Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom I›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom I
Data wydania3 października 2008
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-46-1
Format384s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zadra, tom I

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Piskorski
« 1 2

Krzysztof Piskorski

Zadra, tom I

– Dość już! – krzyknął. – Oszczędzać dech, do Płatowki droga daleka!
Umilkli. Tyle że nie z powodu rozkazu, ale dlatego, że słowa Siemiona Siemionowicza położyły koniec spekulacjom – na Płatowce mieli swoje domy tylko wysocy rangą urzędnicy i dworzanie.
Pół godziny później, rumiani od biegu i mrozu, który szczypał w policzki, stanęli pod schodami do pałacu księcia Mikołaja Mazowskiego. Rozległa budowla leżała w zakolu Newy, a wzniesiono ją na wysokim nasypie o stromych bokach licowanych cegłą. Górując nad okolicą, wyglądała jak artyleryjski bastion, jednak na szczycie nie było dział ani blank, lecz jedynie ogrody w stylu francuskim, altany, fontanny. Strome schody wiodły do dwuskrzydłowych wrót obitych miedzianą blachą.
– Wygrałem! – szepnął żołnierz przed Saszką.
– A jednak! Stary Nikoła! – dodał ktoś.
– Książątko się wreszcie dochrapało.
– Ciekawe za co?
– Pewnie się nie spisał w Nowej Europie.
– Ale jak to? Przecie w ubiegły piątek przyszła wieść, że francuza ze szczętem pobił.
– A kto tam wie? Z księcia to przecie niezłe ziółko. Tyle razy łgał już jak pies. Kto tam wie…
– Ot, życie. Jednego dnia jesteś jaśnie pan, drugiego jedziesz na katorgę w kolibie.
Przerwał im sierżant. Zdzielił po łbie najgłośniej gadających, a potem kazał nabijać broń. Gwardziści wysupłali z ładownic owinięte w natłuszczony papier patrony. Zdrętwiałe od zimna palce ledwie im się zginały, więc minęła dobra chwila, nim wszyscy skończyli. Odgłos uderzających stempli niósł się aż nad rzekę.
Gdy byli gotowi, pułkownik poprowadził ich w górę, pod wrota. Tam stało kilku opartych o bramę Gruzinów w kaftanach ze złotymi guzikami. Na głowach mieli wysokie bermyce, a drogie, angielskie sztucery stały na koźle obok. Gdy tylko spostrzegli, że ktoś wspina się ku wrotom, chwycili broń.
– Stój, kogo niesie? – spytał największy.
Oficer wystąpił naprzód.
– Stiepan Fiodorowicz Polniakow, pułkownik gwardii Pietropawłowskiej. Idę zobaczyć się z księciem!
– Książę nocą nie przyjmuje – odparł mężczyzna z brzydką blizną na czole. – Wróćcie, panie, jutro.
– Mam rozkaz od samego cara, by jeszcze tej nocy doprowadzić księcia Mikołaja do cytadeli.
Gruzini na te słowa zmarszczyli czoła. Choć obcy w Petersburgu, dobrze wiedzieli, co to znaczy. Lufy ich sztucerów wycelowały w żołnierzy.
Saszka poczuł, że krew pulsuje mu w skroniach. Głowa zrobiła się nagle lekka, długi karabin przestał ciążyć. Czy teraz czeka go pierwsza walka? Jeśli Gruzini strzelą z tak bliska, wielu pietropawłowskich padnie na miejscu. Czy i on? W końcu był ledwie w drugiej linii! Na dodatek cały czas miał nieprzyjemne odczucie, że jedna z luf mierzy właśnie w jego pierś…
Jednak strażnicy nie mieli zamiaru walczyć. Książę Mikołaj płacił im dobrze, ale żadne pieniądze nie były warte narażania się na gniew cara.
Car chce księcia, to będzie księcia miał.
Rozstąpili się. Dwadzieścia białych mundurów zalśniło na długiej, kamienistej ścieżce. Teraz, z bliska, żołnierze mogli zobaczyć cały ogrom książęcego pałacu. Mikołaj Mazowski zbudował dom większy od carskiego – zupełnie jakby chciał tym samym przypomnieć ludziom, że car może i rządzi Rosją, ale on, książę Mikołaj, rozpostarł swoje władanie nad całym Nowym Światem, wyjąwszy drobny fragment, który przywłaszczyli sobie Francuzi.
Saszka, z otwartą gębą, próbował policzyć ciemne okna, zwrócone w jego stronę. Stracił rachubę przy pięćdziesięciu. A za każdym mogli się czaić jegrzy księcia Mikołaja. Z każdego mogła paść salwa zabójczych strzałów.
Wkrótce dwuskrzydłowy pałac otoczył gwardzistów z trzech stron – cichy, milczący, groźny. Wiatr gnał nisko skłębione chmury, a za każdym razem, kiedy przebijał się przez nie blask ciemnoszarego nieba i bladego księżyca, rynny i rzygacze z polerowanego mosiądzu rozbłyskiwały jasnymi refleksami. Ludzie kurczyli się wtedy odruchowo, bo zdawało im się, że oto błyszczą lufy przyczajonych w zasadzce strzelców. Nawet sam pułkownik nie szedł już tak prosto i rzucał na boki niepewne spojrzenia.
W końcu rozkazał:
– Pierwszy pluton, zostajecie w ogrodzie. Sierżancie Stiepow, proszę trzymać broń w pogotowiu na wypadek ataku. Ja biorę drugi pluton do środka.
Piertopawłowscy szybko i sprawnie podzielili się. Część ruszyła za pułkownikiem w stronę przeszklonych, ozdobnych drzwi. Saszka patrzył na plecy drugiego plutonu z mieszaniną żalu i ulgi. Chciał dzisiaj walczyć, ale ani myślał wchodzić do tak wielkiego i strasznego domu.
Gdy gwardziści znaleźli się przed wejściem, oficer chwilę stał z ręką przy kołatce, jakby zastanawiając się, czy sprawę rozwiązać w sposób cywilizowany, czy wpaść po prostu do środka z karabinami gotowymi do strzału.
– Bagnet na broń – rzekł wreszcie cicho.
Żołnierze zamocowali na lufach długie ostrza. Zaraz potem Stiepan Fiodorowicz kazał stłuc szybę i otworzyć rygle. Brzęk szkła poniósł się daleko po pałacu, a zaraz dołączył do niego stuk żołnierskich butów na kamiennej posadzce. Pułkownik podzielił ludzi, by jednocześnie przeszukać oba skrzydła i oba piętra. Białe mundury, jeden za drugim, znikały w bocznych salach oraz korytarzach. Wśród złoconych kandelabrów, masywnych mebli z ciemnego drewna, wytwornych kanap i szezlongów, gwardziści wyglądali jak duchy, nawiedzające dom o północy.
Z pokojów zaczęła wybiegać przerażona służba oraz domownicy. Stali w progach, patrząc z otwartymi ustami na obcych, którzy biegli korytarzami.
– Wracać! Każdy wracać do siebie! – krzyczeli gwardziści. – My z carskim ukazem! Do pokojów, już, już!
Księcia Mikołaja znaleźli w gabinecie na drugim piętrze. Koszulę miał rozchełstaną, szerokie spodnie rozpięte. Jego brzydota, której nikt nie dostrzegał w mężczyźnie ubranym w wytworne stroje, upomadowanym i ufryzowanym, teraz była boleśnie oczywista. Ze swoim niskim czołem, grubymi rysami twarzy i wielkim brzuchem wyglądał bardziej jak szynkarz lub rzeźnik niż drugi po carze człowiek w Rosji.
Mazowski nie przejmował się jednak mało godnym wyglądem. Zamiast ubierać się, zapinał na sobie dziwną, skomplikowaną uprząż, która błyszczała polerowanym mosiądzem.
Gdy pułkownik wpadł do środka z parą gwardzistów, Mazowski poświęcił mu tylko jedno, krótkie spojrzenie i kontynuował, jakby nigdy nic.
Stiepan Fiodorowicz uniósł pistolet.
– Mości książę! Z rozkazu cara mam was odprowadzić do cytadeli.
Wąs księcia uniósł się w krzywym uśmiechu.
– Nie jestem psem Aleksandra, żeby mnie ciągał na smyczy, gdzie mu ochota – odparł. – Myślałeś, pułkowniku, żem się nie spodziewał? Do mnie wieści przyszły godzinę wcześniej niż do cara. Nie myślałem tylko, że braciszek odważy się tak szybko mnie poszczuć. Wie pan, pułkowniku? Kiedy mi zameldowano o wszystkim, bardziej niż o porażce myślałem o mojej słodkiej Elenie. Zginąć z ręki jakiegoś prostaka w bawarskim lesie, jakiż los dla tak wspaniałej kobiety! Tymczasem fakt, że źle użyto bomby Beulaya to nawet nie strata. Zaledwie niedogodność! Elena przysłała mi jej schematy i…
– Dość już, książę! – przerwał podenerwowany Fiodorowicz. Czuł, że Mazowski bombarduje go szczegółami tajnych machinacji tylko po to, żeby kupić sobie trochę czasu. – Proszę podnieść ręce do góry i podejść do mnie powoli.
– Nawet armia mnie bardziej kocha, pułkowniku. Mnie! Pod Petersburgiem stoi pięć regimentów weteranów, którymi dowodziłem w Nowym Świecie. Jedno tylko słowo, a pójdą ze mną na Pałac Zimowy. Głupiś pan, jeśli tego nie wiesz. No, ale masz jeszcze szansę opowiedzieć się po dobrej stronie. Opuść to żelazo, nim kogo skrzywdzisz!
Palce księcia Mikołaja nie przerywały pracy, skrupulatnie zaciągał pasy i dopinał sprzączki. Metalowe urządzenie na jego plecach błyszczało niepokojąco.
– To ostatnie ostrzeżenie, książę. Rozkazy mam jasne. Jeśli nie da się żywcem, to…
Nie skończył. Mikołaj Mazowski jednym płynnym ruchem poderwał wielki pistolet, który leżał za stertą ksiąg na biurku, i pociągnął spust. Pruski blunderbuss z rozszerzającą się lufą huknął potężnie, śląc w stronę gwardzistów ładunek dwunastu kul. Na krótkim dystansie owa broń nie miała sobie równych. Żołnierz po lewej od pułkownika dosłownie wybuchł krwią i strzępkami mięsa; jedna strona jego ciała zmieniła się w czerwoną masę. Stiepan Fiodorowicz upadł na ścianę, ugodzony w pierś i udo. Drugi gwardzista zgiął się z jękiem, trafiony w brzuch.
Straszliwy ból przyćmił wzrok pułkownikowi. Przez mgłę zobaczył, jak książę Mazowski zatacza się ze śmiechu, rozbija krzesłem okno, po czym wyskakuje na zewnątrz. Maszyna na plecach rozświetliła się blaskiem etheru.
Ludzie na placu aż skurczyli się ze strachu, gdy spadł na nich deszcz szklanych odłamków, a nad głowami przemknęła im ludzka sylwetka, rechocząc przy tym głośno. Sierżant jednak nie takie rzeczy już widział.
– Pal! Pal w niego, swołocze! – krzyknął.
Jedenaście karabinów trzasnęło – głośno, sucho, jak pękające na wietrze drzewa. Ale postać księcia, podświetlona błękitną aureolą, widniała wciąż na niebie i oddalała się szybko. Gwardziści zaczęli kląć, pospiesznie nabijali broń zgrabiałymi dłońmi.
Tylko Saszka jeszcze nie strzelił. Wstrzymał oddech, spokojnie wiodąc lufą za księciem. Od małego kłusował w ukraińskich lasach i tam surowy ojciec nauczył go nie marnować prochu oraz kul.
– Strzelaj, Saszka! – rozkrzyczeli się towarzysze.
– Ucieka! Strzelaj już, głupi ty! – ryczał sierżant.
– Zaraz będzie daleko!
Saszka nie słuchał. Nie dał się przestraszyć okrzykom ani temu, że cel szybko malał. Ściągnął spust dopiero, gdy był gotów.
Karabin buchnął ogniem i dymem. Małe, parzące ziarno z panewki strzeliło chłopakowi w policzek. Niemal w tym samym momencie głowa księcia Mikołaja Mazowskiego, marszałka Rosji i gubernatora Nowego Świata, rozprysła się jak dojrzały arbuz. Krwawy deszcz spadł na altankę w rogu ogrodu, a bezgłowe ciało zaczęło wywijać na niebie rwane spirale, nieuchronnie ciągnąc ku ziemi, jak umierający świetlik.
Minęło pół minuty, nim trup runął w krzaki.
– Zuch, Saszka! – Sierżant poklepał młodego po plecach. – Pułkownik medal ci da, jak matulę kocham!
Chłopak nie wiedział, co powiedzieć, wzruszony i roztrzęsiony.
Chwilę potem z pałacu wybiegło kilku żołnierzy, niosąc ujętego pod ramiona pułkownika. Wyszywany złotem mundur był cały przesiąknięty krwią, ale Stiepan Fiodorowicz patrzył wokół zaskakująco przytomnym wzrokiem.
– I jak tam? Ustrzelili? – spytał.
– Ustrzelili, wasza wielmożność. Saszka go – trach! – ze stu kroków. Jak Boga kocham, panie pułkowniku! Truchło ot tam, w rogu ogrodu.
– Dobrze! Zasłużyło sobie książątko. Pies parszywy! Tfu!
Ostatnie słowa pułkownik rzekł z taką nienawiścią, że sierżant nie powstrzymał się i spytał:
– A jeśli można wiedzieć, wasza wielmożność Stiepanie Fiodorowiczu, to co książę takiego zrobili?
– Armię wygubił. Wszyscy przez niego zginęli. A trupy ten przeklętnik…
Tu pułkownik kaszlnął krwią i przerwał. Wszyscy chcieli wiedzieć, co takiego stało się z trupami, ale oficer zaczął słabnąć w oczach, więc sierżant krzyknął, by nieść go do medyka.
koniec
« 1 2
8 października 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Wojny napoleońskie w oparach etheru
— Marta Najman

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Zadra, tom I – fragment 2
— Krzysztof Piskorski

Nie zadzieraj z Polakami!
— Jakub Gałka

Tegoż twórcy

Krew jego dawne bohatery
— Anna Nieznaj

Widziałem jasny cień króla
— Beatrycze Nowicka

Steam-science-fiction
— Miłosz Cybowski

Cień twój wróg!
— Jacek Jaciubek

Zgubione momenty
— Jędrzej Burszta

Wielbłąd trójgarbny
— Jakub Gałka

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Czytelniku, nie zadraśnij się!
— Jakub Gałka

Bajki z miejskiej dżungli
— Radosław Scheller

I po co ten pośpiech?
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.