Ofensywa szulerów 2Jakub ĆwiekOfensywa szulerów 2Rose mrugnął. Czy zrobił to także Orson? Z pewnością nie, nie można wszak zobaczyć własnego mrugnięcia. To znaczyło, że bliźniak z lustra jest podekscytowany tak bardzo, że zapomina o własnych zasadach. A może to Welles tracił rozum? Zupełnie tego nieświadom, założył ręce na plecach i zaczął przechadzać się po pokoju. Rose powtarzał każdy jego gest. – Więc jak to wszystko zacząć? Przecież nie mogę po prostu ogłosić inwazji, nie tak bez powodu – myślał na głos Orson. – Potrzeba nam czegoś drobnego, ale symbolicznego na początek. Jakiegoś pretekstu, powodu. Potrzeba nam… Szpiega! Welles zatrzymał się. – Tak, właśnie, Rose. Potrzeba nam szpiega. Kogoś, kogo ludzie znają. Człowieka legendy jak Baby Ruth. Kogoś kto wszedł tak wysoko, że jego potknięcie i upadek zobaczą wszyscy. Zatrzymał się przy uchylonym oknie i spojrzał czternaście pięter w dół. – Tylko kto by to mógł być, co?… – Welles odwrócił się i spojrzał na lustro, nie widząc jednak jego tafli – Nie, Rose. Ruth odpada, bo potrzebny nam człowiek, którego ludzie uwielbiają, ale i się boją. Ktoś, kto będzie jak ujarzmiony tygrys, który nagle poczuł krew. Chcę miłości, która przechodzi w nienawiść, chcę bajki z której zrobię horror! – A ja chcę posłuchać radia, więc przestań się drzeć do cholery! – rozległo się gdzieś z dołu. Orson ponownie wychylił się i dostrzegł młodego, umięśnionego faceta w podkoszulku na ramiączkach wystającego do połowy z okna poniżej. – Przepraszam, panie Kowalsky – powiedział już ciszej i cofnął się w głąb mieszkania. Usiadł na łóżku. – Problem w tym, że chyba nie mamy już nikogo takiego. Ludzie nie… I wtedy, nie miał pojęcia czy to za sprawą Rose’a czy za boskim natchnieniem, nagle spłynęła na niego odpowiedź. • • • Trzeba było przypadku, by Orson Welles – znany jedynie wśród bywalców Imperial Theatre i w kręgach częstych bywalców Broadwayu – spotkał w miejscu publicznym swojego wielbiciela. A już, by był to wielbiciel prawdziwie oddany, potrzebny był w zasadzie cud. Bibliotekarz z Nowojorskiej Biblioteki Publicznej – siwy starzec, wysuszony i powykręcany jak pustynne drzewko – zaliczał się właśnie do tej ostatniej grupy, powołanej do życia boską interwencją; był fanem. Gdy Orson ustawił się w kolejce przy jego biurku, mężczyzna najpierw łypał na niego spod krzaczastych brwi, potem, automatycznie tłukąc pieczątki w kolejnych wypożyczanych woluminach, gapił się już otwarcie. W końcu wstał i zupełnie lekceważąc otyłego, łysiejącego mężczyznę, którego właśnie obsługiwał, podszedł do Wellesa. – Przepraszam – zagadnął. – Bo myśl ta nie daje mi spokoju. Czy mam przyjemność z panem Orsonem Wellesem? Zaskoczony Orson skinął głową. – Ogromnie miło mi pana poznać. Musi pan wiedzieć, że z zachwytem i zdumieniem przyglądałem się pańskim pracom. – Staruszek rozpromienił się. Wziął Wellesa pod rękę i nie bacząc na utyskiwania grubasa przy stole, poprowadził aktora do dyżurki. – To wręcz niesamowite – kontynuował – jak pańskie ilustracje doskonale oddają ducha dramatów Szekspira. Uważam, że sam mistrz ze Stratford nie mógł sobie wymarzyć doskonalszego interpretatora. Podobnie zresztą twierdzą wszyscy znani mi eksperci. Mieliśmy nawet trzy próby kradzieży pańskiego wydania! – Tak – zgodził się Welles. – To rzeczywiście powód do dumy. Dyżurkę, czy też jak to określił staruszek, pomieszczenie socjalne, wypełniały wysokie do sufitu kolumny książek. To za ich sprawą wnętrze wyglądało jak ruiny Akropolu w interpretacji artysty bibliofila. Pomiędzy nimi, niczym sterty kamieni, wznosiły się stosy gazet, opracowań, pustych okładek. Wszystko pokryte cieniutką warstwą kurzu. Niemal w samym środku pomieszczenia stało rozpadające się biurko, z blatem uginającym się pod – a jakże! – ogromnym ciężarem zalegających je woluminów. Prowadząca doń ścieżka, szeroka na może cztery stopy i krzesło stojące obok, to były jedyne miejsca wolne od twardych opraw i zadrukowanych stronic. – Proszę się rozgościć, panie Welles – polecił staruszek. – Zaparzę nam herbaty. – Nie trzeba. Właściwie to troszkę się spieszę. Przyszedłem tu tylko, by przejrzeć dostępne informacje na temat Johna Dillingera. Staruszek zmarszczył czoło, krzaczaste brwi uformowały się w literę V. „Co ma Dillinger do Szekspira” zdawała się pytać ta mina, choć oczywiście bibliotekarz nie powiedział tego na głos. – Czy będzie mi pan w stanie pomóc, panie… – Morgan, panie Welles. Eugene Morgan. – Jak w tej powieści Tarkingtona? – Zgadza się. – Bibliotekarz wypiął chudą pierś, jakby właśnie usłyszał najwspanialszy komplement świata. – I oczywiście, że panu pomogę. Tyle, że to świeże sprawy, więc potrzebujemy bardziej prasy niż książek. – Tak właśnie myślałem. – Orson skinął głową. – Zwłaszcza jego śmierć… – Bzdury. – Bibliotekarz machnął ręką. – Jaka tam śmierć, panie Welles? Każdy wie, że to wymysł tego szelmy Purvisa. Widząc zdziwienie na twarzy Wellesa, staruszek rozejrzał się konspiracyjnie i wyszeptał: – Dillinger nie dałby się tak załatwić, panie Welles. Kto raz go widział, kto raz spojrzał mu w oczy, powie panu, że ten człowiek miał układ ze śmiercią. – Pan go spotkał, panie Morgan? – zdziwił się. – A pan myślał, że taki mądry człowiek jak on to nigdy nie bywał w bibliotece? – odparł staruszek, po czym dodał nie bez dumy – Pożyczałem mu zawsze bez kolejki. Welles uśmiechnął się. – Jakoś mnie to nie dziwi. • • • Dwie godziny zajęło Orsonowi znalezienie czego potrzebował. Gdy wychodził z budynku NYPL, kamienne lwy stojące na straży gmachu patrzyły groźnie, jak zawsze gdy zachodzące słońce pogłębiło cienie na ich pyskach. Orson nic sobie jednak z kocich min nie robił, poklepał nawet jednego lwa po łapie. Wracając do domu pogwizdywał wesoło, w ręce ściskając zeszyt z notatkami i gotowym planem scenariusza. • • • Kino Biograph Theater Chicago – Wnętrze – Wieczór John (Johnnie) Dillinger, mężczyzna po trzydziestce, z wąsem, ubrany w modny, elegancko skrojony garnitur patrzy na wielki ekran, gdzie widzi Clarka Gable’a z filmu… Orson oderwał się od pisania i zerknął w stronę lustra. – Rose, jaki to był film, który oglądał Dillinger, kiedy umarł?… O tak, właśnie „Wielki gracz”, dziękuję Ci… …”Wielki gracz”. Po obu stronach Dillingera siedzą piękne kobiety. Nagle za plecami przestępcy następuje poruszenie i po chwili wychyla się ku niemu wysoki blondyn o kanciastej twarzy. Johnnie w pierwszej chwili reaguje zaskoczeniem, ale zaraz, złapany za ramię, siada prosto. Mężczyzna o kanciastej twarzy mówi mu coś na ucho, na co Dillinger kiwa głową. Na ekranie Gable parska śmiechem, a z nim połowa widowni. Dillinger wstaje i wychodzi, uśmiechając się do towarzyszki. Po krótkiej chwili wraca, lekko się zataczając, i siada na swoim miejscu mocno zamroczony. Zbliżenie ujawnia, że to nie jest twarz Dilingera tylko kogoś bardzo do niego podobnego. Ów ktoś nad wargą ma niewielką pionową bliznę przecinającą wąsik. Ulica przed kinem Biograph – Zewnątrz – Wieczór Widzowie wychodzą z kina. Wśród nich dwie towarzyszki Dillingera prowadzące podstawionego mężczyznę, który ledwo się trzyma na nogach. Nagle zewsząd wybiegają agenci FBI na czele z agentem specjalnym Purvisem. Jeden z nich strzela podstawionemu Johnniemu w plecy, kolejny w głowę. Mężczyzna pada bez ducha na ziemię. Ulica przed kinem Biograph – Wnętrze samochodu – Wieczór Prawdziwy John Dillinger siedzi na tylnym siedzeniu w towarzystwie swojego wybawcy o kanciastej twarzy. Gdy jego sobowtór pada martwy na ziemię, Johnnie odwraca się i kiwa lekko głową. Mężczyzna o kanciastej twarzy klepie kierowcę w ramię. MĘŻCZYZNA (po niemiecku) Ruszaj, Hans. Samochód rusza. Orson wyrwał kartkę z maszyny i przeczytał na głos, to co napisał. Gdy skończył, stanął przed lustrem. – No i co sądzisz, Rose… stary druhu? • • • |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Witaj w ciemnym mieście Grimm
— Magdalena Kubasiewicz
W ponurym mieście Grimm
— Magdalena Kubasiewicz
Dorośnij, Piotrusiu
— Magdalena Kubasiewicz
Uwierz we wróżki
— Magdalena Kubasiewicz
Zapoznać się, zaśmiać, zapomnieć
— Mieszko B. Wandowicz
Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Maj-czerwiec 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Zobaczyć człowieka
— Agnieszka Szady
Bóg od brudnej roboty
— Agnieszka Szady
Bajka o trybach i powrotach
— Jakub Ćwiek
Opłaca się być optymistą
— Jakub Ćwiek
Szkice projektu Galileo
— Jakub Ćwiek, Artur Wawrzaszek, Edward Wawrzaszek