Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

James Barclay
‹Dziecko Nocy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziecko Nocy
Tytuł oryginalnyNightchild
Data wydania24 sierpnia 2004
Autor
PrzekładMichał Studniarek
Wydawca ISA
CyklSaga o Krukach
ISBN83-88916-13-0
Format512s. 115×175mm
Cena34,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Dziecko Nocy

Esensja.pl
Esensja.pl
James Barclay
1 2 3 16 »
Przed państwem fragment trzeciego tomu trylogii Jamesa Barclaya „Saga o Krukach” zatytułowanego „Dziecko Nocy”. Powieść ta ukaże się 24 sierpnia nakładem wydawnictwa ISA.

James Barclay

Dziecko Nocy

Przed państwem fragment trzeciego tomu trylogii Jamesa Barclaya „Saga o Krukach” zatytułowanego „Dziecko Nocy”. Powieść ta ukaże się 24 sierpnia nakładem wydawnictwa ISA.

James Barclay
‹Dziecko Nocy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziecko Nocy
Tytuł oryginalnyNightchild
Data wydania24 sierpnia 2004
Autor
PrzekładMichał Studniarek
Wydawca ISA
CyklSaga o Krukach
ISBN83-88916-13-0
Format512s. 115×175mm
Cena34,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Prolog
Przez całe swoje długie życie Jarrin łowił na wodach na północ od Kłów Sunary. Znał tutejszy układ prądów i zmienność wiatru. I znał piękno samotności. Zanurzył sieci i saki w osłoniętej głębokiej zatoczce i teraz pozostało mu tylko cudowne oczekiwanie. To była pora, którą uwielbiał. Leżał na pokładzie swojego osiemnastostopowego przybrzeżnego skimera, który kołysał się lekko na fali. Pojedynczy żagiel owinął się wokół bomu.
Jarrin wyjął korek z butelki rozcieńczonego wina, potem wyciągnął z torby grubą kanapkę z szynką, położył to wszystko na ławce obok i popatrzył na błękitne niebo, po którym płynęły rzadkie chmury. W taki dzień nie wyobrażał sobie lepszego życia.
Musiał się nieco zdrzemnąć, bo gdy się obudził, poczuł, jak łódź dziwnie się kołysze. Słońce przesunęło się nieco ku lewej stronie. Coś psuło idealną harmonię tego dnia, jakiś odległy ryczący dźwięk drażnił jego uszy.
Jarrin oparł się na łokciach, przechylił głowę i wsadził palec do lewego ucha. Nie słyszał ani jednego ptaka. Przez lata tak przyzwyczaił się do ostrych krzyków mew krążących nad jego głową albo lecących za łodzią po dobrym połowie, że stały się częścią tła. Teraz ich milczenie działało mu na nerwy. Zwierzęta potrafiły wyczuwać różne rzeczy.
Rozejrzał się całkiem już rozbudzony – wokół działo się coś dziwnego. Niebo nad głową było piękne, lecz powietrze pachniało deszczem. Woda zabrała go w morze, chociaż przypływ dopiero miał nadejść. A ryczący dźwięk odbijał się echem od Kłów Sunary, wypełniając powietrze nieziemskim hałasem, który sprawiał, że żołądek ściskał mu się ze strachu.
Usiadł na okrężnicy, marszcząc czoło, kiedy jego spojrzenie przyciągnęło jakieś poruszenie na morzu. Zamarł.
W jego stronę niesłychanie szybko pędziła ściana wody, za którą gromadziła się coraz większa masa ciemnych chmur. Rozciągała się tak szeroko, jak tylko mógł sięgnąć wzrokiem, po obu stronach zatoki widział olbrzymią i straszną szarobłękitną górę zwieńczoną bielą.
Jarrin wciąż patrzył. Mógł próbować podnieść kotwicę, postawić żagiel i pomknąć do brzegu, ale wiedział, że to daremny trud. Fala musiała być wysoka na ponad sto stóp i nie zapowiadała ocalenia, tylko śmierć na skalistym wybrzeżu. Mężczyzna zawsze zaklinał się, że będzie patrzył śmierci prosto w twarz, zatem wyprostował się, odśpiewał modlitwę do duchów, aby móc bezpiecznie przejść do krainy przodków, i czekał, rozkoszując się wspaniałą potęgą natury, nim ta zmiotła go w nicość.
Rozdział 1
Powóz turkotał, jadąc pokrytym koleinami i zarośniętym gościńcem w stronę zachodniego krańca Czarnych Szczytów, ku Sępim Skałom. Koła podskakiwały na kamieniach, drewno skrzypiało, a metalowe sworznie piszczały w łożyskach. Uderzeniem lejc i pokrzykiwaniem woźnica popędził parę koni ciągnących powóz z szybkością, która mogła doprowadzić tylko do jednego.
Lecz jeszcze nie teraz.
Z każdym odbijającym się w krzyżu wstrząsem woźnica oglądał się przez ramię. Przez chmurę kurzu, którą wzniecał pojazd, widział, jak się zbliżają. Sześć postaci na koniach, pożerających dystans w tempie, którego nie ograniczała zła droga, zabójcza dla kół wozu.
Obserwował, jak się zbliżają, przez ponad połowę dnia, jego bystre oczy dostrzegły ich niemal w tej samej chwili, gdy oni zobaczyli jego i zaczęli pościg. Z początku nie musiał gnać, lecz kiedy popołudnie zaczęło przechodzić w wieczór, zrozumiał, że jego prześladowcy są gotowi zajeździć swe wierzchowce na śmierć, aby tylko go złapać. Nie dziwiło go to. To, co, jak sądzili, jechało w powozie, było warte znacznie więcej niż życie kilku chabet.
Uśmiechnął się, popatrzył na szlak i znowu trzasnął lejcami. Czyste do tej pory niebo zaczęło chmurzyć się na wieczór, a światło traciło już na ostrości. Podrapał się po podbródku i popatrzył na swoje konie. Pot płynął z ich boków i pienił się pod skórzaną uprzężą. Ich głowy podskakiwały, oczy były szeroko otwarte, a uszy stulone.
– Dobra robota – uśmiechnął się.
Jeszcze raz obejrzał się za siebie. Byli oddaleni o zaledwie sto jardów. Stuk, który usłyszał, oznaczał, że w powóz trafiła pierwsza strzała. Wziął głęboki oddech: to się musi skończyć tutaj.
Pochylił się, puścił lejce i wskoczył na grzbiet prawego konia, czując dłońmi i nogami jego ciepło, a zarazem jego wyczerpanie.
– Spokojnie – powiedział. – Spokojnie.
Poklepał konia po karku i wyciągnął sztylet, a potem jednym szybkim ruchem odciął uprząż. Jeszcze jeden ruch i skórzane mocowanie jarzma odpadło. Ścisnął boki siwka piętami i odbił w prawo, pozostawiając drugiego wałacha z wozem, który gwałtownie zwolnił i obrócił się w lewo. Modlił się, aby powóz nie wywrócił się.
Potem rozplątał wodze zawiązane wokół wędzidła i po chwili walki ze zwierzęciem nachylił się nad jego karkiem, szybko oddalając się od pojazdu. Kiedy usłyszał za sobą krzyki, ściągnął cugle i odwrócił się.
Byli już na miejscu. Otworzyli drzwi i okrążali powóz, pokrzykując gniewnie i wzajemnie się obwiniając. Wiedział, że jest dobrze widoczny, ale nie przejmował się tym. Teraz go nie dogonią, co więcej, odciągnął ich od zdobyczy. Pół dnia jazdy za pustym wozem. Teraz przynajmniej nie znajdą tego, czego szukali.
Jednak nie było czasu na radość. To zaledwie sześciu prymitywnych drani, których udało mu się oszukać. A przecież byli jeszcze inni, znacznie sprytniejsi, a ci, nie będą tak łatwym przeciwnikiem.
• • •
Erienne spojrzała na córeczkę śpiącą spokojnie na jej podołku i po raz pierwszy zastanowiła się, czy nie popełniła strasznego głupstwa. Pierwszy dzień w Czarnych Szczytach minął dość spokojnie. Lyanna była w wyśmienitym nastroju, idąc na południe śpiewały pieśni wędrowców, a oblany słońcem las pachniał czysto, świeżo i przyjaźnie. Ta pierwsza noc okazała się dla niej prawdziwą przygodą: spała na otwartym terenie, okryta matczynym płaszczem i chroniona ostrzegawczymi zaklęciami. Podczas kiedy spała, Erienne odeszła dalej, dostrajając się do many i szukając znaków świadczących o tym, że nie wszystko jest dobrze.
Erienne nie sądziła, aby tej nocy groziło im jakieś niebezpieczeństwo. Wierzyła, iż Gildia wie, co robi, i zaopiekuje się nimi. I choć w górach biegały wilki, nie były znane z polowania na ludzkie mięso, ona zaś, czarodziejka z Dordover, potrafiła bronić się lepiej niż zwykli ludzie.
Lecz drugiego dnia ich nastrój uległ zmianie. Las stawał się coraz gęstszy i przez większość czasu szły w cieniu, humor poprawiał im się tylko wtedy, gdy słońce przedzierało się przez liście, by oświetlić ziemię u ich stóp. Piosenki i rozmowy stawały się coraz rzadsze i szybko cichły. I choć Erienne starała się wyszukać jakiś temat rozmowy albo pokazać coś interesującego swojej coraz bardziej niespokojnej córce, słowa albo nie wywoływały żadnej reakcji, albo zamierały jej na ustach, kiedy spoglądała w pełne strachu oczy Lyanny.
Tak naprawdę ona też go czuła. Rozumiała – albo sądziła, że rozumie – dlaczego muszą iść same. Lecz jej wiara w Gildię szybko słabła. Oczekiwała jakiegoś kontaktu, lecz nic takiego się nie stało, i teraz każdy trzask gałązki i skrzypnięcie drzewa sprawiały, że podskakiwała ze strachu. Sięgnęła więc po śpiew ptaków, by poprawić nastrój Lyanny. W końcu, skłamała, skoro ptaki śpiewają, nie może tu być niebezpiecznie.
Erienne wciąż się uśmiechała, choć wiedziała, że Lyanna jest tylko częściowo przekonana co do potrzeby dalszej wędrówki. Do tego mała szybko się męczyła, dlatego późnym popołudniem musiały się zatrzymać. Dordovanka siedziała oparta o porośnięte mchem drzewo, podczas gdy dziewczynka spała. Biedne dziecko. Ma tylko pięć lat i już ucieka, by ocalić życie, choć jeszcze o tym nie wie.
Pogładziła długie czarne włosy swojej córki i odsunęła lalkę tak, aby nie gniotła jej w policzek. Rozejrzała się po lesie. Szum wiatru między drzewami i ciemne gałęzie kołyszące się nad nimi wydawały się groźne. Wyobraziła sobie, że zbliża się do nich stado wilków, lecz szybko potrząsnęła głową, aby odpędzić od siebie tę wizję. Czuła też, że są śledzone, i nie mogła pozbyć się myśli, że to nie Gildia.
Serce załomotało jej w piersi, ogarnęła ją panika. Cienie podskakiwały przed nią, przyjmowały ludzkie kształty i śmigały na skraj pola widzenia, zawsze poza jej zasięgiem. Zaschło jej w ustach. Co, na wszystkich bogów, one tutaj robią? Kobieta i małe dziecko. Ścigane przez siły zbyt wielkie, by dało się z nimi walczyć. Powierzyły swoje życie całkowicie obcym osobom, które z pewnością ich opuściły.
Mimo że popołudnie było ciepłe, Erienne zadrżała, to obudziło Lyannę. Dziewczynka popatrzyła na nią, daremnie szukając pocieszenia.
– Mamusiu, dlaczego oni tylko patrzą? Dlaczego nam nie pomogą?
Ponieważ Erienne milczała, Lyanna spytała jeszcze raz, dodając: „Czy oni nas nie lubią?”. Wtedy zaśmiała się i zwichrzyła włosy dziecka.
– Jak ktokolwiek mógłby cię nie lubić? Oczywiście, że nas lubią, kochanie. Sądzę, że muszą trzymać się z dala od nas, by upewnić się, że nic złego nas nie spotka.
– Kiedy tam dotrzemy, mamo?
1 2 3 16 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dzieci, do dzieła!
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Wyścigi z cieniem
— Eryk Remiezowicz

Złodziej czasu
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.