuru zawsze wtedy przestępowała już z nogi na nogę, i tak też zachowywała się jasnowłosa aplikantka.
– Wszystko, co musisz wiedzieć, jest w dzienniku – oświadczyła. – Kopie dokumentów tej sprawy zabójstwa z piątku wieczorem masz na biurku. Dużo dziś roboty. Już wypisałam czternaście propozycji dobrowolnego poddania się karze i dwa postanowienia z paragrafu jedenaście.
Niech to cholera! Mimo najszczerszych chęci Håkon Sand nie mógł zrozumieć, dlaczego to on ma być bardziej kompetentną osobą do podejmowania decyzji o przejęciu opieki nad nieletnim niż ludzie z Urzędu Ochrony Praw Dziecka. A zawsze to właśnie policja musiała decydować, gdy sytuacja jakiegoś dzieciaka pogarszała się nagle poza godzinami pracy urzędu. Tyle że dwa postanowienia w sobotę to – statystycznie rzecz biorąc – ani jednego w niedzielę. Przynajmniej mógł mieć taką nadzieję.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Kto mieczem wojuje, ten…
— Sebastian Chosiński

Zły wybór
— Sebastian Chosiński

Jak zmniejszyć pogłowie celebrytów
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.