Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

M. John Harrison
‹Viriconium›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułViriconium
Tytuł oryginalnyViriconium
Data wydania27 marca 2009
Autor
PrzekładGrzegorz Komerski
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-121-8
Format600s. 135x205mm; oprawa twarda
Cena45,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rycerze Viriconium

Esensja.pl
Esensja.pl
M. John Harrison
1 2 3 5 »
Zapraszamy do lektury opowiadania M. Johna Harrisona „Rycerze Viriconium”. Wchodzi ono w skład zbioru zatytułowanego „Viriconium”, który ukaże się nakładem wydawnictwa MAG w ramach serii „Uczta Wyobraźni”.

M. John Harrison

Rycerze Viriconium

Zapraszamy do lektury opowiadania M. Johna Harrisona „Rycerze Viriconium”. Wchodzi ono w skład zbioru zatytułowanego „Viriconium”, który ukaże się nakładem wydawnictwa MAG w ramach serii „Uczta Wyobraźni”.

M. John Harrison
‹Viriconium›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułViriconium
Tytuł oryginalnyViriconium
Data wydania27 marca 2009
Autor
PrzekładGrzegorz Komerski
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-121-8
Format600s. 135x205mm; oprawa twarda
Cena45,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Gdy błądzący pośród opuszczonych obserwatoriów i porzuconych fortyfikacji w Lowth łotrzykowie arystokratów z Górnego Miasta zabierają się do gierek, w które są uwikłane ich stronnictwa i frakcje, zaczynają gwizdać. Te dźwięczne rozmowy – prowadzone gdzieś w oddali lub rozlegające się tuż na wyciągnięcie ręki – krótkie rozkazujące świśnięcia i przeciągłe odpowiedzi, często kończące się nutą, w której wielu usłyszałoby pytanie – tworzą podstawy złożonego języka. Echa prowadzonych w nim konwersacji budzą was zwykle o ołowianej godzinie tuż przed świtem. Podchodzicie do okna: na ulicy nikogo nie ma. Słychać jedynie kroki biegnących albo czyjeś stłumione westchnienie. Po minucie lub dwóch wszystkie gwizdy milkną, odsuwają się w stronę Cynowego Rynku albo Margarethestrasse. Następnego dnia przechodnie znajdują któregoś z pomniejszych książąt z poderżniętym gardłem, a wy zostajecie z nieledwie przeczuciem tajemnych wojen, zabójczej cierpliwości i inteligencji prowadzonych pośród nocy manewrów.
Dzieci Dzielnicy udają, że rozumieją wszystkie te sygnały. Dobrze też znają opowieści o wszystkich najgroźniejszych ludziach w mieście. Rankiem, po drodze do Lycee na Simeonstrasse badawczo przypatrują się każdej twarzy, na której maluje się choćby cień wyczerpania.
– O! Tam idzie Antic Horn! – szepcą – Mistrz Filozoficznego Stowarzyszenia Błękitnego Anemona. – Albo: – Zeszłej nocy Osgerby Practal zabił dwóch ludzi królowej. Tuż pod moim oknem. Zadźgał ich swoim sztyletem. O, tak! I potem odgwizdał sygnał Klanu Szarańczy „odszukałem i zabiłem”…
Gdybyście za tymi gwizdami poszli pewnego surowego, grudniowego wieczoru, kilka lat po Wojnie Dwóch Królowych, zaprowadziłyby was do okrytego niesławą podwórca na zapleczu gospody o nazwie „Pod osiodłaną driadą”, na skrzyżowaniu Rue Miromesnil i Alei Słonej Wargi. Słońce zaszło już godzinę temu. Skryło się za trzema sztabami pomarańczowych chmur. Zaraz potem zaczął padać mokry śnieg. Wciąż padał. Z gospody wypływały dym i para, ich kłęby były wyraźnie widoczne w bijącym z uchylonych drzwi świetle; w powietrzu unosiła się ostra, przenikliwa woń, na którą składały się wymieszane zapachy pomady do ciała, wieprzowej kiełbasy i płonącego antracytu. Z trzech stron podwórka tłoczyli się ludzie w wełnianych płaszczach obrębionych pasemkiem koloru zakrzepłej krwi. Mężczyźni przestępowali z nogi na nogę „wyważonym krokiem charakterystycznym dla zawodowych tancerzy lub szermierzy”. Stali skupieni, w milczeniu, niemal zupełnie ignorując dochodzące z gospody hałaśliwe śmiechy.
Dawno temu ktoś umieścił na dziedzińcu cztery drewniane słupki. Poczerniałe, ozdobione śnieżnymi czapami, tworzyły kwadrat o boku kilku metrów. Sześciu terminatorów pracowało teraz, by go oczyścić. Zgarniali zamarzniętą breję miotłami o długich trzonkach i tępili łopaty, rozbijając pozostałe po wczorajszych zawodach stwardniałe kawały lodu.
(Za dnia ci sami chłopcy sprzedawali na Bazarze Rivelin lukrowane anemony, lub służyli jako umyślni hazardzistom i innym miejskim cwaniakom. Po południu jednak ich spojrzenia stawały się nieobecne, zamyś­lone, podekscytowane: nie mogli się już doczekać nocy, kiedy to wkładali luźne, dziewczęce wełniane kurtki i obcisłe skórzane spodnie, gdy przeobrażali się zarazem w treserów i pielęgniarki mężczyzn, noszących płaszcze w kolorze mąki. Jak ich oceniać, czy choćby poddać opisowi? Są chudzi, niedożywieni, ale przecież bardzo żarliwi i zaangażowani. Stąpają lekko, sprężyście. Nie rozumie ich nikt, nawet ich panowie).
Dwóch z nich przygotowywało właśnie do walki niemłodego już człowieka, który siedział na stołku, pośród innych członków swego stronnictwa. Młodzieńcy zdjęli mu już płaszcz i kolczugę, a także wzmocnili płócienną opaską prawy nadgarstek mężczyzny. Odgarnęli z twarzy siwe włosy i spięli je z tyłu zdobną, stalową klamrą. Teraz wcierali balsam w sztywne mięśnie ramion. Nie zwracał na nich uwagi, pustym wzrokiem wpatrując się w poczerniałe słupki, które na niego czekały, niczym wyłowione na mokradłach martwe ciała topielców. Wydawało się, że wcale nie odczuwa zimna, choć jego pokryte bliznami ręce były fioletowe od chłodu. Poruszył się tylko raz – wsunął dwa palce pod pasek na nadgarstku, upewniając się, czy został dostatecznie mocno zaciągnięty. Miecz spoczywał oparty o jego kolana. Mężczyzna niedbałym gestem wcisnął jego ostrze pomiędzy dwa brukowce i zaczął podważać jeden z nich.
Gdy któryś z praktykantów pochylił się i wyszeptał mu coś do ucha, można było odnieść wrażenie, że mężczyzna nie odpowie, po chwili jednak odchrząknął, jak człowiek, który przez dłuższy czas z nikim nie rozmawiał.
– Nigdy przedtem o nim nie słyszałem – stwierdził. – Gdybym słyszał, nie dałbym mu tej satysfakcji. Czy to znowu jakiś nędzny obszczymur z Mynned?
Chłopiec uśmiechnął się do niego z miłością w oczach.
– Zawsze będę kroczył u twego boku, Practalu. Nawet jeśli obetnie ci nogi.
Practal sięgnął ku górze i uwięził w mocnym uścisku delikatny nadgarstek chłopaka.
– Jeśli on mnie zabije, uciekniesz z pierwszym pozerem, który tu przyjdzie w miękkich butach!
– Nie! – zaprotestował uczeń. – Nie!
Practal trzymał jego rękę jeszcze przez chwilę, po czym zaśmiał się chrapliwie.
– Głupiś – powiedział, jakby z zadowoleniem, i wrócił do rozwiercania bruku.
Człowiek Mamki dotarł na dziedziniec spóźniony, w otoczeniu dworzan wystrojonych w żółte aksamitne płaszcze. Eskortowali go przez całą drogę z Mynned. Practal spojrzał na nich i splunął na kocie łby. W gospodzie teraz panowała cisza. Wydarzenia obserwowało zza uchylonych drzwi kilku gapiów – głównie straganiarze z Rivelin, choć przemieszani z pewną liczbą koników i drobniejszych cwaniaków stale przesiadujących „Pod osiodłaną driadą”. Koniki i hazardziści ściszonymi głosami obstawiali i przyjmowali zakłady. Z tyłu, w cieple za ich plecami, snuły się rozleniwione smugi dymu.
Wysłannik Mamki zignorował Practala. Od niechcenia przeszedł swobodnym krokiem wzdłuż boków kwadratowego placyku, kopiąc kolejno każdy z drewnianych słupków. Rozejrzał się wokół, jakby o czymś zapomniał. Był młody i wysoki. Miał duże oczy o dzikim spojrzeniu i włosy przystrzyżone i ufarbowane w taki sposób, że wyglądały jak sterczący pośrodku głowy czub lub grzebień ze szkarłatnych kolców. Był ubrany w jasnozielony płaszcz z wyhaftowanym na plecach symbolem pomarańczowej błyskawicy; kiedy go zdjął, gapie ujrzeli, że zamiast kolczugi nosi pod spodem jedynie luźną szenilową bluzę. Na ten widok członkowie kliki Practala zaczęli rechotać, wytykając przybysza palcami. Rzucił im obojętne spojrzenie, po czym kilkoma niewprawnymi, chaotycznymi ruchami, zdjął tę bluzę i rozdarł ją na pół. Ten gest wyraźnie zaniepokoił ludzi z dworu, którzy odsunęli się od niego i stanęli rzędem wzdłuż czwartego boku niewielkiego dziedzińca gospody. Ostentacyjnie wąchali kulki zapachowe.
– Przysłali nam tu dzieciaka – stwierdził zniesmaczony Practal.
Przysłali. Pierś miał chudą, bladą i nikczemną; widniejące na jego ciele dwa duże, zaleczone już ropnie wyglądały jak stożkowate wgłębienia. Plecy miał długie i wąskie. Gardło owinął sobie zielonkawą chustką. Wyglądał na jeszcze niedojrzałego, a zarazem już zniszczonego.
– Nie dziwota, że potrzebuje eskorty.
Przybysz z pewnością to usłyszał, ale nadal przechadzał się, powłócząc nogami, przeżuwając coś, co miał w ustach. Po chwili przeczesał zdecydowanym ruchem swoją dziwaczną fryzurę, uklęknął i wyszukał w porzuconym ubraniu długą na mniej więcej stopę ceramiczną pochwę. Na ten widok, wśród gapiów ponownie rozpoczęło się gorączkowe przyjmowanie zakładów; teraz obstawiano głównie przeciwko Practalowi. Stronnicy Klanu Szarańczy wydawali się mocno zaniepokojeni. Człowiek królowej, posykując przez zęby i cmokając, jakby uspokajał konia, wyszarpnął energetyczny nóż z pochwy i zamachnął się nim kilka razy. Dość niezręcznie. Ostrze brzęczało posępnie, złowróżbnie; otaczała je chmurka bladych, rozedrganych drobinek światła, iskierek, które rozlatywały się w wilgotnym powietrzu niczym otumanione narkotykiem ćmy; w zapadłym już mroku za nożem ciągnął się wyraźny, świecący ślad.
Osgerby Practal wzruszył ramionami.
– Żeby tego użyć, musiałby mieć bardzo długie ręce – powiedział.
Ktoś odczytał na głos zasady. Przegrywa ten, kto zostanie raniony jako pierwszy. Wyjście poza umowny, wyznaczony czterema słupkami ­kwadratowy placyk oznaczało kapitulację. Nikt nie miał zginąć (choć dochodziło do tego częściej niż rzadziej). Practal nie zwracał na słowa sędziego najmniejszej uwagi. Chłopiec za to przytakiwał skinieniem, słuchając z zainteresowaniem każdej kolejnej reguły, po czym odszedł, pogwizdując, z uśmiechem do swojego narożnika.
Walki przy użyciu odmiennych rodzajów broni nie były częste. Practal, który miał w nich niejakie doświadczenie, trzymał swój miecz nisko, z dala od energetycznego noża; po części dlatego, by zminimalizować ryzyko przecięcia stalowego ostrza na pół, i po części po to, by sprowokować przeciwnika do nieprzemyślanego ataku.
1 2 3 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Kronika końca czasu
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Tłumaczenie niepojętego
— Anna Kańtoch

Świetlista uczta
— Marcin Bukalski

I gdzie ten swing?
— Miłosz Cybowski

Piknik na skraju Traktu Kefahuchiego
— Michał Kubalski

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy
— Michał Foerster

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Cudzego nie znacie: Rycerze Pastelowego Stołu
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.