Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr
‹Piknik w piekle›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPiknik w piekle
Data wydania20 maja 2004
Autorzy
Wydawca Szerg
ISBN83-919969-4-8
Format160s. 145×205mm
Gatunekgroza / horror
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Sue

Esensja.pl
Esensja.pl
Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr
Prezentujemy fragment opowiadania „Sue” wchodzącego w skład zbioru „Piknik w piekle” Dawida Kaina i Kazimierza Kyrcza Jr. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Szerg.

Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr

Sue

Prezentujemy fragment opowiadania „Sue” wchodzącego w skład zbioru „Piknik w piekle” Dawida Kaina i Kazimierza Kyrcza Jr. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Szerg.

Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr
‹Piknik w piekle›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPiknik w piekle
Data wydania20 maja 2004
Autorzy
Wydawca Szerg
ISBN83-919969-4-8
Format160s. 145×205mm
Gatunekgroza / horror
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
(fragment)
…Nazajutrz obudziłem się równo w południe. Sam na sam z potwornym bólem głowy (choć określenie „potworny” było w tym wypadku eufemizmem). Ledwo zwlokłem się z łóżka. Nie było ani śladu Sue, no, może jeśli nie liczyć zadrapań i ukąszeń na całym ciele.
„Trudno – pomyślałem ze smutkiem – przynajmniej będę miał pamiątkę”. Wszedłem pod prysznic i puściłem strumień gorącej wody. Podobno taki ukrop jest niezdrowy dla serca. Tyle że moje serce i tak nie należało już do mnie. Sue je przywłaszczyła i zabrała ze sobą…
Chciało mi się wyć, gdy przypomniałem sobie, że – jak największy kretyn świata – nie wziąłem od niej nawet numeru telefonu. I zaspałem, pozwalając jej wyjść bez słowa pożegnania. Teraz, na trzeźwo, kiedy amfa i alkohol dopalały się w moim wnętrzu, dotarło do mnie z przerażającą jasnością, że opowieść o cyrku musiała być bajką. I że nie mam pojęcia, gdzie szukać mojej ukochanej.
Myśl! Myśl! – powtarzałem sobie, usiłując z kolorowego wiru tych kilku spędzonych z nią godzin wyłowić jakąś informację, która pomogłaby mi ją odnaleźć. Daremnie.
Oczy piekły mnie, jakbym przez pomyłkę przemył je piaskiem. Zaparzyłem kawę na wzmocnienie i klapnąłem na wyro. W tiwi jak zwykle leciała totalna sieka. Po kwadransie, zahipnotyzowany wydobywającym się z głośników jednostajnym bełkotem, zasnąłem.


W knajpie spotkałem Olka. Kiwał się przy naszym ulubionym stoliku, ustawionym na małym podwyższeniu w rogu sali. Taka lokalizacja czyniła z niego dogodny punkt obserwacyjny.
– Znowu tu jesteś? – zagadnąłem.
– Jak se nie mogę zadupczyć, to chociaż popatrzę – skwitował ponuro.
– Co one w tobie widzą? – dodał z wyraźną zazdrością.
– Jakie „one”? To moja pierwsza dziewczyna od… – wygadałem się mimowolnie. Zresztą, co mi tam; Olek widział, że wychodziłem z Sue. To oczywiste, że tylko frajer nie skorzystałby z takiej okazji.
Rozglądałem się gorączkowo, próbując w masie twarzy wyłowić tą wyśnioną i wymarzoną.
– Była tu? – spytałem, przerywając przedłużające się milczenie.
– Kto? – Olek był dziś wyjątkowo niekumaty.
– Kto? Kto?! Ona, do ciężkiej cholery!
– Nie – pokręcił przecząco głową i na pocieszenie uraczył mnie porcją kawałów z
gatunku „obrzydliwe” i „nieśmieszne”.
– Jaka jest ulubiona piosenka kaprofilów?
– Skąd mam wiedzieć?
– „Kał – asznikow"! – zarechotał. – A ich ulubiony batonik?
– No, mów!
– MARS!
– Dlaczego? – nie zrozumiałem.
– Powiedz to sobie wspak, tłumoku!
– Aha.
Rzeczywiście, boki zrywać.
– Słyszałeś o tym kolesiu? – Olek nagle spoważniał.
– O jakim kolesiu?
– Dzisiaj rano w bramie obok znaleziono uduszonego faceta.
– No i…? – wzruszyłem ramionami. Takie historie zdarzają się w Krakowie średnio raz
w miesiącu. Albo i częściej.
– Facet miał wyrwany język.
– Fiu, fiu! To już lekkie przegięcie – pstryknąłem zapalniczką, przypalając sobie
Lucky Strike’a.
– A mnie nie poczęstujesz? – spytała Sue sadowiąc się na sąsiednim krześle i z kocią lekkością kładąc dłoń na moim kolanie.
Z wrażenia o mało nie połknąłem papierosa. Jakim cudem podeszła tutaj niezauważona? Przecież cały czas patrzyłem w stronę wejścia.
Wyciągnąłem do niej paczkę.
– No, to ja się zmywam – wydukał zawstydzony Olek.
No proszę, kto by przypuszczał, że jakaś kobieta może wprowadzić w zakłopotanie tak wytrawnego podrywacza?
Gdy mój kumpel zniknął pośród podpitego i naćpanego tłumu, spojrzałem na tą, która – teraz wiedziałem to już bez wątpienia – była moim przeznaczeniem. Tym razem miała rozpuszczone włosy. Delikatny makijaż tylko podkreślał oryginalność jej urody. Wyglądała nawet bardziej zmysłowo niż ostatnio, o ile to w ogóle możliwe.
– Myślałem, że już się nie spotkamy – wykrztusiłem.
– Tak? A ja nie miałam wątpliwości co do tego, że to początek czegoś większego niż jedna wspólna noc.
Jaka pewna siebie. To lubię.
– Dużo myślałem… – Cóż, bez amfy gadka szła mi opornie. Szkoda, że Olek się zmył, pewnie miałby trochę towaru przy sobie. – Zastanawiałem się…
– Wiem, co chcesz powiedzieć. Czuję dokładnie to samo. „O czym nie da się mówić, o tym należy milczeć” – powiedział kiedyś jakiś filozof.
– To mądre. I… znacznie ułatwiające kontakty damsko-męskie.
– Jeśli spotykasz kogoś wyjątkowego, nie należy pozwolić mu umknąć. Dlatego tu dzisiaj jestem.
Westchnąłem. Byłem tutaj z tego samego powodu, choć tłumaczyłem sobie, że idę tylko zalać ryj i podzielić się swymi żalami z Olkiem.
– Chodź.
Wzięła mnie za rękę. Poszliśmy w stronę toalet. Pełne zrozumienie. Czyżby telepatia? Zamknęliśmy się w jednej z kabin i… ach, cóż to był za seks. Ciało Sue było erotycznym wulkanem, na widok którego poziom testosteronu we krwi osiągał maksymalne stężenie. Każdy jej dotyk, pocałunek, był taki zmysłowy, tak podniecający. Wiecie, jakie to uczucie, kiedy ma się pewność, że zrobiło się coś naprawdę dobrze? Że dało się kobiecie prawdziwą przyjemność?… Tak właśnie czułem się, gdy było już po wszystkim. Szczęśliwy, spełniony i… po uszy zakochany.


Kolejne dni były jednym pasmem niewyobrażalnego szczęścia. Wpadłem w związek z Sue jak w wir możliwości i emocji, które dotąd były mi obce. Coraz bardziej oszołomiony, zniewolony jej wdziękami, odkrywałem nowy świat niedostępnych zwykłym śmiertelnikom doznań. Przestałem chodzić na zajęcia, uczyć się, kontaktować ze znajomymi. Wszystkie te prozaiczne czynności wydawały mi się teraz kompletną stratą czasu. Czasu, który mogłem poświęcić na celebrowanie naszej miłości.
Jedyną sprawą, która studziła nieco moją euforię, było to, że Sue zjawiała się u mnie tylko na tych parę nocnych godzin, nigdy nie zostając do rana. Tłumaczyła, że ma też inne obowiązki, nie wyjaśniając jednak, jakie.
I, cóż, był jeszcze jeden przykry drobiazg. Praktycznie każdy dzień, który następował po odwiedzinach mojej kochanki, przesypiałem. Jak się okazuje, seks potrafi być bardzo męczący…
Minęły dwa tygodnie. Wreszcie, któregoś dnia, poczułem tak dojmującą tęsknotę, że postanowiłem nie czekać na nadejście wieczora i samemu wybrałem się do Sue.
To był paskudny, deszczowy dzień. Porywisty wiatr zrywał przechodniom czapki z głów. Przez wilgotne, przesiąknięte drażniącymi nos spalinami powietrze przedzierałem się jak przez odmęty szamba. Chodnik i zdeptane trawniki usłane były psimi kupami i kawałkami rozbitych butelek. Ta odrażająca rzeczywistość nie zniechęcała mnie jednak – wręcz przeciwnie – dopingowała do tego, by przyśpieszyć kroku.
Idąc mostem Grunwaldzkim, już z daleka dostrzegłem zarys cyrkowego namiotu na tle ołowianego nieba. Minąłem skrzyżowanie i zszedłem po kilkunastu schodach. Ciasno zaparkowane obok siebie ciężarówki i duże samochody z pomieszczeniami mieszkalnymi wytyczały granice świata cyrku. To, co przez większość roku jest ziemią niczyją, stało się tymczasowym domem dla wędrownych artystów i kuglarzy.
Oraz schronieniem potworów – co właśnie stwierdziłem, gdy zobaczyłem to „coś”, czego widok zmienił moje nogi w słupy soli i przykleił podeszwy butów do podłoża. Nie mogłem zrobić ani kroku – ani uciec, ani podjąć próby obrony. Wielki na jakieś dwa i pół metra włochaty stwór, wyglądający jakby żywcem przeniesiono go z planu „Star Wars”, wyszedł z kabiny najbliższego TIRa. W jego przekrwionych oczach ujrzałem własną śmierć.
– Radek, spokojnie! Nie bój się! On jest oswojony! – krzyknęła Sue, wychylając się zza pleców kudłatego monstrum.
– Chodź za mną – dodała, i ruszyła w stronę olbrzymiego czerwonego Mercedesa.
Na częściowo zachlapanej tabliczce na drzwiach prowadzących do jego tylnej części przeczytałem: „dyrektor Sue…”. Znajdujące się za nimi wnętrze odbiegało jednak od stereotypowego dyrektorskiego gabinetu.
Ściany i sufit wyłożone były purpurową pluszową wykładziną. Połowę pomieszczenia zajmowało łóżko z narzutą w tym samym kolorze, a dyskretne oświetlenie raczej potęgowało panujące tu ciemności, niż je rozpraszało…
Chciałem ją objąć, przytulić, ona jednak bez słowa chwyciła mnie za ramiona i pchnęła na łóżko, między stosy twardych poduszek. Ściągnęła króciutką spódniczkę, pod którą miała tylko czarne, koronkowe figi. One także wylądowały gdzieś na podłodze. Sue tymczasem uklękła i wspierając się na łokciach zapraszająco wypięła swój kształtny tyłeczek, który przyciągał mnie teraz z siłą megamagnesu. Sięgnąłem w dół, by nacieszyć dłonie krągłościami Sue, ująłem ją w talii i mocno wbiłem się w wilgotną szparkę między jej pośladkami. Zanurzając się w niej raz za razem, płonąłem niczym pochodnia. Ten rytm stał się nagłą koniecznością, której nie można było i nie należało powstrzymywać. Z pochyloną głową, długimi włosami spływającymi na twarz, ma ukochana wydawała nieartykułowane, gardłowe dźwięki, przypominające sekretny, dawno zapomniany i pierwotny język. Kiedy dochodziłem, odwróciła się ku mnie. W półmroku błysnęły świecące czerwienią oczy i ostre jak u rekina, wyszczerzone zęby.
„Cholera, coś musi być nie tak z moim wzrokiem” – pomyślałem. Miłość mnie oślepia…


– Dryń! Dryń! Dryń!
Natarczywy dźwięk telefonu wyrwał mnie z koszmarnego snu, w którym Sue wkładała do ust moje palce i po kolei odgryzała je, oblizując się i mlaskając.
Brrrr… Co za bzdura!
– Dryń! Dryń! Dryń!
Podniosłem słuchawkę do ucha.
– Haaalo? – spytałem sennie.
Żadnej odpowiedzi. Na drugim końcu linii ktoś dyszał spazmatycznie. Niemal czułem na szyi jego oddech.
– Halo? Kto tam?! – powtórzyłem zniecierpliwiony.
Ktoś dyszał coraz gwałtowniej. Dusił się? Jeśli tak, to pewnie ze śmiechu. Genialny
kawał, nie ma co. Przerwałem połączenie.
Natura dała o sobie znać, więc powlokłem się do WC, a potem do łazienki. Długi gorący prysznic… Dotykając brody stwierdziłem, że chyba przydałoby się ogolić. Przetarłem ręcznikiem zaparowane lustro. Z jego tafli spojrzało na mnie wymizerowane oblicze; zapadnięte policzki, sińce pod oczami… To mam być ja? Muszę zacząć się lepiej odżywiać, inaczej wkrótce zostanie ze mnie jedynie skóra i kości…
koniec
1 maja 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Uciec, ale dokąd?
— Marcin Knyszyński

Zdjęta trwogą maszyna do życia
— Anna Nieznaj

Z życia hamburgerów
— Konrad Wągrowski

Ni to, ni owo
— Marcin Mroziuk


— Kazimierz Kyrcz Jr

Trójkąt bermudzki
— Kazimierz Kyrcz Jr

Syndrom A
— Dawid Kain

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.