Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Brandon Sanderson
‹Stop prawa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułStop prawa
Tytuł oryginalnyThe Alloy of Law
Data wydania13 stycznia 2016
Autor
PrzekładAnna Studniarek
Wydawca MAG
CyklWax i Wayne, Scadrial, Cosmere
ISBN978-83-7480-627-5
Format304s. 140×220mm; oprawa twarda
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Stop prawa

Esensja.pl
Esensja.pl
Brandon Sanderson
« 1 2 3 4 »

Brandon Sanderson

Stop prawa

Rozdział pierwszy
Wax szedł przez jedno z licznych pomieszczeń, w których trwało ożywione przyjęcie, mijając mężczyzn w ciemnych frakach i kobiety w kolorowych sukienkach, dopasowanych w talii, ale z licznymi obfitymi falbanami. Wszyscy zwracali się do niego „lordzie Waxilliumie”.
Odpowiadał skinieniem głowy każdemu, kto się do niego odezwał, ale nie dawał się wciągnąć w rozmowę. Celowo udał się na tyły budynku, do pokoju, w którym olśniewające żarówki elektryczne – mówiono o nich w całym mieście – emanowały zbyt stałym blaskiem, odpychając mrok nocy. Za oknami widział mgłę muskającą szkło.
Wbrew zasadom dobrego wychowania, Wax wyszedł przez olbrzymie, podwójne szklane drzwi i znalazł się na wspaniałym balkonie rezydencji. Tu w końcu poczuł, że może odetchnąć.
Zamknął oczy, wciągał powietrze i je wypuszczał, czując wilgotny dotyk mgieł na twarzy. Budynki są tak… duszące tu, w mieście, pomyślał. Czy zdążyłem już o tym zapomnieć, czy też nie zauważałem tego, kiedy byłem młodszy?
Otworzył oczy i oparł dłonie na balustradzie, po czym spojrzał na Elendel. To było najwspanialsze miasto na całym świecie, metropolia zaprojektowana przez samego Harmonię. Miejsce, w którym się wychował. Miejsce, które od dwudziestu lat nie było jego domem.
Od śmierci Lessie minęło pięć miesięcy. Wciąż słyszał strzał, widział krew, która spryskała ceglaną ścianę. Opuścił Dzicz i wrócił do Miasta, odpowiadając na rozpaczliwe wezwanie, by wypełnił swoje obowiązki wobec rodu po śmierci wuja.
Pięć miesięcy i pół świata dalej, a on wciąż słyszał ten strzał. Ostry, wyrazisty, jak trzask pękających niebios.
Rezydencja Cettów była wspaniałą budowlą, pełną cennego drewna, miękkich dywanów i migoczących kandelabrów. Zza jego pleców z wnętrza ciepłego pokoju dochodził melodyjny śmiech. Nikt nie przyłączył się do niego na balkonie.
Z tego miejsca doskonale widział, jak zapalają się światła na Promenadzie Demoux. Podwójny rząd jasnych elektrycznych latarni emanujących równym, oślepiającym blaskiem. Wyglądały jak świetliste kule rozmieszczone wzdłuż szerokiego bulwaru, graniczącego z jeszcze szerszym kanałem, którego spokojne wody odbijały światło. Wieczorny pociąg zagwizdał na powitanie, przejeżdżając z sapaniem przez odległe centrum Miasta i napełniając mgły dymem.
Dalej, przy Promenadzie Demoux wyrastały Żelazna Budowla i Wieża Tekiel, po przeciwnych stronach kanału i drogi. Choć oba budynki nie zostały jeszcze ukończone, to ich stalowe kratownice wznosiły się wysoko w niebo. Oszałamiająco wysoko.
Architekci regularnie wypuszczali poprawione wersje raportów na temat tego, jak wysoko zamierzali dotrzeć, a jeden próbował przegonić drugiego. Wedle pogłosek, które słyszał na tym przyjęciu, całkiem wiarygodnych, obaj mieli zamiar zakończyć na wysokości ponad pięćdziesięciu kondygnacji. Nikt nie wiedział, która budowla okaże się wyższa, choć wśród przyjaciół popularne były zakłady.
Wax odetchnął głęboko we mgłę. W Dziczy rezydencję Cettów – dwupiętrowy budynek – uważano by za szczyt możliwości. Tutaj wydawała się przytłoczona. Przez te lata, które spędził poza Miastem, świat się zmienił. Dorósł, wymyślił światła, które nie potrzebowały ognia, i budynki, które mogły wznieść się ponad same mgły. Spoglądając z góry na szeroką ulicę w Czwartym Oktancie, Wax poczuł się nagle bardzo stary.
– Lordzie Waxilliumie? – odezwał się ktoś z tyłu.
Odwrócił się i ujrzał starszą kobietę, lady Aving Cett, stojącą w drzwiach. Siwe włosy upięła w kok, na szyi miała sznur rubinów.
– Na Harmonię, mój drogi. Przeziębisz się tam! Przyszło kilka osób, które z pewnością chciałbyś poznać.
– Niebawem wrócę, milady – odparł Wax. – Pragnąłem zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.
Lady Cett zmarszczyła czoło, ale się wycofała. Nie wiedziała, co o nim sądzić – nikt z nich nie wiedział. Niektórzy uważali go za tajemniczego potomka Ladrianów, kojarzyli go z dziwnymi opowieściami o krainach za górami. Reszta uważała go za niewyrobionego, prowincjonalnego błazna. Uznał, że pewnie jest jednym i drugim.
Przez cały wieczór był wystawiony na pokaz. Miał sobie szukać żony i wszyscy o tym wiedzieli. Ród Ladrian stał się niewypłacalny na skutek nieostrożnego zarządzania majątkiem przez jego wuja, a najszybszym sposobem na odzyskanie wypłacalności było małżeństwo. Niestety, wujowi udało się również obrazić trzy czwarte śmietanki towarzyskiej Miasta.
Wax pochylił się na balkonie, trzymany pod pachą rewolwer „Sterrion” wbijał się w jego bok. Broń o długiej lufie nie była przeznaczona do noszenia w kaburze pod pachą. Całą noc czuł się niezręcznie. Powinien wrócić na przyjęcie, by rozmawiać z zebranymi i próbować naprawić reputację rodu Ladrian.
Tyle że myśl o tym zatłoczonym pomieszczeniu… tak gorąco, wszyscy ściśnięci. Duszno, trudno oddychać…
Nie dając sobie nawet chwili na dalsze zastanowienie, przeskoczył przez balustradę i zaczął spadać trzy kondygnacje w dół. Spalił stal, po czym rzucił łuskę od pocisku i Odepchnął się od niej – jego ciężar sprawił, że poleciała w dół szybciej niż on. Jak zawsze, dzięki Feruchemii był lżejszy niż powinien. Właściwie już nie pamiętał, jak to jest, nosić swój prawdziwy ciężar.
Kiedy łuska uderzyła w ziemię, Odepchnął się od niej i, lecąc niemal poziomo, skierował się w stronę muru ogrodu. Oparłszy dłoń na jego szczycie, skoczył w górę, a później znacznie zmniejszył swój ciężar, opadając po drugiej stronie muru. Wylądował lekko.
Dobrze, pomyślał, przykucając i wpatrując się w mgły. Dziedziniec powozów. Pojazdy, którymi wszyscy przybyli, stały w równych rzędach, a sami stangreci siedzieli i gadali w kilku przytulnych pomieszczeniach, emanujących pomarańczowym blaskiem. Tu nie było elektryczności, jedynie dające ciepło kominki.
Przeszedł wzdłuż rzędu powozów, aż odnalazł swój i otworzył skrzynię przymocowaną z tyłu.
Zdjął elegancki frak. Wymienił go na mgielny płaszcz, długi i obszerny wierzchni strój z grubym kołnierzem i mankietami. Wsunął śrutówkę do specjalnej kieszeni po wewnętrznej stronie, po czym zapiął pas i przełożył sterriony do kabur na biodrach.
Ech, pomyślał. O wiele lepiej. Naprawdę powinien przestać nosić sterriony i kupić sobie jakąś bardziej praktyczną i łatwiejszą do ukrycia broń. Niestety, wiedział, że nigdy nie znajdzie nic lepszego od dzieła Ranette.
Kilka chwil później biegł przez Miasto odziany w mgielny płaszcz. Nie zapiął go z przodu, ukazując czarną koszulę i eleganckie spodnie. Dolna połowa sięgającego do kostek płaszcza była podzielona na wąskie paski, które unosiły się za nim z cichym szelestem.
Upuścił łuskę i skoczył wysoko w powietrze, po czym wylądował na dachu budynku naprzeciwko rezydencji. Spojrzał w stronę jej okien płonących w mroku wieczora. Ciekawe, jakie plotki wywoła jego zniknięcie z balkonu?
Cóż, wiedzieli, że jest Podwójnym – nie było to żadną tajemnicą. A jego zniknięcie raczej nie pomoże reputacji rodziny. W tej chwili go to nie obchodziło. Niemal każdy wieczór od powrotu do Miasta spędzał na imprezach, a od wielu tygodni nie było mglistej nocy.
Potrzebował mgieł. To była część jego natury.
Wax przebiegł po dachu i zeskoczył z niego, kierując się ku Promenadzie Demoux. Nim uderzył w ziemię, rzucił łuskę i Odepchnął się od niej, spowalniając upadek. Wylądował pośrodku ozdobnego żywopłotu, który pochwycił pasma jego płaszcza i zaczął szeleścić.
A niech to! W Dziczy nikt nie hodował ozdobnych żywopłotów. Oswobodził się, krzywiąc się z powodu hałasu. Kilka tygodni w mieście i jego umiejętności już zaczęły rdzewieć?
Pokręcił głową i znów Odepchnął się w powietrze, kierując się w stronę szerokiego bulwaru i równoległego do niego kanału. Tak ustalił kierunek lotu, by wylądować na jednej z nowych elektrycznych latarni. Nowoczesne miasto miało tę zaletę, że było w nim mnóstwo metalu.
Uśmiechnął się, po czym rozjarzył stal i Odepchnął się od latarni, wznosząc się wysoko w powietrze. Mgła przepływała obok i wirowała, gdy wiatr uderzał go w twarz. Waxa przeszywał przyjemny dreszcz. Człowiek nie czuł się naprawdę wolny, dopóki nie zerwał okowów grawitacji i nie ruszył w niebo.
Kiedy zaczął opadać, Odepchnął się od kolejnej latarni i ruszył dalej naprzód. Długi szereg metalowych słupów był niczym osobista linia kolejowa. Wax przeskakiwał od latarni do latarni, a jego wyczyny przyciągały uwagę pasażerów przejeżdżających powozów, zarówno zaprzężonych w konie, jak i tych bez koni.
Uśmiechnął się. Monetostrzelnych takich jak on nie spotykało się często, ale Elendel było dużym, gęsto zaludnionym miastem. Ci ludzie z pewnością już wcześniej widzieli kogoś, kto skakał po ulicach, odbijając się od metalu. W Elendel Monetostrzelni często pełnili funkcję szybkich gońców.
Rozmiar miasta wciąż go oszałamiał. Mieszkało w nim kilka milionów ludzi, może nawet aż pięć. Nikt nie oszacował dokładnie mieszkańców wszystkich dzielnic – nazywano je Oktantami i, jak można się spodziewać, było ich osiem.
Miliony – nie umiał sobie tego wyobrazić, choć przecież tu dorastał. Zanim opuścił Weathering, sądził, że robi się zbyt duże, choć w miasteczku mogło mieszkać najwyżej dziesięć tysięcy ludzi.
Wylądował na latarni naprzeciwko ogromnej Żelaznej Budowli. Wygiął szyję i spojrzał w górę na potężną konstrukcję. Jej szczyt niknął w mroku. Czy mógłby wspiąć się na coś tak wysokiego? Nie umiał Przyciągać metali, jedynie się od nich Odpychać – nie był mitycznym Zrodzonym z Mgły ze starych historii, jak Ocalały czy Wojowniczka Wstąpienia. Jedna moc Allomantyczna i jedna Feruchemiczna, to było maksimum. A nawet posiadanie jednej z nich uważano za rzadki przywilej – Podwójni tacy jak Wax byli prawdziwymi wyjątkami.
Wayne twierdził, że znał na pamięć wszystkie możliwe kombinacje Podwójnych. Oczywiście, Wayne twierdził też, że kiedyś ukradł konia, który melodyjnie bekał, więc wszyscy wiedzieli, że jego słowa należy brać ze szczyptą miedzi. Sam Wax nie zwracał większej uwagi na wszelkie definicje i nazwy dla Podwójnych – on sam był Zderzaczem, połączeniem
Monetostrzelnego i Muskacza. Rzadko o sobie w ten sposób myślał.
Zaczął napełniać metalmyśli, bransolety, które nosił na przedramionach, pozbawiając się ciężaru i czyniąc się jeszcze lżejszym. Ten ciężar magazynował do wykorzystania w przyszłości. Później, ignorując ostrożniejszą część umysłu, rozjarzył stal i Odepchnął.
Wystrzelił do góry. Szum wiatru zmienił się w ryk, a latarnia była doskonałą kotwicą – mnóstwo metalu mocno przymocowanego do ziemi – zdolną odepchnąć go wysoko. Leciał pod niewielkim kątem, a kolejne piętra budynku rozmywały się przed nim. Wylądował na wysokości około dwudziestu kondygnacji, kiedy jego Odpychanie od latarni osiągnęło maksimum.
Ta część budynku została już wykończona, pokrywał ją formowany materiał imitujący obrobiony kamień. Ceramika, jak słyszał. Tak często robiono w wypadku wysokich budowli – niższe kondygnacje rzeczywiście budowano z kamienia, a wyższe z czegoś lżejszego.
Chwycił występ. Nie był na tyle lekki, by mógł go porwać wiatr – nie z metalmyślami na ramionach i całą bronią. Co więcej, lżejsze ciało sprawiało, że łatwiej mu się było utrzymać.
Pod nim kłębiła się mgła. Spojrzał w górę, planując kolejny krok. Stal ukazała mu błękitne linie prowadzące do pobliskich źródeł metalu, z których wiele było częścią szkieletu budowli. Odepchnięcie się od każdego z nich sprawiłoby, że oddaliłby się od budynku.
Tutaj, pomyślał, zauważając sporą półkę jakieś pięć stóp wyżej. Wspiął się po ścianie budynku, jego okryte rękawiczkami dłonie bez trudu znajdowały pewny uchwyt na ozdobionej skomplikowanymi wzorami powierzchni. Monetostrzelny szybko uczył się nie bać wysokości. Podciągnął się na półkę, upuścił łuskę i ją przydepnął.
Spojrzał w górę, wyliczając trajektorię. Wyciągnął zza pasa fiolkę, odkorkował ją i wypił płyn z opiłkami metalu. Syknął, kiedy whiskey wypaliła mu gardło. Dobry trunek, z gorzelni Stagina. A niech to, będzie mi jej brakować, kiedy skończy mi się zapas, pomyślał, chowając fiolkę.
Większość Allomantów nie używała whiskey w swoich flakonikach z metalami. Większość Allomantów przegapiła doskonałą okazję. Uśmiechnął się, kiedy poczuł uzupełnienie wewnętrznych zapasów stali, później rozjarzył metal i skoczył.
Wzniósł się w nocne niebo. Niestety, Żelazna Budowla zwężała się ku górze i każda kolejna kondygnacja była nieco cofnięta w stosunku do poprzedniej. To oznaczało, że choć Odepchnął się prosto w górę, wkrótce szybował przez otwartą przestrzeń, otoczony mgłami, a ściana budynku znajdowała się dobre dziesięć stóp od niego.
Wax sięgnął za pazuchę i wyjął krótkolufową śrutówkę z długiej, przypominającej rękaw kieszeni po wewnętrznej stronie płaszcza. Odwrócił się, kierując broń na zewnątrz, oparł ją o bok i wystrzelił.
Był na tyle lekki, że odrzut pchnął go w stronę budynku. Odgłos strzału odbijał się głośnym echem, ale strzelba była załadowana śrutem, zbyt małym, by, spadając, zrobił komuś krzywdę.
Uderzył w ścianę budynku pięć kondygnacji wyżej i chwycił się występu przypominającego iglicę. Ozdoby na tej wysokości wyglądały naprawdę wspaniale. Ale kto miał je oglądać? Potrząsnął głową. Architekci byli dziwnymi gośćmi. Zupełnie niepraktycznymi, w przeciwieństwie do rusznikarzy. Wax wspiął się na kolejną półkę i znów skoczył w górę.
Następny skok sprawił, że Wax znalazł się na poziomie stalowej kratownicy niewykończonych wyższych pięter. Swobodnie przeszedł po dźwigarze i wbiegł po pionowym wsporniku – dzięki zmniejszonemu ciężarowi nie było to szczególnie trudne – po czym wspiął się na najwyższą belkę wystającą ze szczytu budynku.
Wysokość była oszałamiająca. Mimo mgieł okrywających okolicę widział podwójny rząd latarni oświetlających ulicę poniżej. Inne emanowały delikatniejszym blaskiem, rozświetlając miasto jak pływające świece podczas morskiego pogrzebu.
Kiedyś miasto było jego domem. Zanim przeżył dwadzieścia lat pośród pyłu, w krainie, w której prawo czasem było odległym wspomnieniem, a ludzie uważali powozy za rozrzutność. Co by Lessie pomyślała o jednym z tych pojazdów z wąskimi kołami, przeznaczonymi do jazdy po pięknie wybrukowanych ulicach miasta? Pojazdów napędzanych przez ropę i smar, nie siano i podkowy.
Obrócił się na swojej grzędzie. W ciemności i pośród mgieł trudno było ocenić położenie, ale miał tę przewagę, że młodość spędził właśnie w tych okolicach. Wszystko się zmieniało, ale nie aż tak. Wybrał kierunek, sprawdził rezerwy stali i rzucił się w mrok.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Są światy inne niż ten
— Magdalena Kubasiewicz

W świecie popiołu i tyranii
— Katarzyna Piekarz

Barwy magii
— Magdalena Kubasiewicz

Raz do Koła: Daleko jeszcze?
— Beatrycze Nowicka

Dokonać niemożliwego
— Katarzyna Piekarz

Miasto upadłych bogów
— Magdalena Kubasiewicz

Nadpisywanie rzeczywistości
— Beatrycze Nowicka

Duże ilości fantasy naraz
— Kamil Armacki

Raz do Koła: Całkiem elegancki splot Ducha
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Sierpień 2013
— Kamil Armacki, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.