Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Christopher Moore
‹Krwiopijcy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKrwiopijcy
Tytuł oryginalnyBloodsucking Fiends
Data wydania30 maja 2008
Autor
PrzekładJacek Drewnowski
Wydawca MAG
CyklKrwiopijcy
ISBN978-83-7480-085-3
Format360s. 125×195mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Krwiopijcy

Esensja.pl
Esensja.pl
Christopher Moore
« 1 2

Christopher Moore

Krwiopijcy

2
ODGRZEWANA ŚMIERĆ
Słyszała owady przemykające w ciemnościach nad jej głową, czuła zapach spalonego mięsa, a plecy przygniatał jej jakiś ciężar. O Boże, pogrzebał mnie żywcem!
Twarz miała przyciśniętą do czegoś twardego i zimnego – kamień, pomyślała, ale potem poczuła woń asfaltu. Ogarnęła ją panika. Zaczęła się wiercić, by wcisnąć ręce pod siebie. Lewą dłoń przeszył ból, gdy pchnęła. Rozległ się grzechot, potem brzęk i po chwili już stała. Pojemnik na śmieci, który leżał na jej plecach, przewrócił się, rozrzucając odpadki po całym zaułku. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Musiał ważyć z tonę.
Strach i adrenalina, pomyślała.
Potem spojrzała na swoją lewą rękę i krzyknęła. Dłoń była straszliwie poparzona, naskórek poczerniał i popękał. Wybiegła z zaułka w poszukiwaniu pomocy, ale ulica była pusta. Muszę się dostać do szpitala, zadzwonić na policję... Zauważyła budkę telefoniczną. Z lampy powyżej unosił się czerwony słup żaru. Spojrzała w dół i w górę pustej ulicy. Nad każdą latarnią widziała żar, wzbijający się czerwonymi falami w górę. Słyszała bzyczenie trakcji trolejbusowej nad sobą i jednostajny szum w kanałach pod ulicą. Czuła zapachy zdechłych ryb i dieslowskich spalin we mgle, rozkładu z błotnistych brzegów Oakland po drugiej stronie zatoki, starych frytek, petów i cuchnącego pastrami z pobliskiego śmietnika, a także pozostałości zapachu kosmetyków „Aramis”, bijące spod drzwi domów maklerskich i banków. Słyszała, jak pasma mgły ocierają się o budynki niczym mokry aksamit. Zupełnie jakby jej zmysły, podobnie jak siła, wyostrzyły się dzięki adrenalinie.
Otrząsnęła się z tej mieszaniny dźwięków i zapachów, po czym ruszyła do budki, trzymając się za nadgarstek poparzonej ręki. Kiedy jednak puściła się pędem, na skórze pod bluzką poczuła coś szorstkiego. Prawą ręką szarpnęła jedwab, żeby wypadło. Spod tkaniny wysunęły się na chodnik pliki pieniędzy. Zatrzymała się i wbiła spojrzenie w powiązane paczki studolarowych banknotów, leżące u jej stóp.
Pomyślała: tu musi być ze sto tysięcy dolarów. Jakiś facet mnie napadł, zaczął dusić, oparzył mi rękę, a potem wypchał mi bluzkę pieniędzmi i położył na mnie pojemnik na śmieci, a teraz widzę żar i słyszę mgłę. Wygrałam w loterii Szatana.
Pobiegła z powrotem do zaułka, zostawiając pieniądze na chodniku. Zdrową ręką przetrząsała rozsypane śmieci, aż znalazła papierową torbę. Potem wróciła na chodnik i wsadziła do niej pieniądze. Przy budce musiała wykazać trochę zręczności, by wziąć słuchawkę i wybrać numer bez odkładania pieniędzy i bez używania poparzonej ręki. Wybrała numer 911 i czekając na sygnał, popatrzyła na oparzenie. Tak naprawdę wyglądało gorzej niż się czuła. Spróbowała zgiąć rękę i poczerniała skóra zatrzeszczała. Kurczę, to powinno boleć. Powinno mnie też brzydzić, myślała, ale tak nie jest. Właściwie nie czuję się tak źle, biorąc pod uwagę okoliczności. Bardziej obolała byłam po grze z Kurtem w racquetball. Dziwne.
Rozległ się trzask, a potem kobiecy głos.
– Dzień dobry, wybrałeś numer alarmowy San Francisco. Jeśli znajdujesz się w sytuacji zagrożenia, naciśnij jeden. Jeśli niebezpieczeństwo minęło, a dalej potrzebujesz pomocy, naciśnij dwa.
Jody nacisnęła dwójkę.
– Jeśli cię okradziono, naciśnij jeden. Jeśli miałeś wypadek, naciśnij dwa. Jeśli cię napadnięto, naciśnij trzy. Jeśli chcesz zgłosić pożar, naciśnij cztery. Jeśli...
Jody szybko powtórzyła sobie w myślach wszystkie opcje i wcisnęła trójkę.
– Jeśli cię postrzelono, naciśnij jeden. Jeśli pchnięto cię nożem, naciśnij dwa. Jeśli cię zgwałcono, naciśnij trzy. Przy napaściach innego typu naciśnij cztery. Jeśli chcesz wysłuchać menu jeszcze raz, naciśnij pięć.
Jody chciała nacisnąć cztery, ale trafiła w piątkę. Rozległ się ciąg trzasków, a potem nagrany głos rozbrzmiał ponownie.
– Dzień dobry, wybrałeś numer alarmowy San Francisco. Jeśli znajdujesz się w sytuacji zagrożenia...
Jody odłożyła energicznie słuchawkę, a ta rozpadła jej się w ręce, omal nie zrzucając całego automatu. Odskoczyła i popatrzyła na uszkodzenia. Adrenalina, pomyślała. Zadzwonię do Kurta. Może tu przyjechać i zabrać mnie do szpitala. Rozejrzała się w poszukiwaniu innego telefonu, Zobaczyła automat obok przystanku autobusowego. Kiedy do niego podeszła, uświadomiła sobie, że nie ma drobnych. Torebkę miała w teczce, a teczka zniknęła. Usiłowała sobie przypomnieć numer swojej karty, ale mieszkali z Kurtem razem dopiero od miesiąca i jeszcze go nie zapamiętała. Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do centrali.
– Chciałabym zadzwonić na koszt abonenta. Mówi Jody. – Podała numer i czekała na połączenie.
Odezwała się automatyczna sekretarka.
– Najwyraźniej nikogo nie ma w domu – powiedziała operatorka.
– On zawsze sprawdza, kto dzwoni – nie ustępowała Jody. – Proszę mu powiedzieć...
– Przykro mi, nie wolno nam zostawiać wiadomości.
Rozłączywszy się, Jody zniszczyła telefon. Tym razem celowo. Pomyślała: mam banknotów studolarowych na kilogramy, a nie mogę wykonać cholernego telefonu. Kurt sprawdza, kto dzwoni... ale na pewno jest już bardzo późno. Można się spodziewać, że odbierze. Gdybym nie była taka wkurzona, chyba bym się rozpłakała.
Ból w ręce ustąpił już całkowicie. Gdy na nią spojrzała, odniosła wrażenie, że oparzenie trochę się zagoiło. Świruję, pomyślała. Świr pourazowy. I jestem głodna. Potrzebuję opieki medycznej, porządnego posiłku, współczującego gliniarza, kieliszka wina, gorącej kąpieli, przytulenia, karty do wpłatomatu, żeby zdeponować te pieniądze. Potrzebuję... Autobus linii 42 wyjechał zza rogu i Jody odruchowo pomacała się po kieszeniach w poszukiwaniu biletu okresowego. Wciąż go miała. Pojazd zatrzymał się i otworzył drzwi. Wsiadając, machnęła biletem przed oczami kierowcy. Burknął coś w odpowiedzi. Usiadła z przodu, twarzą do trojga innych pasażerów.
Jody jeździła autobusami od pięciu lat. Czasami z powodu pracy albo późnego seansu w kinie jeździła nimi także nocą. Ale dopiero tym razem, z rozczochranymi brudnymi włosami, w porwanych pończochach i poplamionym ubraniu, zdezorientowana i zdesperowana, czuła, że tu pasuje. Psychole rozpromienili się na jej widok.
– Miejsce parkingowe! – wypaliła kobieta z tyłu. Jody podniosła wzrok.
– Miejsce parkingowe! – Kobieta miała na sobie podomkę w kwiatki i uszy Myszki Miki. Pokazała na okno i krzyknęła:
– Miejsce parkingowe!
Jody odwróciła z zawstydzeniem wzrok. Zrozumiała. Miała samochód, mały, szybki kompakt Hondy, a ponieważ miesiąc temu znalazła przed swoim domem miejsce parkingowe, uruchamiała go tylko we wtorkowe wieczory, kiedy przejeżdżała zamiatarka, a potem natychmiast odstawiała auto na miejsce. W tym mieście to była tradycja. Miejsca należało bronić z narażeniem życia. Jody słyszała, że niektóre miejsca parkingowe w Chinatown przechodzą z pokolenia na pokolenie w obrębie danej rodziny, dba się o nie niczym o groby szanowanych przodków i chroni dzięki sporym łapówkom, płaconym chińskim gangom ulicznym.
– Miejsce parkingowe! – znowu krzyknęła kobieta.
Jody zerknęła na drugą stronę przejścia i nawiązała kontakt wzrokowy z niechlujnym, brodatym mężczyzną w prochowcu. Uśmiechnął się nieśmiało, po czym powoli odchylił połę płaszcza, odsłaniając imponującą erekcję, widoczną w rozporku spodni w kolorze khaki.
Jody odpowiedziała uśmiechem, po czym wysunęła z kurtki oparzoną, poczerniałą rękę, którą wyciągnęła w jego stronę. Zjeżył się i nakrył płaszczem, a potem nadąsany skulił na siedzeniu. Jody sama była zdumiona, że to zrobiła.
Blisko brodacza siedziała młoda kobieta, która zaciekle pruła sweter. Wyglądało na to, że chce dojść do końca przędzy, a potem wydziergać sweter z powrotem. Starszy mężczyzna w tweedowym garniturze i wełnianym kapeluszu myśliwskim siedział obok, trzymając między kolanami drewnianą laskę. Co kilka sekund wypuszczał ją i zanosił się kaszlem, po czym z trudem próbował ją podnieść, ocierając zarazem oczy jedwabną chusteczką. Zauważył, że Jody na niego patrzy, i uśmiechnął się przepraszająco.
– To tylko przeziębienie – powiedział.
Nie, to coś więcej, pomyślała. Umierasz. Skąd to wiem? Nie wiem skąd, ale wiem. Uśmiechnęła się do starca, po czym się odwróciła i zaczęła wyglądać przez okno. Autobus jechał teraz przez North Beach, gdzie na ulicach roiło się od marynarzy, punków i turystów. Dostrzegała czerwoną aurę wokół każdego z nich, a także ślady gorąca w powietrzu, gdy się poruszali. Potrząsnęła głową, by lepiej widzieć, po czym popatrzyła na ludzi w autobusie. Tak, każdy z nich miał aurę, niektórzy jaśniejszą niż inni. Starca w tweedowym garniturze otaczał ciemny krąg, a także czerwony nimb gorąca. Jody potarła oczy i pomyślała: najwyraźniej uderzyłam się w głowę. Trzeba będzie zrobić tomografię i badanie EEG. To będzie kosztowało majątek. Firma się wkurzy. Może uda mi się przepchnąć roszczenie osobiście. Na pewno do końca tygodnia wezmę zwolnienie. I trzeba zrobić porządne zakupy, kiedy już wypuszczą mnie ze szpitala i z telewizji. Naprawdę porządne zakupy. Zresztą i tak przez jakiś czas nie będę mogła pisać na komputerze. Popatrzyła na swoją poparzoną rękę i znowu jej się zdawało, że trochę się zagoiła. I tak wezmę zwolnienie, uznała. Autobus zatrzymał się przy Fisherman’s Wharf i Ghirardelli Square. Do środka wsiedli turyści w odblaskowych, nylonowych szortach i więziennych swetrach, gawędząc po francusku i angielsku, kreśląc jednocześnie linie na planach miasta. Jody czuła bijące od nich wonie potu, mydła, morza, gotowanych krabów, czekolady, alkoholu, smażonych ryb, cebuli, chleba na zakwasie, hamburgerów i spalin. Choć była bardzo głodna, zapach jedzenia przyprawił ją o mdłości.
Prosimy o korzystanie z pryszniców podczas pobytu w San Francisco, pomyślała.
Autobus potoczył się wzdłuż Van Ness. Wstała i zaczęła się przeciskać między turystami do drzwi. Gdy kilka ulic dalej pojazd zatrzymał się przy Chestnut Street, obejrzała się przez ramię, zanim wysiadła. Kobieta z uszami Myszki Miki wyglądała spokojnie przez okno.
– No, no – powiedziała. – Ile tu miejsc parkingowych.
Wysiadając z samochodu, słyszała krzyk kobiety:
– Miejsce parkingowe! Miejsce parkingowe!
Uśmiechnęła się. Zaraz, dlaczego to zrobiłam?
koniec
« 1 2
27 maja 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Mało dowcipne wampiry
— Jędrzej Burszta

Tegoż twórcy

Tragiczna błazenada
— Jędrzej Burszta

Mało dowcipne wampiry
— Jędrzej Burszta

Absurdalnie lekkostrawne
— Jędrzej Burszta

Przedświąteczne pandemonium
— Agnieszka Szady

Fanfik do Biblii, czyli nieświęta ewangelia
— Agnieszka Szady

A zatem jesteś Śmiercią…
— Maciej Popis

Świąteczny chaos, groza i mnóstwo śmiechu
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.