Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom I›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom I
Data wydania3 października 2008
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-46-1
Format384s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zadra, tom I

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Piskorski
1 2 »
Zamieszczamy fragment pierwszego tomu powieści Krzysztofa Piskorskiego „Zadra”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Krzysztof Piskorski

Zadra, tom I

Zamieszczamy fragment pierwszego tomu powieści Krzysztofa Piskorskiego „Zadra”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom I›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom I
Data wydania3 października 2008
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-46-1
Format384s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
W pałacu Tuileries noc wkradła się do sal i korytarzy. W rogach pomieszczeń, pod parapetami, skupiła się w oleiście czarne plamy. Zalała przestronne wnętrza, tłumiąc błysk złota i jedwabnych tkanin. Panowała nad pałacem prawie niepodzielnie; tylko tu i ówdzie w wielkim gmachu płonęły jeszcze świeczki, samotnie stawiając czoło wszechogarniającemu mrokowi.
Jedna stała w ubogiej kwaterze podczaszego, który mozolnie skrobał list do matki. Na wsi ponoć głód, chciał wiedzieć, czy nie trzeba jej pomocy.
Druga tkwiła w ręku księcia Berthiere’a, który sunął po korytarzu, wymacując sobie drogę do ustępu. Zginął się przy tym od ostrego bólu pęcherza – kamienie nerkowe nie dawały mu zmrużyć oka.
Na drugim piętrze, w lewym skrzydle płonęły następne świece. Przy mosiężnym kandelabrze dwie służące zszywały rozerwany bok sukni cesarzowej. Miała być gotowa jutro, bo Maria-Teresa chciała w niej przyjąć pruskich posłów. Tymczasem delikatne koronki pruły się łatwo, a palce dziewcząt – wieśniaczek z Lotaryngii – były grube i niezdarne. Igły błyskały, pot perlił się na czołach.
Spocony był również stary marszałek Saint-Cyr, który siedział w gabinecie poniżej. Jego stare, schorowane oczy czytały raporty szpiegów z Angli. O, król ufundował nową fregatę. Źle! A tu? Lord Jenkinson zamówił u Kompanii Wschodnioindyjskiej sześćset ton stali. Jeszcze gorzej!
Saint-Cyr mruczał pod nosem. Pajęcze pismo szpiegów rozmywało się w blasku naftowej lampki.
We wschodnim skrzydle, po swojej sypialni chodził naczelny inżynier Cesarstwa, gruby Wallenstein. Nie mógł zasnąć, dręczony niepokojem. Przyszłego dnia miał zdać cesarzowi miesięczny raport – wiedział, że Bonaparte najpierw spyta o „Niezwyciężonego”. Tymczasem wczoraj przyszedł list z Calais, w którym Robert Fulton napisał, że kolejny raz wybuchły kotły etherowe. Eksplozja wyrwała dużą część poszycia, a monstrualny kadłub pancernika osiadł na dnie doku.
Wallenstein wiedział, jak wściekły będzie Napoleon. Osobiście zapewniał cesarza, że w ciągu miesiąca okręt wyjdzie w morze – a teraz nie mógł zasnąć, tylko krążył niespokojnie od ściany do ściany, przytłoczony przez własny, ogromny cień. W blasku świec twarz inżyniera miała barwę białej porcelany.
Wszystkie enklawy światła w Tuileries noc otoczyła ciasnym kordonem. Czyhała żarłocznie, aż ostatnie płomienie zgasną, a pałac wpadnie w jej objęcia. Gdy tylko któraś świeca migotała, noc robiła ostrożny krok do przodu. Gdy rozjarzyła się – krok w tył. Czekała. Minuty mijały.
Wtedy w oddali zaszczekał pies. Z daleka, od kutej bramy pałacu, gdzie czuwała garstka zmarzniętych gwardzistów, dobiegły podniesione głosy. Zgrzytnęły zawiasy wrót, a za chwilę na dziedziniec wypadł jeździec. Koń dyszał chrapliwie, jego czarne boki błyszczały potem.
Przybysz zeskoczył zręcznie z siodła i ruszył szybko do wejścia. Na spotkanie wypadli mu kolejni gwardziści oraz stary szambelan, który w biegu poprawiał perukę i przecierał zaspane oczy.
– Prowadźcie do cesarza! – krzyknął goniec jeszcze z daleka. – Nie ma czasu do stracenia!
Mimo to szambelan zagrodził mu przejście.
– Raczycie się wcześniej przedstawić, monsieur?
– Hrabia de Fay, adiutant marszałka Davouta.
Szambelan zmieszał się, bo wiedział, że powinien poznać de Faya. Jednak hrabia zmienił się bardzo w ciągu ośmiu miesięcy, które spędził w Nowym Świecie. Twarz mu wyszczuplała, oczy się zapadły, a niegdyś gładkie oblicze pokrył wielodniowy zarost. Zamiast zdobnego munduru miał na sobie wyświechtany płaszcz.
– Cesarza nie wolno budzić – wymamrotał szambelan. – Taką decyzję może podjąć tylko marszałek Saint-Cyr, lub fligel-adiutant jego cesarskiej mości.
– To czego jeszcze tu sterczysz! Powiadom, kogo trzeba! – głos de Faya drżał od złości.
W całym pałacu ludzie zaczęli zwlekać się z łóżek. Ciekawskie twarze zerkały na podwórzec, w oknach zabielało od szlafmyc. Zapalały się kolejne świece, kaganki, lampy. Noc, jeszcze niedawno pewna zwycięstwa, musiała cofać się w popłochu do najdalszych kątów oraz ciemnych zakamarków.
Szambelan ruszył truchtem w głąb pałacu; mała, zgarbiona sylwetka rozpłynęła się pomiędzy strzelistymi kolumnami i lustrami w złoconych ramach. Tymczasem żołnierze wprowadzili hrabiego do hallu.
De Fay nie musiał czekać długo. Już po chwili na schodach rozległy się kroki. Szambelan przyprowadził młodego mężczyznę w niebieskim mundurze ze złotymi epoletami i srebrnym sznurem, który w biegu dopinał guziki.
– Monsieur de Fay! – rzekł jeszcze ze schodów. – Co za niespodzianka! Ale czemu przychodzi hrabia o takiej porze? Nie lepiej byłoby wpierw się umyć, odpocząć i przespać do rana?
– Ważne wieści z Nowej Europy! Prowadź pan do cesarza!
– Zmuszony jestem spytać o więcej, hrabio. Rozumie hrabia… Dopóki nie wiem, co za wieści…
– Do diabła, nie marnuj pan czasu! – krzyknął de Fay. – Marszałek nie żyje, armia pobita! A teraz prowadź do cesarza. Osobiście odpowiadasz za każdą minutę zwłoki!
Słowa hrabiego poniosły się daleko, odbijając echem od ścian korytarzy. Kto tylko je usłyszał, nieruchomiał sparaliżowany. Lokaj wypuścił z dłoni kaganek. Fligel-adiutant stał z durnym wyrazem twarzy, a gwardziści patrzyli po sobie z niedowierzaniem.
– Ogłuchłeś pan? – posłaniec naparł na adiutanta. – Do cesarza, już!
Oficer bąknął coś głucho, przeprowadził gońca hallem i wpuścił do turkusowej komnaty. W tym pomieszczeniu, którego wielkie okna wychodziły na ogród, cesarz zwykł pijać popołudniową kawę. Teraz sala była pusta, a jadeitowe płytki, którymi wyłożono ściany, lśniły w świetle księżyca niepokojącym, zielonkawym blaskiem.
Zaraz przyszedł lokaj w złocistej liberii i ustawił na stoliku świecznik. Niedługo potem zjawił się sam Bonaparte – z rozczochranymi włosami, w seledynowym szlafroku. Za nim wmaszerowało czterech siwych grenadierów starej gwardii oraz zgarbiony Saint-Cyr.
– No! Mów pan. – Spojrzenie Bonapartego było drążące i badawcze.
Hrabia miał wrażenie, że cesarz widzi każdy szczegół, od dziury po kuli w jego kapeluszu, po wyraz krótkiego wahania, jaki przemknął mu przez twarz.
• • •
Kiedy dzwony na katedrze Piotra i Pawła wybiły północ, ulice Petersburga opustoszały. Wszyscy, najwytrwalsi nawet rozrabiacy, najbardziej uparte dziwki, schronili się w domach lub chociaż ciemnych, głębokich bramach. O tej porze ostry, północny mróz przegryzał się nawet przez futrzane szuby i sprawiał, że ludzie myśleli jedynie o znalezieniu schronienia.
Rano, jak co dzień, rewirowi znajdą w zaułkach skostniałe ciała tych, którym się nie powiodło.
Miasto zamarło, skąpane w szarzyźnie białej nocy. Na niebie nie było słońca, księżyca ani gwiazd. Tylko gruba warstwa chmur – i to one właśnie zdawały się emanować dziwnym, trupio bladym blaskiem. A może to świeciły rzędy pastelowych kamienic lub srebrzyste kanały Newy?
Przez ten oniryczny krajobraz biegło truchtem dwadzieścia białych duchów. Sprzączki ich śnieżnych mundurów pobrzękiwały o ładownice. Bagnety falowały w takt równego kroku.
– No, dalej, sobaki leniwe! – warknął czerwonolicy sierżant, gdy żołnierze zaczęli zwalniać. – Jaki jesteście pułk?
– Pietropawłowski! – ryknęli zgodnie żołnierze; kłęby pary buchnęły im jednocześnie z ust.
– Nie dosłyszałem!
– Pietropawłowski!
– Nie słyszę! Siemienowski może?!
– Pie-tro-paw-łow-skij!! – krzyknęli tak głośno, że w kilku oknach ukazały się zdziwione twarze.
Saszka, który biegł w ostatniej trójce, czuł, że nicuje mu się żołądek. Gdzie tak pędzili, zbudzeni w środku nocy? I dlaczego z ledwie dwoma tuzinami ludzi był sam pan pułkownik? Czy to ćwiczenia? Jeśli tak, czemu wybrano tylko ćwierć kompanii? I dlaczego sierżant, zwykle wesoły jegomość, ma tak ściągniętą, skupioną twarz?
Przebiegli most Tuczkowa, minęli cerkiew i rzeczny dok, z którego wiało mulistym smrodem. Gdy przeszli na drugą stronę rzeki, blondyn z lewej strony Saszki stwierdził rzeczowym tonem:
– Widać przyłapka.
– Przyłap… co?
– Przyłapka, głupi ty! Car, niech go Bóg chroni, kogoś chce widzieć w kajdanach. Kogoś ważnego. Wtedy nie śle się konstabli, bo przekupni. Zresztą trzy lata temu, jak rewirowi próbowali zapuszkować starego Grabiechowa, to zamknął się w pałacyku z lokajami i pięciu policmajstrów ustrzelił, nim wzięli go szturmem kawalergardzi. No to teraz od razu ślą Gwardię. Żeby przyłapać takiego w nocnej koszuli i szlafmycy, bo wtedy mniej się rzuca.
– Przyłapka, przyłapka! – rozeszło się tymczasem po szeregach.
Teraz w kolumnie gadano już nie o tym, „co” i „gdzie”, ale „kogo” i „dlaczego”.
Sierżant w końcu się rozeźlił.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Wojny napoleońskie w oparach etheru
— Marta Najman

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Zadra, tom I – fragment 2
— Krzysztof Piskorski

Nie zadzieraj z Polakami!
— Jakub Gałka

Tegoż twórcy

Krew jego dawne bohatery
— Anna Nieznaj

Widziałem jasny cień króla
— Beatrycze Nowicka

Steam-science-fiction
— Miłosz Cybowski

Cień twój wróg!
— Jacek Jaciubek

Zgubione momenty
— Jędrzej Burszta

Wielbłąd trójgarbny
— Jakub Gałka

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Czytelniku, nie zadraśnij się!
— Jakub Gałka

Bajki z miejskiej dżungli
— Radosław Scheller

I po co ten pośpiech?
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.