Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Richard Morgan
‹Zbudzone Furie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZbudzone Furie
Tytuł oryginalnyWoken Furies
Data wydania23 listopada 2006
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca ISA
CyklTakeshi Kovacs
ISBN83-7418-114-1
Format528s. 160×240mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zbudzone Furie

Esensja.pl
Esensja.pl
Richard Morgan
« 1 2 3 4 12 »

Richard Morgan

Zbudzone Furie

CZĘŚĆ I
Oto kim jesteś
Weź to do siebie…
Quellcrista Falconer
„Rzeczy, które powinnam już wiedzieć, Tom II”

Rozdział pierwszy
Uszkodzenia.
Rana piekła jak diabli, ale miewałem już gorsze. Ładunek z blastera uderzył mnie w żebra osłabiony pancernymi drzwiami, przez które musiał się przebić, zanim się do mnie dobrał. Zebrani za zatrzaśniętymi drzwiami kapłani strzelili mi w bebechy. Noc pieprzonych amatorów. Sami pewnie oberwali równie mocno rykoszetem z przystawionego do blachy blastera. Za drzwiami wykręciłem się w bok. To, co zostało z ładunku, wyorało mi długą, płytką bruzdę w klatce piersiowej i poleciało w świat, wypalając się w fałdach mojego płaszcza. Nagłe zimno wzdłuż boku ciała i ostry smród spalonych czujników w skórze. Ten dziwny syk, który ma niemal własny smak – smak kości pękających w miejscu, gdzie ładunek przedarł się przez biologiczną osłonę żeber.
Osiemnaście minut później, według delikatnie świecących cyfr wyświetlacza w lewym górnym polu widzenia, syk nadal mnie nie opuszczał, gdy pędziłem oświetloną latarniami ulicą, próbując ignorować ranę. Spod płaszcza dyskretnie wyciekały płyny. Niewiele krwi. Syntetyczne powłoki mają swoje zalety.
– Chcesz się zabawić, koleś?
– Już to zrobiłem – odpowiedziałem mu, odwracając się od drzwi. Mrugnął wytatuowanymi powiekami w lekceważący sposób, który mówił, że to moja strata, i schował gibkie, muskularne ciało z powrotem w mrok. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i skręciłem za róg, przeciskając się między parą dziwek, kobietą i drugą o nieokreślonej płci. Kobieta była przerabiana, wysunęła z przerośniętych ust rozwidlony smoczy język, może smakując w nocnym powietrzu zapach mojej rany. Jej wzrok przesunął się po mnie, potem odpłynął. Stojący po drugiej stronie obojnak zmienił lekko postawę i rzucił mi pytające spojrzenie, ale nic nie powiedział. Żadne z nich nie okazało zainteresowania. Ulice były puste i śliskie od deszczu, a oni mieli więcej czasu, by mi się przyjrzeć, niż tamten koleś w drzwiach. Ogarnąłem się po wyjściu z cytadeli, ale coś we mnie musiało zdradzać, że nie dam im zarobić.
Usłyszałem, jak rozmawiają o mnie za plecami w japskim. Wyłapałem słowo spłukany.
Mogli sobie pozwolić na wybredność. Interesy kwitły dzięki inicjatywie Mecseka. Tej zimy Tekitomura tętniła życiem, pełna handlarzy odzyskanym sprzętem i ekip likwidatorów, które przyciągały ich jak trawler przyciąga darłoskrzydły. Bezpieczne Nowe Hokkaido dla Nowego Stulecia, głosiły reklamy. Ze świeżo zbudowanego doku poduszkowców przy Kompcho do Nowego Hokkaido było w linii prostej niecałe tysiąc kilometrów, a transportowce pływały tam w dzień i w nocy. Poza zrzutem lotniczym nie da się szybciej przebyć Morza Andrassy’ego. A na Świecie Harlana nie wzbija się w powietrze, jeśli tylko można tego uniknąć. Ekipy z ciężkim sprzętem – a wszystkie go miały – pływały na Nowe Hokkaido poduszkowcem z Tekitomury. Tą samą drogą wracali ci, którzy przeżyli.
Miasto prosperity. Nowiutkie nadzieje i kipiący entuzjazm rozdmuchiwany pieniędzmi Mecseka. Kuśtykałem ulicami zaśmieconymi resztkami po zabawach. W kieszeni niczym kostki stukały o siebie świeżo wycięte stosy korowe.
Na skrzyżowaniu ulicy Pencheva i alei Muko toczyła się bójka. Właśnie zamknięto palarnie na Muko i ich klienci z przepalonymi synapsami trafili na spóźnionych robotników portowych wracających przez cichą dzielnicę magazynów. Więcej niż dostateczny powód do walki. Teraz na ulicy tłoczyło się tuzin postaci o kiepskiej koordynacji, bijąc się niezdarnie i drapiąc, podczas gdy zgromadzony tłumek wykrzykiwał zachęty. Jakieś ciało leżało bezwładnie na chodniku z topionego szkła, a ktoś inny odczołgiwał się na bok, krwawiąc. Błękitne iskry z przeładowanego elektrycznego kastetu, gdzie indziej błysk światła na klindze. Ale wyglądało na to, że ci, którym udało się utrzymać na nogach, dobrze się bawią. Jeszcze nie pojawiła się policja.
Jasne, zadrwiła część mnie. Pewnie są teraz zajęci na wzgórzu.
Ominąłem bójkę szerokim łukiem, osłaniając zraniony bok. Pod płaszczem zacisnąłem dłonie na gładkich krzywiznach ostatniego granatu halucynogennego i trochę lepkiej rękojeści noża Tebbita.
Nigdy nie wdawaj się w bójkę, jeśli nie możesz szybko zabić i zniknąć.
Virginia Viadura – instruktor w Korpusie Emisariuszy, później kryminalistka i aktywistka polityczna. Ktoś w rodzaju mojego idola, choć od naszego ostatniego spotkania minęło kilkadziesiąt lat. Na tuzinie różnych planet nieproszona wciskała się w moje myśli i dobry tuzin razy zawdzięczałem jej życie. Tym razem nie potrzebowałem ani jej, ani noża. Przeszedłem obok walczących, unikając kontaktu wzrokowego, dotarłem do rogu Pencheva i skryłem się w cieniach zasłaniających ujście alei od strony morza. Zegarek w oku mówił mi, że jestem spóźniony.
Pospiesz się, Kovacs. Wedle mojego kontaktu w Millsport, na Pleksie nie można było polegać i w najlepszych warunkach, a nie zapłaciłem mu dość, by czekał długo.
Pięćset metrów dalej, a potem w lewo, w ciasne zaułki dzielnicy Pięknorostów Kohei, nazwanej tak wiele stuleci temu dla zwyczajowej zawartości okolicznych budynków i pierwotnego właściciela/operatora, którego rodzinne magazyny stały na obrzeżach labiryntu krzywych uliczek. W skutek Niepokojów i utraty Nowego Hokkaido jako rynku zbytu, lokalny handel pięknorostami praktycznie się załamał i ród Kohei błyskawicznie zbankrutował. Teraz brudne okna na górnych poziomach fasad patrzyły na siebie ponuro nad paszczami bram załadunkowych, których żaluzje blokujące utkwiły gdzieś w pół drogi między zamkniętym a otwartym.
Oczywiście mówiło się o ich restauracji, remoncie i przeróbce na laboratoria likwidacyjne, centra szkoleniowe i magazyny sprzętu.
Przeważnie kończyło się na gadaniu – entuzjazm rozpalał się na nabrzeżach naprzeciw ramp poduszkowców bardziej na zachód, ale jak dotąd się nie rozprzestrzenił. Tak daleko od nabrzeża i na wschód brzęk pieniędzy Mecseka jeszcze nie dotarł.
Radości potoku bogactw.
W budynku przy Pięknorostów Kohei dziewięć koma dwadzieścia sześć w jednym z górnych okien tlił się słaby poblask i widać było długie, ruchome języki cienia w świetle przesączającym się spod na wpół opuszczonej żaluzji bramy załadunkowej, która nadawała budynkowi wygląd jednookiego, zaślinionego wariata. Przytuliłem się do ściany i podkręciłem obwody słuchowe syntetycznej powłoki na możliwie najwięcej, czyli niewiele. Na ulicę wyciekły głosy, chwiejne jak cienie u moich stóp.
– …mówię ci, nie zamierzam tu siedzieć dla czegoś takiego.
Akcent z Millsport, samogłoski z nosowym brzmieniem amangielskiego ze Świata Harlana rozciągnięte do irytującego zgrzytu. Głos Pleksa, mamroczącego poniżej zrozumiałego zakresu, brzmiał miękkim prowincjonalnym kontrapunktem. Chyba zadał pytanie.
– Skąd, do cholery, mam wiedzieć? Wierz, w co chcesz.
Towarzysz Pleksa chodził, czymś się zajmował. Jego głos zagubił się w echach magazynu. Wyłapałem słowa kaikyo, sprawa, urwany śmiech. Potem znów, gdy zbliżył się do wyjścia:
– Liczy się to, w co wierzy rodzina, a oni wierzą w technikę. A technika, przyjacielu, zostawia ślad. – Ostry kaszel i wdech brzmiący jak wciąganie rozrywkowych prochów. – Facet się spóźnia.
Zmarszczyłem czoło. Kaikyo ma sporo znaczeń, ale wszystkie zależą od wieku mówiącego. Geograficznie to cieśnina lub kanał. Tak używano tego słowa w trakcie Lat Osiedlenia albo w przesadnie zagmatwanej bazgraninie kanji z pretensjami do Pierwszych Rodzin. Ten facet nie brzmiał jak ktoś z nich, ale nie było powodu, by zakładać, że nie mógł krążyć, gdy Konrad Harlan i jego kumple z koneksjami zmieniali Glimmer VI we własne podwórko. W przechowalniach pełno jest osobowości mc z tamtych lat, które tylko czekają, by przelać je w powłokę. Skoro o tym mowa, i tak nie musiałby zmieniać powłok więcej niż pół tuzina razy, żeby przeżyć całą historię Świata Harlana. W ziemskiej rachubie czasu minęło niewiele ponad cztery stulecia, od kiedy na planecie wylądowały barki kolonizacyjne.
W mojej głowie poruszyła się intuicja Emisariusza. Coś tu nie pasowało. Spotykałem już ludzi mających za sobą stulecia ciągłego życia – nie mówili jak ten facet. To nie była mądrość wieków sącząca się w noc Tekitomury wraz z dymem fajki.
« 1 2 3 4 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Takeshi na mokro
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Przeczytaj to jeszcze raz: Duchy w powłokach
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Modyfikowany węgiel
— Miłosz Cybowski

Berserker yaoi
— Michał Kubalski

Bez siły charakteru
— Eryk Remiezowicz

Coraz wyżej
— Eryk Remiezowicz

Kryminał czarny jak węgiel
— Eryk Remiezowicz, Janusz A. Urbanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.