Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dan Simmons
‹Hyperion›

WASZ EKSTRAKT:
95,0 (0,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHyperion
Tytuł oryginalnyHyperion
Data wydania9 września 2015
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklHyperion
SeriaArtefakty
ISBN978-83-7480-557-5
Format624s. oprawa twarda
Cena49,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Hyperion

Esensja.pl
Esensja.pl
Dan Simmons
« 1 2 3

Dan Simmons

Hyperion

– Pomyślałem sobie – odezwał się Sol Weintraub, gdy kończyli deser – że nasze przetrwanie może zależeć od tego, czy będziemy ze sobą rozmawiać.
– To znaczy? – spytała Brawne Lamia.
Weintraub odruchowo kołysał śpiące na jego piersi niemowlę.
– Taki przykład: czy ktoś z nas wie, dlaczego został wybrany przez Kościół Dzierzby i Wszechrzecz do udziału w pielgrzymce?
Nikt się nie odezwał.
– Tak myślałem – powiedział Weintraub. – Druga sprawa jest jeszcze bardziej fascynująca: czy ktokolwiek z was jest członkiem Kościoła Dzierzby? Bo ja, na przykład, jestem żydem i chociaż bardzo się ostatnio zamotałem w swoich przekonaniach religijnych, wciąż nie ma w nich miejsca na oddawanie czci organicznej machinie do zabijania.
Uniósł brwi i popatrzył po swoich towarzyszach podróży.
– Ja jestem Prawdziwym Głosem Drzewa – odparł Het Masteen. – Wielu templariuszy wierzy, że Dzierzba jest ucieleśnieniem kary czekającej wszystkich tych, którzy nie czerpią z korzenia, ja jednak uważam ten pogląd za herezję, która nie ma podstaw ani w Przymierzu, ani w pismach Muira.
Siedzący na lewo od niego konsul wzruszył ramionami.
– Jestem ateistą – przyznał. Podniósł szklankę whisky do świat­ła. – Nigdy nie miałem nic wspólnego z kultem Dzierzby.
Ksiądz Hoyt uśmiechnął się niewesoło.
– Mnie wyświęcił Kościół katolicki. Kult Dzierzby stanowi zaprzeczenie wszystkiego, co jest nam drogie.
Pułkownik Kassad tylko pokręcił głową; nie sposób było stwierdzić, czy w ten sposób odmawia odpowiedzi, czy tylko wskazuje, że nie należy do Kościoła Dzierzby.
Martin Silenus wykonał zamaszysty gest ręką.
– Zostałem ochrzczony w tradycji luterańskiej. To nieistniejący już dziś odłam chrześcijaństwa. Zanim wasi rodzice przyszli na świat, pomagałem kłaść podwaliny gnostycyzmu zen. Byłem katolikiem, rewelacjonistą, neomarksistą, sprzęgofanatykiem, rozłamowcem, satanistą, biskupem Kościoła Nicości Jake’a oraz sumiennym członkiem Instytutu Gwarantowanej Reinkarnacji. Teraz zaś z przyjemnością mogę stwierdzić, że jestem zwykłym poganinem. – Uśmiechnął się do wszystkich. – Dla poganina Dzierzba jest całkiem zadowalającym bóstwem.
– Religie mnie nie interesują – powiedziała Lamia. – Nie ulegam ich wpływom.
– W takim razie wyraziłem się chyba dostatecznie jasno – podsumował Sol Weintraub. – Żadne z nas nie przyznaje się do powinowactwa z Kościołem Dzierzby, a mimo to jego starszyzna wybrała właśnie nas spośród milionów wiernych ubiegających się o prawo odwiedzenia Grobowców Czasu… i ich okrutnego boga… podczas pielgrzymki, która może być ostatnią.
Konsul pokręcił głową.
– Być może, M. Weintraub, wyraził się pan jasno – powiedział – ale ja nadal nie rozumiem, do czego pan zmierza.
Naukowiec z roztargnieniem skubnął brodę.
– Najwyraźniej powody, dla których chcemy wrócić na Hyperiona, są na tyle ważne, że nawet kierujące się probabilistyką sztuczne inteligencje we Wszechrzeczy i Kościele Dzierzby zgodziły się, że zasługujemy na ten powrót. Niektóre z tych powodów są tajemnicą poliszynela, tak jak w moim przypadku, jestem jednak przekonany, że tylko sami zainteresowani znają ich prawdziwą naturę. Proponuję, żebyśmy w ciągu tych kilku dni, jakie mamy ze sobą spędzić, podzielili się swoimi historiami.
– Po co? – spytał Kassad. – Przecież to niczemu nie posłuży.
– Przeciwnie – odparł z uśmiechem Weintraub. – W ten sposób zapewnimy sobie odrobinę rozrywki i choć przelotnie zajrzymy w dusze współtowarzyszy podróży, zanim przytrafi nam się spotkanie z Dzierzbą lub inna katastrofa. Poza tym może dzięki temu zdołamy ocalić życie, jeśli tylko wykażemy się dostateczną inteligencją, żeby dostrzec wspólny wątek, który splótł nasze losy z kaprysami Dzierzby.
Martin Silenus roześmiał się, przymknął powieki i zadeklamował:
Te Niewiniątka na grzbietach delfinów
Płetwami podtrzymywane
Na śmierć powtórną czekając, płyną,
Otwarte znów ich rany2).
– To Lenista, prawda? – spytał ksiądz Hoyt. – Uczyłem się o niej w seminarium.
– Blisko. – Silenus otworzył oczy i dolał sobie wina. – To Yeats. Skurczybyk bujał się po świecie pięćset lat przed tym, jak Lenista pierwszy raz skubnęła metalowy cycek matki.
– Ale jaki sens miałoby opowiadanie tych historii? – wtrąciła Lamia. – Spotykamy Dzierzbę, każdy mu mówi, czego chce, on spełnia życzenie jednego z nas, a pozostali umierają. Tak to ma wyglądać, zgadza się?
– Tak mówi mit – przyznał Weintraub.
– Dzierzba nie jest mitem – zaoponował Kassad. – Ani on, ani jego stalowe drzewo.
– Więc po co zanudzać się nawzajem bajeczkami? – spytała Lamia i nabiła na widelec ostatni kawałek sernika w czekoladzie.
Weintraub delikatnie pogłaskał śpiące dziecko po głowie.
– Żyjemy w niezwykłych czasach – powiedział. – Ponieważ zaliczamy się do tej jednej dziesiątej jednej dziesiątej jednego procenta
obywateli Hegemonii, którzy podróżują wśród gwiazd, a nie tylko pomiędzy planetami Sieci, reprezentujemy różne epoki naszej niedawnej przeszłości. Na przykład ja mam sześćdziesiąt osiem lat standardowych, ale ze względu na nagromadzony podczas rejsów kosmicznych dług czasowy, moje niecałe siedem dekad obejmuje dobrze ponad sto lat dziejów Hegemonii.
– Co z tego? – spytała Lamia.
Weintraub gestem dłoni ogarnął wszystkich przy stole.
– Reprezentujemy wyspy czasu i oceany perspektywy. Albo inaczej, to będzie lepsze porównanie: każde z nas może być w posiadaniu elementu układanki, której nikt nie potrafi poskładać w całość, odkąd człowiek wylądował na Hyperionie. – Podrapał się po nosie. – Zagadki zawsze mnie intrygowały, i ta również nie daje mi spokoju. Mam świadomość, że to może być mój ostatni tydzień na cieszenie się nią, i z przyjemnością powitałbym choć cień zrozumienia, ale gdy tego zabraknie, zadowolę się samą próbą jej rozwiązania.
– Zgadzam się – poparł go beznamiętnym głosem Het Masteen. – Wcześniej o tym nie pomyślałem, ale dostrzegam sens podzielenia się naszymi opowieściami, zanim stawimy czoło Dzierzbie.
– Co by nas miało powstrzymać przed kłamstwem? – zapytała Brawne Lamia.
– Nic. – Silenus wyszczerzył zęby w uśmiechu. – I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
– Powinniśmy to przegłosować – zasugerował konsul.
Meina Gladstone podejrzewała, że ktoś w tej grupie jest szpiegiem Wygnańców. Czy te historie mogły doprowadzić do jego ujawnienia?
Konsul uśmiechnął się na myśl o tym, że agent miałby się okazać aż tak głupi.
– A kto powiedział, że jesteśmy małą, szczęśliwą demokracją? – spytał oschle pułkownik Kassad.
– Tak by było najlepiej – zauważył konsul. – Każdemu z nas przyświeca inny cel, ale żeby go osiągnąć, musimy razem dotrzeć do krainy Dzierzby. A do tego potrzebny będzie jakiś mechanizm decyzyjny.
– Moglibyśmy wyznaczyć przywódcę – nie ustępował Kassad.
– Z dupy pomysł – orzekł życzliwie poeta. Pozostali też pokręcili głowami.
– W takim razie – powiedział konsul – będziemy głosować. Nasza pierwsza decyzja dotyczy propozycji M. Weintrauba, żebyśmy opowiedzieli o swoich związkach z Hyperionem.
– Wszystko albo nic – dodał Het Masteen. – Albo opowiadają wszyscy, albo nikt. Podporządkujemy się woli większości.
– W porządku – zgodził się konsul. Odczuwał ogromną ciekawość na myśl o tym, że miałby usłyszeć historie pozostałych, i równie wielką pewność, że sam swojej nie opowie. – Kto jest za?
– Ja – powiedział Sol Weintraub.
– Ja – zawtórował mu Het Masteen.
– Absolutnie – przytaknął Silenus. – Możliwości obejrzenia takiej farsy nie oddałbym nawet za miesiąc w orgazmicznych źród­łach na Prosiaku.
– Ja też głosuję za. – Konsul zaskoczył sam siebie. – Kto jest przeciw?
– Ja – odparł bez przekonania ksiądz Hoyt.
– Moim zdaniem to głupota – powiedziała Brawne Lamia.
Konsul spojrzał na Fedmahna Kassada.
– Panie pułkowniku?
Kassad wzruszył ramionami.
– Cztery głosy za, dwa głosy przeciw, jedna osoba wstrzymała się od głosu – podsumował konsul. – Wniosek został przyjęty. Kto chce zacząć?
Cisza przy stole przedłużała się, w końcu Silenus podniósł wzrok znad kartki papieru, na której coś gryzmolił. Podarł kartkę na wąs­kie paski.
– Zapisałem tu cyfry od jednego do siedmiu – wyjaśnił. – Proponuję ciągnąć losy i w ten sposób ustalić kolejność.
– Nie uważasz, że to dziecinne? – spytała Lamia.
– Ja w ogóle jestem dziecinny – odparł Silenus z uśmiechem satyra. – Panie ambasadorze… – Skinął na konsula. – Pożyczy mi pan tę złoconą poduchę, którą nosi pan na głowie?
Konsul oddał mu swój trójgraniasty kapelusz. Poeta wrzucił do środka losy i puścił kapelusz w obieg. Sol Weintraub losował pierwszy, Martin Silenus ostatni.
Konsul rozwinął swój papierek w taki sposób, żeby nikt inny nie zobaczył, co na nim napisano. Numer siódmy. Napięcie ulotniło się z niego jak powietrze z przekłutego balonu. Może rozwój ­wypadków pokrzyżuje im plany, zanim zdąży opowiedzieć swoją historię. Albo wybuchnie wojna, i cały pomysł straci sens. Albo pielgrzymom znudzą się historyjki. Albo król umrze. Albo koń umrze. Albo on nauczy konia mówić.
Dość whisky, pomyślał.
– Kto pierwszy? – spytał Martin Silenus.
W ciszy konsul słyszał szelest liści poruszanych niewyczuwalnymi powiewami wiatru.
– Ja – odparł ksiądz Hoyt.
Pokazał karteluszek z wielką, wyraźnie wyrysowaną jedynką. Na jego zbolałej twarzy malowała się taka sama z trudem skrywana rezygnacja, jaką konsul widywał u przyjaciół w terminalnym stadium choroby.
– Dobrze – powiedział Silenus. – Zaczynaj.
– Teraz?
– A czemu nie?
Jedynymi oznakami faktu, że Silenus opróżnił co najmniej dwie butelki wina, było mocniejsze zaczerwienienie jego i tak rumianych policzków oraz ciut bardziej demoniczna krzywizna uniesionych brwi.
– Do lądowania zostało nam jeszcze kilka godzin – ciągnął poe­ta. – Nie wiem jak inni, ale ja nie zamierzam odsypiać pobytu w zamrażarce dopóki nie osiądziemy bezpiecznie wśród zamieszkujących Hyperiona prostaczków.
– Coś w tym jest – przyznał półgłosem Sol Weintraub. – Jeżeli mamy snuć gawędy, to godzina w porze poobiedniej wydaje się do tego najodpowiedniejsza.
Ksiądz Hoyt wstał z westchnieniem.
– Jedną chwileczkę – powiedział i zszedł z platformy.
Minęło kilka minut, zanim Brawne Lamia spytała:
– Myślicie, że się spietrał?
– Nie – odparł Lenar Hoyt. Wyłonił się właśnie u szczytu eskalatora, pełniącego rolę głównych schodów do jadalni. – Musiałem je przynieść – dodał i rzucił na stół dwa małe, poplamione notesy. Usiadł na swoim miejscu.
– To nie fair, czytać jakieś gotowce – zaperzył się Silenus. – To miały być nasze własne historie, czarowniku!
– Zamknijże się, do diabła! – krzyknął Hoyt.
Przesunął dłonią po twarzy, dotknął piersi. Po raz drugi tego wieczoru konsul odniósł wrażenie, że ma przed sobą człowieka ciężko chorego.
– Przepraszam – zmitygował się ksiądz. – Jeśli jednak mam przedstawić swoją… swoją historię, muszę wam opowiedzieć jeszcze o kimś. Te dzienniki należą do człowieka, przez którego przybyłem na Hyperiona… i przez którego dziś na niego wracam.
Odetchnął głęboko.
Konsul dotknął dzienników. Były brudne i osmolone, jakby ocalały z pożaru.
– Pański przyjaciel musi mieć staroświecki gust – zauważył – skoro w dalszym ciągu spisuje pamiętniki.
– Istotnie – przytaknął Hoyt. – Jeżeli wszyscy jesteście gotowi, zacznę.
Pielgrzymi pokiwali głowami. Rozciągający się poniżej platformy jadalnej drzewostatek ciął mroki nocy, pulsując jak żywa istota. Weintraub wyjął córeczkę z nosidełka i ostrożnie ułożył ją na miękkiej macie obok swojego krzesła. Zdjął komlog, położył go obok maty i włączył generator białego szumu. Tygodniowy noworodek leżał na brzuchu i spał.
Konsul odchylił się na krześle i odszukał wzrokiem niebieskozieloną kropkę, która była Hyperionem. Miał wrażenie, że planeta rośnie w oczach.
Het Masteen naciągnął kaptur na twarz. Sol Weintraub zapalił fajkę. Pozostali dolali sobie kawy i rozsiedli się wygodnie.
Martin Silenus, który z największym zaangażowaniem wyczekiwał początku opowieści, pochylił się nad stołem i wyszeptał:
Wyrzekł: „Skoro mam zacząć krotochwilę,
Więc w Imię Boże, los swój witam mile!
A teraz jadąc słuchajcie, co powiem”.
I ruszyliśmy przy ostatnim słowie,
A on rozpoczął, ucieszony szczerze,
Swoją opowieść w takowej manierze3).
koniec
« 1 2 3
11 września 2015
1) J. Keats, Upadek Hyperiona, przeł. Z. Kubiak.
2) W.B. Yeats, Nowiny dla Wyroczni Delfickiej, przeł. L. Marjańska.
3) G. Chaucer, Opowieści kanterberyjskie, przeł. H. Pręczkowska.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Opowieści w opowieści
— Jędrzej Burszta

Hyperion
— Dan Simmons

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Kraj strachów dziecinnych
— Dawid Kantor

Umieranie w śniegu
— Anna Nieznaj

Thriller nadprzyrodzony
— Miłosz Cybowski

Czytając (dobre) science fiction
— Daniel Markiewicz

Śmierć na lodach Arktyki
— Tomasz Kujawski

Przeczytaj to jeszcze raz: Między realizmem a fantastyką
— Miłosz Cybowski

Esensja czyta: Grudzień 2012
— Kamil Armacki, Jacek Jaciubek, Anna Kańtoch, Jarosław Loretz, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Potwór z Londynu
— Jacek Jaciubek

Esensja czyta: Październik 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Agnieszka Szady

Esensja czyta: Październik 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.