Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Brian W. Aldiss
‹Cieplarnia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCieplarnia
Tytuł oryginalnyHothouse
Data wydania28 maja 2007
Autor
PrzekładMarek Marszał
Wydawca Solaris
ISBN978-83-89951-69-4
Format300s. 125×195mm; oprawa twarda
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Cieplarnia

Esensja.pl
Esensja.pl
Brian W. Aldiss
« 1 2 3 4 »

Brian W. Aldiss

Cieplarnia

Kobiety skinęły z powagą głowami. Następnie, podchodząc kolejno, dotykały duszy Klat, topornie wyciosanej z drewna figurki kobiecej. Gdy rodziło się dziecko, do obowiązków ojca należało wyrzeźbienie mu duszy, bo kiedy kogoś zabrała w lesie zieleń, prawie nigdy nie pozostawała choćby kosteczka do pogrzebania. Dusza miała przetrwać do pogrzebu w Wierzchołkach.
Podczas ceremonii dotykania duszy Gren czmychnął i zuchwale odłączył się od grupy. Prawie równy wiekiem Toy, dorównywał jej też siłą i rzutkością. Nie tylko był wytrzymały w biegu. Potrafił się wspinać. Pływać. Co więcej, miał własną wolę. Nie bacząc na krzyk swego przyjaciela Veggy’ego, popędził do Zagłębienia i skoczył w wodę. Otwierając oczy pod jej powierzchnią, ujrzał zamglony świat. Jakieś zielsko podobne do liści koniczyny wyrosło przed nim, tylko czekając, by zahaczyć o jego nogi. Gren odgarnął je błyskawicznym ruchem dłoni, nurkując głębiej. Wtedy spostrzegł pompiaka, zanim tamten go zauważył.
Pompiak był wodną, na poły pasożytniczą rośliną. Przebywał w zagłębieniach, skąd zapuszczał swoje uzębione jak piła ssawki pod korę drzewa, szukając soków. Ale i jego górna część, prymitywna, kształtem przypominająca język, potrafiła polować. Rozwinęła się i okręciła wokół lewego ramienia Grena, zwierając natychmiast włókna dla wzmocnienia chwytu. Gren był na to przygotowany. Jednym cięciem noża rozszczepił pompiaka na dwoje; dolna część pozostała, miotając się za nim bezsilnie, gdy odpływał. Zanim wypłynął na powierzchnię, znalazła się przy nim Daphe, wytrawna łowczyni, z nożem gotowym do jego obrony i zagniewaną twarzą; spomiędzy jej rozwartych zębów wysypywały się srebrzyste jak rybia łuska bąbelki. Przecinając powierzchnię wody, posłał jej uśmiech, po czym wylazł na suchy brzeg. Otrząsnął się nonszalancko, nie zwracając uwagi na wychodzącą opodal Daphe.
– Nie biegamy, nie pływamy, nie wspinamy się w pojedynkę! – zawołała Daphe, przypominając jedno z praw. – Gren, czy ty nie wiesz, co to strach?! Masz zamiast głowy pustą łupinę łuskacza!
Wszystkie kobiety były zagniewane, lecz żadna nie ośmieliła się tknąć Grena. Był dzieckiem mężczyzną. Był tabu. Miał magiczną moc rzeźbienia duszy i płodzenia dzieci, a raczej ją posiądzie, gdy dorośnie, co miało nastąpić już niedługo.
– Jestem Gren, dziecko mężczyzna! – Chełpliwie walił się w pierś. Szukał aprobaty w oczach Harisa. Ale Haris odwrócił wzrok. Teraz, gdy Gren był taki duży, Haris nie chwalił go tak jak dawniej, chociaż chłopiec sprawiał się dzielniej niż wtedy. Lekko zawiedziony Gren skakał wokoło, wywijając skrawkiem pompiaka wciąż owiniętym wokół jego lewego ramienia. Pokrzykiwał, popisując się przed kobietami, by okazać, jak mało go obchodzą.
– Jesteś jeszcze dzieckiem – zasyczała o rok starsza Toy. Gren zamilkł. Przyjdzie czas, a pokaże im wszystkim, że jest kimś.
Lily-yo nachmurzyła się.
– Dzieci wyrosły, wymykają się spod kontroli. Gdy wrócimy z Flor z Wierzchołków po pogrzebie duszy Klat, rozbijemy grupę. Nadszedł czas, by się rozdzielić. Uważajcie na siebie. – Z pożegnalnym gestem obróciła się na pięcie.
Flor ruszyła za nią. Grupa przycichła, śledząc odejście przywódczyni. Wszyscy wiedzieli, że muszą się rozstać, nikomu nie chciało się nad tym zastanawiać. Czasy beztroski i bezpieczeństwa przeminą – tak im się przynajmniej wydawało – na zawsze. Dzieci wkroczą w okres samodzielnych doświadczeń, zdane na siebie, nim dołączą do innych grup. Dorośli rozpoczynali starość, Odchodzili Wyżej w nieznane, na niedolę i śmierć.
Rozdział II
Lily-yo i Flor wchodziły na rosochaty pień bez wysiłku, jak po mniej lub bardziej regularnych stopniach skalnych. Co pewien czas napotykały któregoś z nieprzyjaznych przedstawicieli flory, zrzynka bądź wycierucha, ale taką drobnicę ekspediowały z łatwością w dół, w zielony mrok. Ich wrogowie byli również nieprzyjaciółmi mocarmitów i sunąca kolumna załatwiała przeciwników na swej drodze. Lily-yo i Flor szły tuż za mocarmitami, rade z ich kompanii. Wspinały się dość długo. Raz odpoczęły na gołym konarze, gdzie schwytały dwa zbłąkane łuskacze, rozłupały je i zjadły tłusty, białawy miąższ. W drodze na górę dostrzegły przelotnie kilka grup ludzkich w pobliskich konarach; czasami pozdrawiano je nieśmiałym gestem, czasami nie. W końcu zabrnęły za wysoko jak na ludzi. W pobliżu Wierzchołków czaiła się nowa groza. Ludzie żyli na spokojniejszym, środkowym poziomie lasu, chroniąc się przed niebezpieczeństwami Wierzchołków i Dna.
– W drogę – powiedziała do Flor Lily-yo, wstając, gdy już nabrały sił. – Wkrótce będziemy u Wierzchołków.
Tumult uciszył obie kobiety. Przycupnęły za pniem, zerkając w górę. Nad ich głowami zaszeleściły liście, uderzyła śmierć. Skaczopnącz młócił kostropaty pień, w żarłocznym szale atakując kolumnę mocarmitów. Korzenie i łodygi skaczopnącza stanowiły jednocześnie jego macki i jęzory. Chlaszcząc nimi wokół pnia, zapuszczał lepkie jęzory w mocarmity. Wobec tej rośliny, odrażająco giętkiej, owady były właściwie bezbronne. Rozproszyły się, lecz nie przerwały uporczywej wspinaczki, każdy być może z wiarą w ślepą statystyczną szansę przeżycia. Dla ludzi roślina stanowiła większe zagrożenie, przynajmniej w utarczce na gałęzi. Napotkana na pniu, z łatwością mogła ich zepchnąć i zrzucić bezradnych w dół do zieleni.
– Wejdziemy innym pniem – powiedziała Lily-yo.
Pobiegły zwinnie wzdłuż gałęzi, przesadzając w pędzie samotny, jaskrawo ukwiecony, pasożytniczy krzew, wokół którego brzęczały pszczelce, forpoczta kolorowego świata nad głowami. Znacznie gorsza przeszkoda czekała na nie w niewinnie wyglądającej rozpadlinie konara. Gdy Flor z Lily-yo zbliżyły się, wyprysnęła stamtąd osica. Prawie tak wielka jak one, piekielne stworzenie obdarzone zarówno bronią, jak i inteligencją – i przepełnione wrogością. Widziały jej ogromne oczy, żuchwy w akcji, przezroczyste skrzydła bijące powietrze. Głowę tworzyły pospołu zmierzwione kudły i twarde pokrywy; za cienką talią osica wlokła wielki, opancerzony ze wszystkich stron żółto-czarny odwłok, kryjący w samym końcu śmiercionośne żądło. Pikowała pomiędzy kobiety, by zwalić je skrzydłami. Padły plackiem, więc tylko śmignęła nad nimi. Obiła się o gałąź i wściekła zawróciła ku nim ponownie, a jej złocistobrązowe żądło migotało, to ukazując się, to znikając.
– Zostaw ją mnie! – zawołała Flor. Osica zabiła jedno z jej dzieci. Teraz nadciągała szybko i nisko. Robiąc unik, Flor wyciągnęła rękę i chwyciwszy za kudłate włosy, szarpnięciem wytrąciła osicę z równowagi. Jednocześnie wzniosła miecz. Opuszczając go, potężnym cięciem przerąbała chitynową cienką talię. Osica rozpadła się na dwoje. Kobiety pobiegły dalej. Gałąź, główny konar, wcale nie stawała się cieńsza, prowadziła do pobliskiego pnia i tam wrastała. Niezmiernie stare drzewo, najdłużej żyjący organizm z kiedykolwiek powstałych na tym maleńkim świecie, miało miliony pni. Bardzo dawno, jakieś dwa miliardy lat temu, rosło wiele rozmaitych drzew w zależności od gleby, klimatu i innych czynników. Temperatura podnosiła się, drzewa się rozrastały, aż zaczęły między sobą rywalizować. Na tym kontynencie ciepłolubne i wykorzystujące zdolności gałęzi do zakorzeniania się drzewo figowe stopniowo odniosło zwycięstwo nad pozostałymi gatunkami, ulegając przemianom i adaptacjom w tej próbie sił. Przez cały czas figowiec piął się coraz wyżej i rozpełzał coraz szerzej, chroniąc pień macierzysty. Wpuszczał w ziemię korzeń powietrzny za korzeniem, w miarę jak mnożyli się rywale, wyrzucał konar za konarem, aż wreszcie opanował sztukę wrastania w swych pobratymców, tworząc gąszcz, przez który żadne drzewo nie mogło się przedrzeć. Gmatwaninie figowej nic nie dorównywało, jej nieśmiertelność stała się faktem. Na kontynencie zamieszkanym przez ludzi rosło obecnie tylko jedno drzewo figowe. Najpierw stało się królem lasu, następnie samym lasem. Podbiło pustynie, góry, bagna. Wypełniło kontynent swoim splecionym rusztowaniem. Tylko przed szerszymi rzekami czy brzegiem morskim, gdzie stawiły mu czoło straszliwe wodorosty, tam drzewo się zatrzymało. Również pod terminatorem, przed którym kończyło się wszystko, a zaczynała noc – tam też stanęło.
Po zdarzeniu z osicą kobiety wspinały się powoli, czujnie. Wokoło rozkwitały kolorowe plamy, czepiające się drzewa, wiszące na lianach; unoszące się swobodnie w powietrzu. Kwitły liany i grzyby. Głuszki żałobnie sunęły przez plątaninę. W miarę jak osiągały coraz większą wysokość, powietrze robiło się coraz bardziej rześkie, kolory bardziej rozbuchane – lazury i amaranty, żółcie, fiołkowe róże, cała gama pięknie ubarwionych zasadzek natury. Wargokap sączył po pniu swoją szkarłatną gumową ślinę. Parę zrzynków z roślinną zręcznością podkradło się do kropel i rzuciwszy się na nie, padło martwych. Lily-yo i Flor przeszły drugą stroną. Zagrodził im drogę szabliścień. Wycofały się błyskawicznie, po czym podjęły wspinaczkę. Wiele tutejszych roślin miało fantastyczne kształty – przypominały ptaki, motyle. Naokoło śmigały bez przerwy łapy i macki, chwytając je w locie.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Długie popołudnie Ziemi
— Jędrzej Burszta

Tegoż twórcy

Superchałtura
— Jarosław Loretz

Fantastyczne przedwiośnie
— Jędrzej Burszta

Dużo nie znaczy dobrze
— Jakub Gałka

Gnicie
— Eryk Remiezowicz

Mroczna przestarzałość
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.