Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Brian W. Aldiss
‹Cieplarnia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCieplarnia
Tytuł oryginalnyHothouse
Data wydania28 maja 2007
Autor
PrzekładMarek Marszał
Wydawca Solaris
ISBN978-83-89951-69-4
Format300s. 125×195mm; oprawa twarda
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Cieplarnia

Esensja.pl
Esensja.pl
Brian W. Aldiss
« 1 2 3 4 »

Brian W. Aldiss

Cieplarnia

– Spójrz! – wyszeptała Flor. Wskazała miejsce nad ich głowami. Kora drzewa rozszczepiała się tu prawie niedostrzegalnie. Jej część drgnęła. Flor wspięła się, sięgając pałką na długość ramienia, aż koniec jej kija musnął rysę. Wtedy dźgnęła. Płat kory odchylił się, odsłaniając bladą, potworną gardziel. Wkręcony w drzewo małżożuj był wspaniale zamaskowany. Flor nagle pchnęła kij, wbijając go w paszczę. Gdy tylko szczęki się zamknęły, szarpnęła z całej siły. Lily-yo podtrzymała ją. Zaskoczony małżożuj został wyrwany ze swego leża. Z otwartą w szoku gardzielą wyleciał łukiem w powietrze. Łapigrab rozprawił się z nim w mgnieniu oka. Lily-yo i Flor weszły wyżej.
Wierzchołki tworzyły obcy, odrębny świat, imperium roślin w ich największej krasie i egzotyce. Jeśli figowiec królował w lesie, a nawet sam był lasem, to trawersery władały Wierzchołkami. Trawersery ukształtowały typowy pejzaż Wierzchołków. Ich ogromne sieci rozciągnięte były dokoła, do nich należały gniazda budowane na szczytach drzew. Kiedy trawersery opuszczały gniazda, zajmowały je inne stworzenia, inne rośliny strzelały w górę, otwierając do nieba swoje olśniewające barwy. Szczątki i odchody związały gniazda w lite pomosty. Tu rósł krzew pudłopłonu, potrzebny Lily-yo do pogrzebania duszy Klat. Przedzierając się w górę kobiety wyszły wreszcie na jeden z takich pomostów. Znużone wyprawą znalazły odpoczynek pod ogromnym liściem osłaniającym je przed napaścią z powietrza. Nawet w cieniu i nawet dla nich żar Wierzchołków był trudny do wytrzymania. W górze, paraliżując połowę niebios, płonęło ogromne słońce. Płonęło bez przerwy, zawsze. Stojąc nieruchomo, ciągle w tym samym punkcie nieba, miało jarzyć się aż do owego dnia, teraz już nie w tak znowu nieskończonej przyszłości, kiedy wypali się do końca. Tu, wśród nieruchomej flory Wierzchołków, królował pudłopłon, zawdzięczający słońcu swój niezwykły sposób obrony. Czujki jego korzeni dały mu już znać o obecności intruzów. Lily-yo i Flor ujrzały sunący nad nimi po liściu krąg światła – błądził po powierzchni, znieruchomiał, skupił się. Z liścia uniósł się dymek, buchnęły płomienie. Krzew zogniskował na nich jedną z urn, zwalczając nieproszonych gości swoją straszliwą bronią – ogniem.
– Biegiem! – zakomenderowała Lily-yo.
Wpadłszy za koronę suchoświstu, wyjrzały spod jego kolców na krzew pudłopłonu. Wznosił się wysoko, prezentując z pół tuzina wiśniowych kwiatów, wszystkie większe od człowieka. Niektóre kwiaty, już zapylone, zamknęły się, tworząc wieloboczne pudła. Widać było urny wyblakłej barwy w późniejszych stadiach, z nabrzmiałym nasieniem u nasady. Gdy nasienie wreszcie dojrzało, pusta już i nieprawdopodobnie mocna urna nabierała przejrzystości szkła, zmieniając się w ognistą broń zdatną do użytku długo po rozrzuceniu nasion. Wszystkie rośliny i stworzenia prócz człowieka cofały się przed ogniem. Tylko ludzie potrafili sobie radzić z pudłopłonem i wykorzystywać go do własnych celów. Uważając na każdy swój ruch, Lily-yo podkradła się i odcięła wielki liść, który przebijał pomost. Przyciskając liść do piersi, rzuciła się biegiem wprost na pudłopłon, skoczyła w gęstwinę jego liści i nie przystając ani na chwilę, wdrapała się do korony, zanim zdążył się obrócić i zogniskować na niej urnowate soczewki.
– Teraz! – krzyknęła na Flor.
Flor była już na nogach i pędziła w jej kierunku. Lily-yo uniosła liść nad pudłopłonem, między krzew a słońce tak, że groźne pudła legły w cieniu. Jakby zdając sobie sprawę, że zrujnowano jego system obronny, krzew oklapł w cieniu, bezwładnie zwiesiwszy kwiaty i urny w obrazie roślinnej rezygnacji. Z pomrukiem satysfakcji Flor skoczyła naprzód i odcięła jedną z wielkich przezroczystych urn. Chwyciły ją z obu stron i dźwigając między sobą, pobiegły pod osłonę suchoświstu. Gdy opadł ocieniający liść, rozjuszony pudłopłon wrócił do życia, wywijając urnami, które na nowo chłonęły blask słoneczny. Kobiety dopadły kryjówki w samą porę. Spadająca na nie z nieba ptakorośl nadziała się na kolce. Nie minęła chwila, a kilkanaście gniłków żarło się między sobą o dostęp do jej ścierwa. Wykorzystując zamieszanie, Lily-yo i Flor zabrały się energicznie do zdobytej urny. Wspólnymi siłami, za pomocą obu noży, podważyły jedną ścianę na tyle, by włożyć do środka duszę Klat. Ścianka natychmiast zaskoczyła, zatrzaskując się hermetycznie. Dusza wpatrywała się w nie drewnianym spojrzeniem zza przezroczystych ścian.
– Obyś Odeszła Wyżej i dotarła do nieba – wyrecytowała Lily-yo. Ona miała dopilnować, aby duszy dano przynajmniej uczciwą na to szansę. Razem z Flor przeniosły urnę do jednej z lin wysnutych przez trawersera. Górna pokrywa, tam gdzie uprzednio znajdowało się nasienie, wydzielała klej o wyjątkowej przylepności. Z łatwością przylgnęła do liny i urna pozostała tam, połyskując w słońcu. Przy najbliższej wizycie trawersera na tym sznurze urna jak nic przyczepi mu się niby łuskacz do którejś nogi. I tak zawędruje do nieba. Gdy skończyły zadanie, niebo nad ich głowami pociemniało. Opuszczał się ku nim długi na milę kadłub. Trawerser, spasiony odpowiednik pająka wśród flory, opadał na Wierzchołki. Kobiety spiesznie przecisnęły się przez liściaste podłoże. Spełniły ostatnią powinność wobec Klat; pora wracać do grupy. Zanim z powrotem weszły w zielony świat środka lasu, Lily-yo obejrzała się przez ramię. Cielsko trawersera spływało powoli jak ogromny, obdarzony szczękami i nogami balon, prawie cały porośnięty włóknistą szczeciną. Zsuwał się leciutko po sięgającej nieba linie. Bliżej i dalej widać było następne sznury wychodzące z dżungli, wszystkie skośnie wędrujące do góry, wskazujące na niebo jak wiotkie, omdlewające palce. Świeciły tam, gdzie przecinały promienie słońca. Wyraźnie wyciągały się w pewnym określonym kierunku – w stronę srebrzystej półkuli, która żeglowała, blada i odległa, ale widoczna nawet w blasku słońca. Nieruchoma, powstrzymana półkula Księżyca pozostawała zawsze w tej części nieba. Przez tysiąclecia przyciąganie Księżyca stopniowo zwolniło obrót jego macierzystej planety wokół osi, aż się zatrzymała, aż dzień i noc zwolniły tempo, ustaliły się na zawsze: jedno po jednej stronie planety, drugie po drugiej. Równocześnie ten sam hamulec zatrzymał Księżyc w jego codziennym marszu. Otrząsnął się z roli satelity i odsuwając od Ziemi, ruszył przed siebie odważnie, wolny, na własną rękę, jak planeta, domykając jeden z kątów rozległego trójkąta równobocznego, którego pozostałe kąty zamykały Ziemia i Słońce. Teraz Ziemia i Księżyc stanęły wobec siebie w tej samej pozycji. Zostały uwięzione twarzą w twarz i tak pozostaną, aż przesypie się piasek w klepsydrze czasu albo przestanie świecić Słońce.
A nieprzeliczone pasma sznurów unosiły się w przestrzeni pomiędzy nimi, łącząc oba światy. Trawersery kursowały według życzenia tam i z powrotem, olbrzymi i nieczuli astronauci zieloności, między Ziemią a Księżycem omotanymi ich bezduszną siecią. Ziemię na starość, jakże stosownie, spowiła pajęczyna.
Rozdział III
Powrotna droga do grupy odbyła się prawie bez przeszkód. Lily-yo i Flor bez pośpiechu schodziły znów do środkowych pięter drzewa. Lily-yo nie goniła ostro tym razem; ociągała się przed nieuniknionym rozpadem grupy. Nie potrafiła wyrazić swoich myśli. W tym zielonym tysiącleciu myśli było niewiele, słów jeszcze mniej.
– Musimy wkrótce Odejść Wyżej, jak dusza Klat – odezwała się do Flor podczas schodzenia.
– Tak już jest – odpowiedziała Flor, a Lily-yo rozumiała, że nie usłyszy na ten temat ani słowa więcej ponad ów wnikliwy komentarz. Sama również nie potrafiła sformułować nic mądrzejszego. W ich czasach głębia ludzkiego pojmowania nie przypominała toni, lecz płyciznę. Tak już jest.
Grupa przyjęła ich powrót z kamienną powagą. Zmęczona Lily-yo oddała krótkie pozdrowienie i zaszyła się w swym domku. Jury i Ivin przyniosły jej niebawem pożywienie, nie przestępując nawet na krok progu jej domu, gdyż było to tabu. Najadła się i przespała, po czym wyszła ponownie na ich skrawek konaru, by wezwać wszystkich do siebie.
– Szybciej! – krzyknęła ze spojrzeniem utkwionym w Harisie, który wcale się nie śpieszył. Dlaczego coś kłopotliwego potrafi być tak drogie albo coś drogiego tak kłopotliwe. Kiedy ten problem zaprzątnął jej uwagę, spoza pnia drzewa wypełzł długi, zielony jęzor. Rozwijając się, zawisł delikatnie na sekundę. Jęzor obłapił Lily-yo w talii i przyciskając jej ramiona do boków, uniósł w powietrze wierzgającą i wrzeszczącą z wściekłości na samą siebie za nieuwagę. Haris wyciągnął nóż zza pasa, ze zwężonymi źrenicami skoczył naprzód i cisnął. Ostrze ze świstem przebiło jęzor, przyszpilając go do grubej kory. Haris nie zatrzymał się po rzucie. Gdy pędził do przygwożdżonego jęzora, Daphe i Jury puściły się za nim, podczas gdy Flor pognała dzieci w ukrycie. Jęzor rozluźnił z bólu chwyt. Po drugiej stronie pnia rozległo się przeraźliwe łomotanie, wydawało się, że cały las drży. Lily-yo gwizdnęła na dwa głuszki, wyśliznęła się z oplatających ją zielonych zwojów i cała powróciła na konar. Jęzor skręcał się w męczarniach, wijąc się wokoło bez celu. Czworo ludzi postąpiło do przodu z wyciągniętą bronią, by się z nim rozprawić. Nawet drzewo dygotało od gniewu uwięzionego za język stworzenia. Ostrożnie zaglądając za pień, zobaczyli je. Glistoglut wybałuszył na nich odrażającą, palczastą źrenicę swego jedynego oka, wykrzywił ogromną roślinną gębę. Tłukł z furią o pień drzewa, pieniąc się i wykrzywiając. Chociaż nie po raz pierwszy ludzie napotkali glistogluta, to jednak zadrżeli na jego widok.
Był kilka razy grubszy od pnia drzewa, nawet tak rozciągnięty jak teraz. W razie potrzeby potrafił wyciągnąć się w górę prawie do Wierzchołków, ciemniejąc i wydłużając się coraz bardziej. Jak sprośna zabawka wyskakująca na sprężynie z pudełka, strzelał znienacka z Dna w poszukiwaniu żeru. Bezręki, bezmózgi, brnął powoli na swych szerokich, korzeniastych łapach po leśnym poszyciu.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Długie popołudnie Ziemi
— Jędrzej Burszta

Tegoż twórcy

Superchałtura
— Jarosław Loretz

Fantastyczne przedwiośnie
— Jędrzej Burszta

Dużo nie znaczy dobrze
— Jakub Gałka

Gnicie
— Eryk Remiezowicz

Mroczna przestarzałość
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.