Wydawnictwo IX zebrało pięć starszych opowiadań Dawida Kaina, dołożyło dwa zupełnie nowe i wydało „Wszystkie grzechy korporacji Somnium”. Skromna, mała książeczka – ale niech nie zwiodą was jej niepozorne gabaryty. Wszystkie dotychczas czytane przeze mnie powieści autora („Oczy pełne szumu”, „Fobia” i „Ostatni prorok”) dotykały podobnego zagadnienia – kłopotu zwanego „istnieniem”. Tak, dokładnie – coś, co jest absolutnie podstawowe, niezbywalne i konieczne (choć tu można się spierać na szczycie filozoficznej góry) sprawia problem.
Uciec, ale dokąd?
[Dawid Kain „Wszystkie grzechy korporacji Somnium” - recenzja]
Wydawnictwo IX zebrało pięć starszych opowiadań Dawida Kaina, dołożyło dwa zupełnie nowe i wydało „Wszystkie grzechy korporacji Somnium”. Skromna, mała książeczka – ale niech nie zwiodą was jej niepozorne gabaryty. Wszystkie dotychczas czytane przeze mnie powieści autora („Oczy pełne szumu”, „Fobia” i „Ostatni prorok”) dotykały podobnego zagadnienia – kłopotu zwanego „istnieniem”. Tak, dokładnie – coś, co jest absolutnie podstawowe, niezbywalne i konieczne (choć tu można się spierać na szczycie filozoficznej góry) sprawia problem.
Dawid Kain
‹Wszystkie grzechy korporacji Somnium›
„Somnium” to po łacinie „sen”. Jakie grzechy popełniła „Korporacja Sen”? Otóż tytułowe pojęcie „korporacji”, które przewija się w każdym z siedmiu opowiadań i znaczy TAM naprawdę dokładnie to, co znaczy, należy z naszego, czytelniczego punktu widzenia brać w pewien nawias. Bohaterowie wszystkich opowiadań zbioru mają problem z rzeczywistością. I nie mam tu na myśli takiego problemu, jaki miał Philip K. Dick (zagadnienie fałszu rzeczywistości także występuje w opowiadaniach Kaina, ale nie jest kluczowe) – świat, w którym żyją jest jak najbardziej prawdziwy. Ale jest też okrutny, niezwracający uwagi na skierowanie w jego stronę jednostkowe roszczenia bohaterów – olewa ich równo i „karze” (w ich rozumieniu) za sam fakt istnienia. W najlepszym opowiadaniu zbioru, „Księciu kłamców”, dwójka głównych bohaterów chce uciec od „sennych przedmieść, jednakowych ogródków i jednakowych domków, w których nudne rodziny, dzień po dniu obracają się w popiół”. Wszyscy żyją „marzeniami szkicowanymi przez telewizyjne reklamy, życiami wtłoczonymi w schemat niczym w wąską celę”.
Znamy to. Przypomina się „szklana pogoda” z „Oczu pełnych szumu”, bezmyślne gapienie się w ekran telewizora, na którym wszystko, co widzimy, ma powierzchnię, ale nie ma głębi (patrz: „Fobia”). Aby przetrwać w takim koszmarze na jawie trzeba jakoś uciec. Zawierzamy technologii, sieci, serwisom społecznościowym i marzymy o lepszym świecie, unikając za wszelką cenę zrobienia czegokolwiek z tym, w którym przyszło nam żyć. „Korporacja Somnium” to metafora – to nasze dążenie do snu idealnego, który (mamy taką nadzieję) zastąpi rzeczywistość i będziemy mogli żyć w nim po wsze czasy. Tylko że w światach wykreowanych przez Dawida Kaina „sen” nie oznacza „marzenia” lecz „koszmar”. Sami tam idziemy, sami pukamy do drzwi korporacji.
Wizje z opowiadań Kaina to uniwersa, w których nasza naiwna wiara, że „kiedyś będzie lepiej, w końcu rozwijamy się jako cywilizacja” wydaje swe zepsute owoce. Liczymy na to, że wyśnimy sobie światy doskonałe. Na przykład taki, w którym nanotechnologia uczyni nas (nasze ciała) nieśmiertelnymi („Matki na przemiał”). Albo takie, w których doczekamy się możliwości digitalizacji ludzkiego umysłu (motyw powszechny w science fiction od lat). A może nawet takie, gdzie religia i dosłowne urzeczywistnienie transsubstancjacji uczynią nas półbogami („Ciało i krew”). Nieśmiertelność nie jest jednak darem, lecz przekleństwem – świat, który nie niesie żadnych zagrożeń, w którym tak naprawdę wszystko staje się bezpieczną, statyczną scenografią, a człowiek staje się więźniem wieczności, każe znowu szukać eskapizmów. Tym razem uciec można już tylko w głąb siebie, w otchłań bezdenną. Nikt nigdy za bardzo nie zastanawia się nad tym, co stoi za pojęciami „wieczności” i „nieskończoności” – a teraz, tylko one pozostają.
Ale możliwe są też inne eskapizmy. Trochę mniej dosłowne niż te powyżej – można bowiem uciekać w fikcję. W najbardziej dickowskim opowiadaniu zbioru, „Wersjach”, dochodzi do ciągłego tasowania fikcji i prawdy – bohater żyje w świecie, gdzie przed laty „doszło na całej planecie do zmiany wersji sygnału telewizyjnego. Od tamtej chwili wiele elementów naszego świata zmieniało się czasami w coś z pozoru wyglądającego podobnie, ale tak naprawdę bardzo innego, obcego, kłopotliwego”. W nieco ligottiańskim, jednym z najlepszych tekstów zbioru, „Muzeum snów”, mamy sytuację podobną – a że siła tego tekstu (w sumie wszystkich, ale tego najbardziej) tkwi w końcówce, nic więcej nie powinienem o nim pisać. Ucieczki totalnej dokonuje bohater wspomnianego już „Księcia kłamców”. Nie mogąc znieść surowej, nudnej i przytłaczającej rzeczywistości uzależnia się od literatury. Opowiadanie jest genialne – warto wiedzieć, że Dawid Kain rozwija fabularne założenia świata przedstawionego tego tekstu w powieści „Kotku, jestem w ogniu”.
Wszystkie te eskapizmy (urzeczywistnione lub zmetaforyzowane w sześciu pierwszych opowiadaniach) to sny, którymi kusi nas „Somnium”. Prawda jest jednak taka, że funduje nam koszmary, z których uciec niepodobna. Czym zatem dokładnie jest rzeczona korporacja? Pewnych odpowiedzi dostarcza opowiadanie ostatnie – „Monument”. Mamy oto człowieka, któremu rzeczywistość dokopała tak mocno, że śmierć zdaje się w jego przypadku wybawieniem. „Monument” jest krzykiem zrozpaczonego bohatera, który uświadomił sobie bezcelowość własnej egzystencji i przypadkowość doświadczanego przezeń horroru. Przydałby się kolejny eskapizm – od cierpienia. Surrealistyczna końcówka niesie remedium na wszystkie bóle, choć wydawać by się mogło z początku, że jest wręcz przeciwnie. Dopiero odjęcie człowieczeństwa, czyli porzucenie „istnienia”, daje ulgę. I obnaża fikcję samej „korporacji”.
Największym „grzechem” Korporacji Somnium jest bowiem to, że w ogóle bierzemy pod uwagę jej istnienie – czyli istnienie jakiejś siły, której nie możemy co prawda jasno opisać ani zdefiniować, ale czujemy, że nadaje naszym życiom jakiś cel i kierunek a także obiecuje, że kiedyś będzie lepiej. Szukamy jej gdzieś na zewnątrz, w literaturze, nauce, religii – podczas gdy tak naprawdę wszystko siedzi w nas, w środku. Na tym polega człowieczeństwo, wiecznie głodne teleologii i bez przerwy uciekające od „tu i teraz” w sny na jawie – i tak bezlitośnie zdemaskowane w „Monumencie”. Zbiór opowiadań Dawida Kaina, to jedna z najbardziej pesymistycznych rzeczy, jakie możecie obecnie przeczytać. Ja jej nawet nie polecam, lecz zdecydowanie zalecam.