WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | W sercu ciemności |
Tytuł oryginalny | In the Heart of Darkness |
Data wydania | 10 grudnia 2005 |
Autorzy | David Drake, Eric Flint |
Wydawca | ISA |
Cykl | Belizariusz |
ISBN | 83-7418-090-0 |
Format | 432s. 115×175mm |
Cena | 29,90 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona Strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
W sercu ciemnościDavid Drake, Eric Flint
David Drake, Eric FlintW sercu ciemnościNagle wyprostował się w siodle, przyglądając się jednej z armat. – Popatrzcie – powiedział rozkazującym tonem. – Zaraz odpalą działo. Obserwujcie lot pocisku. Menander i dwaj pozostali katafrakci popatrzyli w kierunku, w którym wskazywał generał. Chwilę później zobaczyli, jak malawiański żołnierz wyciąga długi żelazny pręt z małego paleniska. Pręt był zagięty na końcu pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i ostatnie kilka centymetrów żelaza rozgrzano aż do czerwoności. Żołnierz ostrożnie wetknął rozżarzony pręt w mały otwór na górze armaty. U wylotu działa pojawiła się chmura czarnego dymu, a chwilę później do obserwujących dotarł potworny huk wystrzału. Siła odrzutu szarpnęła działem, które oparło się o wały okalające podstawę. Menander zobaczył, jak artylerzysta próbuje pozbyć się prętu do odpalania. Żelazo natychmiast przekazano innemu malawiańskiemu żołnierzowi, który wycofał się szybko, uważając, aby nie dotknąć końcówki pręta, ciągle rozżarzonego do czerwoności. Menander nie zazdrościł malawiańskim artylerzystom – ich praca była wyjątkowo ryzykowna. Dwa dni wcześniej widział, jak siła odrzutu wyrzuciła działo poza usypane wały i jeden z żołnierzy został przygnieciony tonami mosiądzu. Menander i inni Rzymianie obserwowali lot pocisku, aż do momentu uderzenia w potężne mury Ranapuru. Nawet z tej odległości mogli zobaczyć, jak umocnienia miasta zadrżały, a kawałki kamieni i cegieł wystrzeliły w górę, by potem opaść deszczem na okoliczne poletka. Belizariusz spojrzał na swoich towarzyszy. Wszyscy marszczyli brwi – weterani po prostu ze zdumienia, natomiast Menander wyraźnie się nad czymś zastanawiał. – Nie poleciał prosto – oznajmił młody katafrakt. – Leciał dużym łukiem i zboczył z kursu. Powinien uderzyć w mur jakieś pięć, dziesięć metrów na wschód. – Dokładnie – powiedział Belizariusz z zadowoleniem. – Jeżeli przypatrzysz się uważnie i będziesz śledził lot pocisku, to w końcu się przekonasz, że działa strzelają bardzo przypadkowo. Bardzo rzadko udaje im się strzelić prosto. Najczęściej kula schodzi z kursu na bok, a wysokość na której leci także jest nie do przewidzenia. – Dlaczego? – zapytał Menander. – To kwestia dopasowania – odparł generał. – Różnica pomiędzy średnicą lufy a kalibrem pocisku powinna być jak najmniejsza. Żeby działo strzelało prosto, kula musi dokładnie przylegać do ścian otworu wyborowanego w lufie. To wymaga dwóch rzeczy: przede wszystkim otwór w lufie musi zostać bardzo precyzyjnie wywiercony na całej jej długości, a ponadto wszystkie kule powinny być jednakowe i pasować do otworu. Anastazjusz wydął policzki. – To spore wymagania, generale. Nawet dla greckich rzemieślników. Belizariusz kiwnął potakująco głową. – Tak, masz rację. Ale im lepiej pasuje kula do lufy, tym dokładniejsze strzały. Malawianie nie zadali sobie nawet odrobiny wysiłku. Te armatnie kule są niczym więcej jak tylko z lekka ociosanymi kamieniami, lepiej by było, gdyby odlewali je z żelaza. A lufy dział to tylko surowe odlewy, nawet ich nie wygładzono. Podejrzewam, że proces odlewania jest także mocno prymitywny. Walentynian nachmurzył się. – Ale jak zrobić coś tak dużego i w dodatku bardzo precyzyjnie? To pierwsze pytanie – powiedział ponuro. – A już szczególnie z metalu. Belizariusz uśmiechnął się. – Nawet bym nie próbował, Walentynianie. Bo w wypadku tak dużych dział niechlujne wykonanie nie jest aż takim wielkim problemem. Ale przyjrzyjmy się temu zagadnieniu z innego punktu widzenia. Czy trudno byłoby zrobić bardzo małe działo? – Bardzo trudno – odparł natychmiast Anastazjusz. Jego ojciec był kowalem i od małego przyuczał swojego syna do zawodu. – Każdy rodzaj obróbki surowca jest trudny, nawet jeżeli mamy do czynienia z drewnem. Prawie nikt nie próbuje obróbki precyzyjnej metalu. Ale… tak, gdyby było wystarczająco małe… – Działa do strzelania z ręki – wykrzyknął podekscytowany Menander. – To masz na myśli? Coś na tyle małe, żeby jeden mężczyzna mógł z tego samodzielnie strzelać… no, może dwóch. – Jeden mężczyzna – powiedział z naciskiem Belizariusz. – Nie widziałem wśród Malawian podobnej broni – powiedział niepewnie Walentynian. – Może… – Przerwał nagle i zakaszlał. Wiał lekki wietrzyk i chmura dymu ze spalonego prochu, która wydobyła się z ostatnio odpalonego działa, w końcu dotarła do grupki Rzymian. – Boże, jak to gówno śmierdzi – wymamrotał Walentynian. – Lepiej się do tego przyzwyczaj – powiedział Anastazjusz, raczej nieuprzejmie. Przez chwilę wielki Trak tak wyglądał, jakby chciał wygłosić jedno ze swoich licznych filozoficznych kazań, ale wściekłe spojrzenie Walentyniana przywołało go do porządku. – Nie widziałeś żadnych ręcznych dział, Walentynianie, ponieważ Malawianie takowych nie mają. – Głos Belizariusza był cichy, ale przepełniony pewnością siebie. – Nie ukrywają ich przed nami. Jestem tego pewien. Trzymają nas daleko od pola bitwy, ale znów nie tak bardzo. Gdyby mieli jakiekolwiek ręcznie działa, to do tej pory już byśmy je zauważyli. Poczekał, aż hałas spowodowany wybuchem kolejnego działa przetoczy się nad okolicą, zanim podjął przerwany wątek. – I to jest właśnie nasza szansa na przyszłość. Ręczne działa. Jeżeli uda nam się wrócić do Rzymu, jeżeli którykolwiek z nas wróci do Rzymu, przekaże te informacje Janowi z Rodos i wtedy będziemy mieć jakąś szansę. Będziemy mieć lepszy proch, a nasi rzemieślnicy są dużo lepsi od malawiańskich, nie ma co do tego wątpliwości. Możemy stworzyć całkowicie nowy model armii. Armii, która zdoła pokonać tego kolosa. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien podzielić się z katafraktami częścią swoich pomysłów dotyczących organizacji nowej armii i taktyki, jaką miałaby się posługiwać. Ale zdecydował, że jeszcze nie nadszedł na to czas. Te pomysły ciągle pozostawały jedynie mglistymi zarysami w jego głowie. Raczej wywołałyby u katafraktów zmieszanie, niż pobudziły ich do myślenia. Belizariusz potrzebował więcej czasu. Więcej czasu, żeby pomyśleć. I jeszcze więcej czasu, żeby nauczyć się wszystkiego od tej dziwnej osobowości, w jakiś tajemniczy sposób zamkniętej w klejnocie, który nosił na szyi w małej sakiewce. Tej osobowości, która nazywała siebie Doradcą i mówiła, że pochodzi z odległej przyszłości. Jego myśli zostały zakłócone przez głos Walentyniana. – Uwaga – wymamrotał katafrakt. – Zbliżają się Radżpuci. Belizariusz obejrzał się przez ramię i zobaczył, że kłusuje w ich kierunku mała grupka Radżputów, która oderwała się od oddziału konnych. Na czele grupy jechał przywódca eskorty – jeden z wielu drobnych książąt, z jakich składała się górna warstwa radżpuckich wielmożów, będących wasalami Malawian. Ten akurat należał do klanu Chauhar, jednego z najznamienitszych pośród radżpuckich rodów. Nazywał się Rana Sanga. Obserwując nadjeżdżającego Sangę, Belizariusz czuł się rozdarty pomiędzy dwoma odczuciami. Z jednej strony złościło go to, że Radżputa przerwie im rozmowę. Eskorta, postępując zgodnie z rozkazami Malawian – co do tego Belizariusz nie miał wątpliwości – pilnowała, żeby Rzymianie nie podchodzili zbyt blisko do pola bitwy i nie przypatrywali się zbyt długo magicznej broni Imperium. Pomimo tych ograniczeń, Belizariusz był w stanie wywnioskować bardzo wiele obserwując oblężenie Ranapuru. Ale z pewnością byłby w stanie nauczyć się znacznie więcej, gdyby pozwolono mu podejść bliżej i gdyby czas obserwacji był nieco dłuższy niż tylko kilka minut. Z drugiej jednak strony… Prawdę mówiąc, Belizariusz w miarę upływu czasu żywił do Rana Sangi coraz większy szacunek. I nawet, w jakiś dziwaczny sposób, zaprzyjaźnił się z nim, mimo, że radżpucki pan miał zostać w przyszłości jego przeciwnikiem. Przeciwnikiem, którego należy się obawiać, pomyślał generał. Pod każdym względem, może z wyjątkiem jednego aspektu swojej osobowości, Rana Sanga był typowym przedstawicielem narodu Radżputów. Mężczyzna był bardzo wysoki, wyższy nawet niż Belizariusz, i bardzo dobrze zbudowany. Łatwość i gracja, z jaką dosiadał konia, świadczyła nie tylko o doskonalej kondycji fizycznej Sangi, ale przede wszystkim wskazywała na to, że świetnie opanował tajniki jazdy konnej – podobnie zresztą, jak wszyscy Radżpuci, których Belizariusz do tej pory poznał. Ubiór i dodatki, jakie nosił Rana Sanga, również były typowe dla Radżputy, chociaż wykonano je staranniej i z lepszych materiałów. Radżpuci preferowali zdecydowanie lżejszą zbroję i uzbrojenie niż katafrakci czy perscy kopijnicy – nosili wzmocnione metalem kaftany sięgające do połowy uda, ale pozostawiające odkryte ramiona, hełmy nie zakrywające twarzy i obcisłe spodnie wpuszczane w wysokie, sięgające kolan buty. W skład ich uzbrojenia wchodziły lance, łuki i sejmitary. Właściwie Belizariusz nigdy nie widział, żeby Sanga miał przy sobie jakąkolwiek broń, ale nie miał najmniejszej wątpliwości, że był on ekspertem, jeżeli chodzi o ich użycie. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cudzego nie znacie: My już są Amerykany
— Miłosz Cybowski
Cudzego nie znacie: Średniowieczna SF
— Ewa Pawelec
Inna wojna
— Janusz A. Urbanowicz
Krótko o książkach: Wrzesień 2001
— Artur Długosz, Janusz A. Urbanowicz, Grzegorz Wiśniewski
Pierwsza krew
— Janusz A. Urbanowicz