Wydana w roku 1962 roku „Cieplarnia” Briana W. Aldissa wzbudziła kontrowersje wśród krytyki, sprowadzające się głównie do pytania o zasadność określenia jej mianem powieści science fiction (częściej odwoływano się nawet do terminu „science fantasy”). Książce zarzucano bezsensowność, przejawiającą się w licznych – z punktu widzenia nauki – nieścisłościach wykreowanego świata. Powieść przetrwała jednak próbę czasu, dzięki czemu dzisiaj, zapoznając się z historią przedstawioną w „Cieplarni”, ma się niewątpliwie poczucie obcowania z klasyką gatunku.
Długie popołudnie Ziemi
[Brian W. Aldiss „Cieplarnia” - recenzja]
Wydana w roku 1962 roku „Cieplarnia” Briana W. Aldissa wzbudziła kontrowersje wśród krytyki, sprowadzające się głównie do pytania o zasadność określenia jej mianem powieści science fiction (częściej odwoływano się nawet do terminu „science fantasy”). Książce zarzucano bezsensowność, przejawiającą się w licznych – z punktu widzenia nauki – nieścisłościach wykreowanego świata. Powieść przetrwała jednak próbę czasu, dzięki czemu dzisiaj, zapoznając się z historią przedstawioną w „Cieplarni”, ma się niewątpliwie poczucie obcowania z klasyką gatunku.
Brian W. Aldiss
‹Cieplarnia›
Akcja rozgrywa się w dalekiej przyszłości (mniej więcej pięć miliardów lat do przodu), którą wcześniej odważył się spenetrować (choć zaledwie na moment) jedynie H.G. Wells w „Wehikule czasu”. Słońce wypaliło już wszystkie zasoby wodoru i stopniowo przechodzi na spalanie helu. Wywołane tym zmiany klimatyczne zmieniły całkowicie oblicze Ziemi: wymarły prawie wszystkie zwierzęta, a powierzchnia planety przekształciła się w nieprzebytą dżunglę rozrośniętego na znacznej części planety figowca. Rośliny ewoluowały, będąc teraz faktycznymi władcami planety. Zagarnąwszy nisze zajmowane wcześniej przez zwierzęta, przyswoiły przy tym wiele z ich cech. Większość stała się drapieżnikami, i to niezmiernie aktywnymi – potrafią się poruszać, niektóre wabią ofiary dźwiękiem, inne atakują z ukrycia. Ludzie przetrwali w radykalnie zmienionej formie: mali (ok. 35 cm), zieloni, żyjący w niewielkich, matriarchalnych społecznościach, muszą na co dzień zmagać się z niebezpieczeństwami życia pośród drapieżnej roślinności. Nowe gatunki, takie jak żarłoziele, głupikłaki czy wierzbomordy zdominowały ekosystem planetarnej dżungli, oddając się niekończącym się walkom o przetrwanie. Szczególne zapada w pamięć opis bezlitosnej, niejako „bratobójczej” walki roślin lądowych z równie śmiercionośnymi wodorostami.
Fabuła „Cieplarni” rozwija się według tradycyjnego schematu powieści science fiction. Główny bohater Gren buntuje się przeciwko przewodnictwu kobiet i decyduje się na samotną wędrówkę po roślinnym świecie, co umożliwia czytelnikowi poznanie wraz z nim wszelkich niesamowitości nowej rzeczywistości. Wyobraźnia Aldissa zdaje się nie mieć granic, kiedy na kolejnych stronach opisuje coraz to wymyślniejsze formy, w które wyewoluowały rośliny. Najodważniejszym (i wzbudzającym najwięcej zastrzeżeń) pomysłem autora jest olbrzymi, pająkopodobny stwór zwany trawerserem, który tka pajęczynę pomiędzy Księżycem a Ziemią, umożliwiając ludziom zasiedlenie unieruchomionego satelity. Odkrywając wraz z Grenem kolejne niewiarygodności Ziemi, przestaje się zauważać absurdalność co poniektórych wymysłów autora. Latające ptakorośle i latawice, migrujące na podobieństwo ptaków szczudłaki czy wreszcie obdarzony inteligencją grzyb smardz, pasożytujący na Grenie – wszystkie niestworzone pomysły Aldissa wpisują się perfekcyjnie w pierwotne założenie powieści: ukazać świat jak najbardziej odległy od naszej rzeczywistości, świat, który ma na każdym kroku zadziwiać, a także wzbudzać strach. Autor nie przykłada wagi do tego, żeby powieść posiadała silne fundamenty naukowe, wybierając raczej drogę niczym nieskrępowanego fantazjowania. Wizja przyszłości ukazana na kartach „Cieplarni” należy do tych wyraźnie pesymistycznych. Chociaż opowiada ona o czasie właściwie niemożliwym do wyobrażenia, to jednak czyni to w sposób na tyle sugestywny, że bezwiednie poddajemy się narracji Aldissa i każdy zdradzany przez niego detal „nowego świata” przyswajamy z rosnącym zainteresowaniem.
Historia opowiedziana w „Cieplarni” stanowiła początkowo kanwę pięciu osobnych opowiadań (uhonorowanych nagrodą Hugo w 1962 roku), które autor następnie uzupełnił i połączył w logiczną całość. Nadal ma się więc wrażenie pewnej fragmentaryczności fabuły, która niekiedy gna do przodu, bez chwili wytchnienia, od jednego epizodu do drugiego. Całość czyta się jednak kapitalnie, co jest bez wątpienia zasługą rewelacyjnego tłumaczenia autorstwa Marka Marszała. To dzięki jego pomysłowości świat „Cieplarni” zamieszkują gatunki o tak przedziwnych, a jednocześnie swojsko brzmiących nazwach jak wargokap, mordziel czy suchoświst.
Wizja Aldissa zastanawia także ze względu na rolę, jaką przypisał on naszym potomkom. Ludzkość nie stanowi już przodującej formy życia, w wyniku postępującej dezewolucji (stopniowego „cofania się” po drabinie ewolucji) utraciła bowiem cechy, które wyróżniały ją na tle innych gatunków. Pasożytujący na Grenie smardz wykazuje się wyższym ilorazem inteligencji niż jego nosiciel, wiedzę o końcu Ziemi posiada zaś potomek… delfina.
Owszem, można utyskiwać na brak logiki w większości pomysłów. Szczególnie trudna do zaakceptowania – oprócz wspomnianego wcześniej trawersera, pierwszego astronauty roślinnego świata – jest odnoga rasy ludzkiej posiadająca zdolność do skoków w czasie. Nie odbiera to jednak przyjemności płynącej z lektury powieści. Nie należy zresztą zapominać, że Aldiss zaszedł chyba najdalej spośród twórców fantastyki, starając się opisać rzeczywistość czasów tak dalece abstrakcyjnych, że wymykają się one naszym wyobrażeniom.