Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

M. John Harrison
‹Viriconium›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułViriconium
Tytuł oryginalnyViriconium
Data wydania27 marca 2009
Autor
PrzekładGrzegorz Komerski
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-121-8
Format600s. 135x205mm; oprawa twarda
Cena45,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rycerze Viriconium

Esensja.pl
Esensja.pl
M. John Harrison
« 1 2 3 4 5 »

M. John Harrison

Rycerze Viriconium

Retz masował ucho. Energetyczny sztylet pozostawił w jego kościach coś dziwnego – rodzaj wibracji, od której czuł teraz ociężałość i mdłości. Bał się Mamki Vooley i jeszcze bardziej przerażały go martwe niebieskawe oblicza w oknach; bał się dworzan, którzy, wciąż szepcąc między sobą, przechadzali się tam i z powrotem za jego plecami. Ale w Dolnym Mieście miał już tylu wrogów, że musiał jakoś przekonać królową, by – przynajmniej dzisiejszej nocy – pozwoliła mu zatrzymać nóż. By zyskać na czasie, padł przed nią na jedno kolano. Przypomniał sobie wersy, które znał z popularnej sztuki Wojna z wielkimi żukami.
– O, pani! – rzucił pośpiesznie. – Pozwól mi służyć sobie wciąż i wciąż, bez wytchnienia! Na południu i na wschodzie! Tam gdzie surowe pustkowia grożą wchłonięciem Viriconium. To tam wykujemy nowe imperia, tam czekają nas nowe skarby! Udziel mi tylko tego ostrza, wierzchowca i ludzi garść, a natychmiast poniosę twe imię tamtejszym krainom!
Kiedy tegeus-Cromis, szalony miecznik z Wojny z wielkimi żukami odezwał się tymi słowy do królowej Methvet Nian, natychmiast wysłała go (chociaż przyglądała się mu przy tym z nikłym, profetycznym uśmieszkiem) w podróż, która doprowadziła bohatera do pokonania Żelaznego Karła, a zarazem do uzyskania niezmiernej potęgi. Mamka Vooley jednak tylko gapiła się przed siebie.
– O czym ty mówisz? Przecież wszystkie imperia świata i tak już należą do mnie – wyszeptała.
Retz na chwilę zapomniał o swych tarapatach. Nagle, gwałtownie i przemożnie zapragnął skarbu zaginionego gdzieś pośród okrytych złą sławą bagnisk i sypiących się, zgnuśniałych miast południa. Zdumiała go wyrazistość własnej halucynacji, a także wywołane nią bolesne pożądanie.
– Jak mnie w takim razie wynagrodzisz? – rzucił ostro, z goryczą. – Przecież nie zawiodłem.
Mamka Vooley wybuchnęła śmiechem.
– Dam ci kolczugę Osgerby’ego Practala – odparła. – Widzę bowiem, że wzgardziłeś strojem, w który cię ubrałam. A teraz – prędko! – zwróć mi ten oręż. Nie należy do ciebie. Służy jedynie obronie mego honoru, o czym dobrze wiesz. Będziesz musiał go zwracać po każdej walce.
Retz objął cienkie, zgięte w dziwacznie umiejscowionych stawach nogi Mamki Vooley i spróbował złożyć głowę na jej kolanach. Zamknął oczy. Poczuł, jak odciągają go od niej dworzanie. Zaczęli się z nim szarpać. Mimo że wściekle kopał na oślep, błyskawicznie rozebrali go z płaszcza o barwie mąki, sycząc przy tym z odrazy na widok jego bielejącego w półmroku ciała. Szybko odnaleźli przytroczoną pod pachą Retza ceramiczną pochwę. Ignace pomyślał o tym, co się z nim stanie, jeśli członkowie Klanu Szarańczy odnajdą go bezbronnego gdzieś w ruinach Lowth albo na Wyspie Psów, na której mieszkała jego matka.
– Moja pani – błagał – użycz mi tego noża. Na tę jedną noc. Będzie mi potrzebny jeszcze przed świtem.
Ale Mamka Vooley już się do niego nie odezwała. Krzyknął rozpaczliwie, odtrącił od siebie dworzan i gwałtownie wysunął ostrze z pochwy. Białe, przypominające trądowe plamy iskierki zalśniły w zimnej sali. Kości jego ręki ponownie zmieniły się w papkę.
– Tylko to od ciebie dostałem – usłyszał własny głos – i tak właśnie zwrócę ci twoją broń, Mamko Vooley!
Błyskawicznym smagnięciem ostrza odciął rękę, którą władczyni unios­ła w lekceważącym geście. Królowa spojrzała na kikut swego ramienia i z powrotem na Retza: wydawało się, że jej oblicze wynurza się z ponurej głębiny – niespokojna, jednooka, wciąż niezdolna zrozumieć tego, co ją właśnie spotkało.
Retz złapał się dłońmi za głowę.
Wyrzucił broń, chwycił swoje rzeczy i – dopóki dworzanie wciąż jeszcze kłębili się bezładnie w strachu i zmieszaniu, dotykając odrętwiałymi palcami swych płaszczy tam, gdzie zbryzgała je krew Mamki Vooley – jęcząc żałośnie, wybiegł z pałacu. Z tyłu za nim, w oknach sali tronowej, otwierały się i zamykały pobudzone błękitne usta. Ich ruchy przypominały podrygiwanie stworzeń żyjących w zastałym i z nagła poruszonym stawie.
Na zewnątrz, w Alei Protonów, upadł wprost w mokry brejowaty śnieg i zwymiotował. Leżał i myślał: dwa lata temu byłem niczym; potem stałem cię czempionem królowej, wielkim wojownikiem; teraz urządzą na mnie polowanie i znów stanę się niczym. Spoczywał tak w bezruchu przez dwadzieścia minut. Nikt go nie ścigał. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Kiedy już się uspokoił i w pełni dotarło do niego, w jakim rozpaczliwym położeniu się znalazł, włożył strój Osgerby’ego Practala i ruszył ku Dolnemu Miastu. Włóczył się jakiś czas bez celu i w końcu dotarł do lokalu, który, o ile dobrze pamiętał, nazywał się „Bistro Californium”. Usiadł tam, popijał cytrynowy gin, aż na dworze znów rozległy się gwizdy i strach wygonił go na ulicę.
• • •
Była ostatnia godzina przed świtem i skuwający wszystko mróz przemienił zryty koleinami śnieg w twardy lód. Retz przebiegł pod łukowato sklepioną bramą w alei nieopodal Nabrzeża Line Mass i znalazł się na głębokim, wąskim podwórku, na którym wydęte ściany domów były podparte wielkimi drewnianymi belkami. Na dnie tej sypiącej się studni panowały okropny ziąb i absolutna ciemność, której nie mąciły ani dzień, ani noc; wszędzie dokoła walały się potłuczone gliniane naczynia i wiele innych odpadków. Retz zadrżał. W trzech ścianach widniały okna, czwarta była gładkim, oblepionym sadzą klifem, poznaczonym w kilku miejscach żelaznymi hufnalami. Wysoko w górze zobaczył niewielki kwadracik rozświetlonego księżycową poświatą nieba. Na razie udało mu się zgubić pościg. Prześladowcy stracili jego trop. Ostatnim razem słyszał pogoń gdzieś w ulicach nad kanałem. Upewniwszy się, że choć przez chwilę będzie sam, usiadł przed wejściem do jednego z budynków. Chciał tu przeczekać do pierwszych promieni świtu. Opatulił się ciasno wełnianym płaszczem.
Nagle, tuż przy jego uchu rozległo się ciche gwizdnięcie. Krzyknął przestraszony, poderwał się na równe nogi i zaczął łomotać do drzwi.
– Pomocy! – wrzeszczał. – Mordują!
W ciemności za nim ktoś zaśmiał się cicho, ironicznie.
Wcześniej stronnicy Klanu Szarańczy przepędzili go z Dzielnicy Artystów prosto do Lowth. Tam, na znajomym wzgórzu, z narastającym uczuciem paniki rozpoznawał ich nawoływania, ostre krzyki i ciche, tęskne gwizdy – sygnały tuzina innych frakcji, w tym Mohoków Anaksa-Hermaksa z Górnego Miasta, Gorączkowego Anschlussu z ich nadnaturalnie przeciągłym hymnem „Wszystkich nas to spotka”, sygnały Ludzi Żółtego Papieru i Bractwa Piątego Września, a nawet wyniosłych najemników Błękitnego Anemona. Wszyscy czekali tylko na niego, ­zawiesiwszy z tej okazji swoje tradycyjne konflikty. Ich gwizdy sprawiły, że można było pomyśleć, iż spędza noc w ptaszarni. Gonili go w tę i z powrotem po całym Lowth, wśród wciąż padającego, zimnego deszczu ze śniegiem, aż poczuł w płucach palący ból. Ukazywali się mu tylko po to, by ani na chwilę nie ustawał w biegu, i zaganiali stopniowo w stronę Górnego Miasta i pałacu Mamki Vooley. Teraz trzymał się już tylko nadziei, że nie zabiją go w czyimś domu, ani w świetle dnia. Wystarczyło jedynie dotrwać do świtu.
– Pomocy! – krzyknął raz jeszcze. – Ratunku! Proszę!
Nagle otworzyło się jedno z okien na górze i pojawiła się w nim czyjaś, ostrożnie przechylona głowa. Retz zamachał rękoma.
– Mordują!
Okno się zatrzasnęło. Jęknął i ze zdwojonym impetem ponownie zaczął się dobijać do drzwi. Tymczasem za nim cały dziedziniec już rozbrzmiewał pogwizdywaniem Ludzi Żółtego Papieru. Gdy się obejrzał, ujrzał ich sylwetki na drewnianych belkach, rysujące się na tle nieba. Chcieli wypędzić go z podwórka i zagonić z powrotem do miasta. Ktoś klepnął go w ramię i wyszeptał niewyraźnie kilka słów. Kiedy Retz wyciągnął rękę, niewidoczny przeciwnik ciął go lekko w wierzch dłoni. Mgnienie oka potem otworzyły się drzwi. Retz wpadł przez nie do tonącego w półmroku korytarza, w którym czekał nań odziany w granatowy płaszcz starzec ze świecą w dłoni.
• • •
U szczytu schodów, za zasłoną z ciężkiego płótna, na końcu korytarza znajdował się przestronny pokój z kamienną podłogą i otynkowanymi na biało ścianami. Temperaturę nieco powyżej zera utrzymywała w nim misa wypełniona żarzącymi się węglami. Pomieszczenie było umeblowane ciężkimi drewnianymi krzesłami, antycznym kredensem i pulpitem w kształcie orła, którego rozpostarte skrzydła podtrzymywały starą książkę. Na jednej ze ścian wisiał gobelin – stary, wystrzępiony i niepasujący do reszty pokoju, który mógł należeć do opata, sędziego albo żołnierza w stanie spoczynku.
Starzec posadził Retza na jednym z krzeseł i przysunął świecę, by przyjrzeć się lepiej szkarłatnemu czubowi gościa. Najwyraźniej w pierwszej chwili pomyłkowo wziął fryzurę przybysza za ślad krwi na głowie.
– Ach, tak – westchnął po chwili, zniecierpliwiony.
– Proszę pana – zaczął Retz, mrużąc oczy w świetle – czy jest pan lekarzem? – I po chwili: – Proszę pana, trzyma pan świecę w ten sposób, że w ogóle pana nie widzę.
To ostatnie nie było do końca prawdą. Gdy poruszył nieco głową w bok, dostrzegł pożółkłą, wysuszoną twarz, pociągłą i inteligentną, oraz cienką skórę naciągniętą na kościach niczym woskowany papierowy ­abażur.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Kronika końca czasu
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Tłumaczenie niepojętego
— Anna Kańtoch

Świetlista uczta
— Marcin Bukalski

I gdzie ten swing?
— Miłosz Cybowski

Piknik na skraju Traktu Kefahuchiego
— Michał Kubalski

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy
— Michał Foerster

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Cudzego nie znacie: Rycerze Pastelowego Stołu
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.