Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

M. John Harrison
‹Viriconium›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułViriconium
Tytuł oryginalnyViriconium
Data wydania27 marca 2009
Autor
PrzekładGrzegorz Komerski
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-121-8
Format600s. 135x205mm; oprawa twarda
Cena45,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rycerze Viriconium

Esensja.pl
Esensja.pl
M. John Harrison
« 1 3 4 5

M. John Harrison

Rycerze Viriconium

– Nie wszystkie królowe są Mamką Vooley – odpowiedział gospodarz, takim tonem, jakby właśnie zwyciężył w doniosłej dyspucie – i nie wszyscy rycerze są Ignacem Retzem. To, co widziałeś, już się wydarzyło, albo dopiero się wydarzy.
– Spraw, by to się pokazało raz jeszcze.
– Jestem tylko kustoszem tego gobelinu. Nie mogę go do niczego zmusić.
Retz odepchnął starca tak brutalnie, że mężczyzna upadł na kredens i strącił z niego tacę. Wystraszone koty rozbiegły się, unosząc w pyszcz­kach kęsy jedzenia.
– Nie mogę w to uwierzyć! – zawołał Retz.
Zerwał gobelin ze ściany i dokładnie go obejrzał. Wydawało się, że ma nadzieję zobaczyć na nim jeszcze jakiś ruch. Tkanina nie ukazała jednak niczego więcej i pozostała tylko tkaniną. Retz cisnął ją na podłogę i kopnął.
– Jak mógłbym dalej żyć własnym życiem, gdybym uwierzył w to, co zobaczyłem? – spytał sam siebie.
Zwrócił się na powrót do starego mężczyzny, chwycił go za ramiona i potrząsnął nim.
– Dlaczego mi to pokazałeś? Jak teraz ma wystarczyć mi to upiorne miasto?
– Nie musisz przez cały czas żyć tak jak dotąd – odparł gospodarz. – Sami tworzymy światy, w których żyjemy.
Retz znów go odepchnął. Mężczyzna uderzył głową w kredens, wydał z siebie dziwny, gniewny jęk i znieruchomiał. Chyba jednak nie umarł.
Przez kilka kolejnych minut Retz chodził nerwowo w tę i z powrotem – od okna pod ścianę, na której jeszcze przed chwilą wisiał go­belin.
– Jak mam teraz żyć? Jak mogę żyć? – powtarzał.
Po chwili podbiegł do pulpitu i spróbował oderwać od niego rzeźbę orła. Teraz w mieście na pewno zapanował już dzień, kaszlący ludzie z pewnością już ogrzewali swe dłonie nad naftowymi płomieniami Cynowego Rynku. Miał kilka godzin, podczas których zdążyłby sprzedać ptaka, zdobyć konia i nóż i wyjechać, zanim polowanie zaczęłoby się na nowo. Opuściłby miasto konno przez Nawiedzoną Bramę i pojechał na południe, by nigdy już tu nie powrócić.
Ptak się poruszył. W pierwszej chwili Retz pomyślał, że rzeźba po prostu obluzowała się na drewnianym cokole. Zaraz potem jednak poczuł ostry ból w lewej dłoni i kiedy spojrzał w dół, zrozumiał, że drapieżnik ożył i szarpie się w jego uścisku. Ptak przekręcił głowę i spojrzał na niego zimnym, wrogim spojrzeniem. Orzeł oswobodził jedno skrzydło, po chwili drugie i wznowił walkę ze zdwojoną siłą. Retz zdołał utrzymać go jeszcze przez sekundę czy dwie, lecz potem, krzycząc w panice i z odrazy, puścił ptaka i zatoczył się chwiejnie do tyłu, z rozedrganymi, pociętymi boleśnie rękoma. Potknął się o coś leżącego na podłodze, przewrócił i po chwili spojrzał w niebieskie jak porcelana oczy starca.
– Wynoś się z mojego domu! – krzyknął gospodarz. – Mam cię dość!
Tymczasem ptak wzbił się zwycięsko w powietrze i zaczął krążyć po pokoju, tłukąc wielkimi skrzydłami o ściany. Skrzeczał. Światło krzesało na jego piórach miedziane rozbłyski. Koty przycupnęły w najwyższym przerażeniu pod meblami.
– Pomóż mi! – poprosił Retz. – Ten orzeł jest żywy!
Starzec jednak wciąż leżał na podłodze jak sparaliżowany. Zacisnął usta.
– Sam to na siebie sprowadziłeś.
Retz podniósł się i spróbował przejść przez pokój do drzwi wychodzących na schody. Ptak, który do tej pory obsesyjnie zmagał się z własnym cieniem na ścianie, natychmiast rzucił się na twarz Ignace’a, atakując jego oczy, drapiąc ostrymi pazurami szyję i klatkę piersiową. Retz wrzasnął, zerwał z siebie drapieżnika i cisnął nim o podstawę ściany, gdzie zdezorientowany orzeł łopotał przez chwilę skrzydłami, a następnie skierował swą agresję przeciwko jednemu z kotów. Retz patrzył na to przerażony. Przycisnął dłonie do skrwawionej twarzy i wypadł z pokoju, po czym zbiegł pędem po wąskich schodach i wyskoczył na podwórko. Zatrzasnął za sobą drzwi.
Wciąż było ciemno.
Retz usiadł na progu i ostrożnie obmacał kark i szyję, by sprawdzić jak poważne odniósł obrażenia. Zadrżał. Rany wcale nie były płytkie. Nad nim wciąż rozlegało się skrzeczenie i łopot skrzydeł uwięzionego wewnątrz ptaka. Gdyby orłowi udało się uciec, z pewnością znalazłby Ignace’a. Ledwie krew przestała płynąć, Retz wycofał się chwiejnym krokiem przez dziedziniec i przeszedł pod łukowatym sklepieniem. Znalazł się w miejscu, którego nie znał.
• • •
Stał w szerokiej, otwartej alei, ograniczonej z obu stron stosami śmieci i gruzów oraz zniszczonymi budynkami. W kilku miejscach ulicę przecinały bezsensowne okopy, po obu stronach płonęły bez entuzjazmu ogniska. Spękane kasztanowce pokrywała warstwa kurzu, pył zalegał na wykorzenionych balustradach. Choć nie było nawet najmniejszego znaku nadchodzącego świtu, niebo w jakiś sposób zalewało wszystko niecodziennym, błoniastym światłem. Prostokątny dziedziniec za plecami Retza utworzył coś w rodzaju wysokiej wieży. Początkowo Ignace pomyślał, że wciąż ogląda gobelin starca, potem przyszło mu do głowy, że to Mamka Vooley toczy z nim wśród nocy wojnę za pomocą jednej ze swych niszczycielskich broni; wreszcie nie wiedział, co myśleć. Ruszył nerwowym krokiem w stronę kanału, po chwili pobiegł. Biegł bardzo długo, lecz nie odnalazł kanału. Pod jego stopami melodyjnie grzechotały akry potrzaskanych dachówek. Kiedy oglądał się za siebie, wciąż widział wieżę, choć ta malała z każdą chwilą i wreszcie zapomniał, gdzie powinien jej szukać.
Przez całą noc nie miał pojęcia, gdzie jest, ale wyczuwał, że musi znajdować się na wysokim płaskowyżu, omiatanym wiatrami i w całości pokrytym pyłem i ruinami tego nieznanego mu miasta. Wicher kąsał go zjadliwie w zadane przez orła rany. Deszcz pyłu i kurzu bębnił o zrujnowane mury. Raz, z któregoś z odległych budynków doleciała go muzyka – gorączkowe uderzenia w wielki, płaski bęben, piskliwe, urywane zawodzenie instrumentu przypominającego klarnet. Kiedy jednak skierował się w tamtą stronę, na powrót zapanowała cisza. Przestraszył się i uciekł.
Potem, zupełnie blisko niego, ktoś wśród ruin – niewątpliwie człowiek – wydał z siebie śpiewny odgłos „U lu lu lu”. Natychmiast odpowiedziało mu dalekie, podobne psiemu, wycie. Retz umknął pomiędzy długimi pagórkami gruzów i śmieci, po czym przez jakiś czas krył się w wypatroszonej muszli budynku wyglądającego na katedrę. Kiedy siedział w nim już około godziny, na zewnątrz pojawiło się kilka niewyraźnych postaci. Zaczęły w ciszy, energicznie kopać na ulicy rów. Nagle coś im przerwało: wszyscy unieśli wzrok ku niebu i zobaczyli. Retz nie wiedział co. Nieznajomi uciekli, zabierając ze sobą szpadle. Tymczasem Ignace usłyszał w ciemności wokół szuranie stóp. Ktoś przeciągle westchnął. Wstrząsająco blisko rozległo się „U lu lu”, po czym znów został sam. Kimkolwiek byli niewidoczni prześladowcy, przyjrzeli się mu i zostawili go w spokoju, stwierdziwszy, że nie jest interesujący.
Tuż przed świtem wyszedł z budynku i ruszył okopem, który obcy wykopali w ulicy. Był płytki, nieudany, już teraz wypełniał go nanoszony bezustannie przez wiatr szary piach. Około mili dalej natknął się na ludzkie zwłoki ukryte za wysokim do pasa murkiem.
Retz przyklęknął i przyjrzał się martwemu.
Leżał, jakby padł, uciekając przed kimś. Kończyny miał wykrzywione, jedną ręką wyraźnie złamaną. Był muskularnie zbudowany, odziany w luźną białą koszulę i czarne moleskinowe spodnie przewiązane pod kolanami czerwoną nicią, którą miał też na masce w kształcie rybiego łba – ryba przypominała łososia o tłustych, obwisłych wargach, smętnych, wyłupiastych oczach i grzebieniu ze sztywnych płetw. Maskę zakładało się w ten sposób, że gdyby trup wstał, szkliste oczy patrzyłyby ku niebu. Do ramion miał uwiązane zielone wstążki, które trzepotały i szeleściły na wietrze. Obok, tak jak został upuszczony, leżał przebijający się stopniowo przez gruz nóż energetyczny, z którego biły strumieniem ku górze toksyczne żółte drobinki światła.
Zabrali mu buty. Białe, nagie stopy miał przyozdobione granatowym tatuażem, na pierwszy rzut oka wyglądającym jak żyły.
Retz wpatrywał się w trupa dłuższą chwilę. Potem wspiął się na murek i dokładnie rozejrzał po pustej ulicy. Bez względu na to, w jakie miejsce cisnął go starzec do spółki ze swym orłem, tutaj na pewno także była jakaś Mamka Vooley. Dziesięć minut później Retz wyszedł zza murku, przebrany w strój trupa. Ubranie było przyciasne i miał nieco kłopotów z założeniem rybiej głowy, we wnętrzu której potwornie cuchnęło, ale wreszcie udało mu się przywiązać i czerwoną nić i zielone wstążki. Zabrał też nóż. Wreszcie nastał świt; na wschodniej krawędzi nieba, ponad pasmami żółcieni i szmaragdów uniosła się pokrywa brązowawych chmur i ukazała strome wzgórze, którego wcześniej nie zauważył. Jego szczyt był usiany wieżami, starymi fortyfikacjami i miedzianymi kopułami starożytnych obserwatoriów. Retz ruszył w stronę miejsca, w którym zniknęli kopacze okopów. „Shroggs Royd” głosiły tabliczki na rogach zniszczonych ulic. „Rue Ouled Nail” i wreszcie „Rue Sepile”.
Tego popołudnia wybuchła sucha burza. Drobinki piasku wzbijały się pod ołowiane niebo.
koniec
« 1 3 4 5
25 lutego 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Kronika końca czasu
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Tłumaczenie niepojętego
— Anna Kańtoch

Świetlista uczta
— Marcin Bukalski

I gdzie ten swing?
— Miłosz Cybowski

Piknik na skraju Traktu Kefahuchiego
— Michał Kubalski

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy
— Michał Foerster

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Cudzego nie znacie: Rycerze Pastelowego Stołu
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.