Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

M. John Harrison
‹Światło›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŚwiatło
Tytuł oryginalnyLight
Data wydania5 lutego 2010
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
CyklŚwiatło
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-157-7
Format304s. 135x202mm; oprawa twarda
Cena35,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Światło

Esensja.pl
Esensja.pl
M. John Harrison
« 1 2 3 4 »

M. John Harrison

Światło

Tate zaśmiał się i wyłączył monitor.
– Robi tak za każdym razem – powiedział.
– Widzi coś, czego my nie dostrzegamy. Coś, co się dzieje po fragmencie widocznym dla nas.
– Tak naprawdę nic tam nie ma.
– Puść to jeszcze raz.
– To tylko jakiś artefakt – upierał się Tate. – W danych nic nie ma. Gdybym tam coś znalazł, nie pokazałbym ci.
Kearney zaśmiał się.
– Miło z twojej strony – zauważył. – A da się to jeszcze zwolnić?
– Mogę spróbować. Tylko po co? To jakiś błąd.
– Spróbuj – powiedział Kearney. – Po nic. – Pogładził kotkę. Wskoczyła mu z powrotem na ramię. – Dobra dziewczynka – rzucił z roztarg­nieniem.
Wyciągnął parę rzeczy z szuflady, wśród nich wyświechtany skórzany woreczek z kośćmi do gry, ukradzionymi Shranderowi dwadzieścia trzy lata temu. Wsunął dłoń do środka. Kości były ciepłe w dotyku. Kearney wzdrygnął się na nagłe, wyraźne wspomnienie kobiety z Anglii Środkowej, klęczącej na łóżku w środku nocy i szepczącej do siebie: „Chcę mieć orgazm, bardzo, bardzo”. Do Tate’a zaś powiedział:
– Chyba będę musiał na trochę wyjechać.
– Dopiero co wróciłeś – zwrócił mu uwagę Tate. – Jakbyś częściej tu wpadał, w ogóle posuwalibyśmy się szybciej. Gostkowie od zimnego gazu depczą nam po piętach. Potrafią uzyskać trwałe stany tam, gdzie my nie; jeszcze trochę podgonią i to my zostaniemy marginesem. Wiesz o tym?
– Wiem.
Kearney, stojąc w drzwiach, podał mu białą kotkę. Wiła mu się w dłoniach. Jej braciszek wciąż wpatrywał się w pusty ekran.
– Nazwałeś je już jakoś?
Tate zrobił zakłopotaną minę.
– Tylko kotkę – powiedział. – Myślałem, żeby nazwać ją Justine.
– Bardzo trafnie – zgodził się Kearney.
Tego wieczoru, żeby nie siedzieć w pustym domu, zadzwonił do swojej pierwszej żony, Anny.
Dwa
Poszukiwacze złota, rok 2400
K-kapitan Seria Mau Genlicher ze swoim statkiem, Białą kotką, szukała sobie właśnie klientów w galaktycznym halo.
W górze, na pół nieba rozciągał się odległy o tysiąc lat świetlnych od Centrum galaktyki Trakt Kefahuchiego, wionąc niewidzialnymi kłębami ciemnej materii. Seria Mau lubiła to halo. Lubiła też nieregularne obrzeża samego Traktu, nazywane przez wszystkich „Plażą”, gdzie po chao­tycznych orbitach kręciły się skorodowane przedludzkie obserwatoria, platformy wytwórcze i laboratoria, porzucone przed milionami lat przez istoty niemające już pojęcia, gdzie one są, a może i do czego służą. Wszyscy oni chcieli się bliżej przyjrzeć Traktowi. Niektórzy przyprowadzili tu nawet całe planety, a potem się z nich wyprowadzili albo wymarli. Niektórzy przyprowadzili tu i całe układy słoneczne, po czym je stracili.
Po halo i bez tego ciężko się latało. Zatem dla Serii Mau był to świetny teren łowiecki. Czaiła się teraz na zdobycz w czymś w rodzaju nienewtonowskiego stabilnego punktu na klasycznej orbicie oplecionej wokół białych karłów. Takie chwile lubiła najbardziej. Silniki wyłączone, łączność też. Wszystko wyłączone, żeby mogła słuchać.
Parę godzin temu zwabiła w ten ciemny kąt niewielki konwoik – trzy frachtowce z napędem dynaflow – cywilne statki wywożące „archeologiczne” artefakty z pasa wydobywczego leżącego dwadzieścia lat świetl­nych dalej wzdłuż Plaży, poganiane niespokojnie przez szybki uzbrojony jol La Vie Féerique. Zostawiła ich tak i zabrała się za coś innego. Matematyka jej statku doskonale wiedziała, jak ich odnaleźć; oni natomiast, uwiązani do standardowych przekształceń Tate’a-Kearneya, ledwo wiedzieli, jaki dziś dzień. Kiedy wróciła, jol, wymęczony ciągłym stróżowaniem, wprowadził frachtowce w cień starego gazowego olbrzyma i usiłował wyliczyć sobie jakieś wyjście z pułapki. Obserwowała to z zainteresowaniem. Była spokojna, oni zaś nie. Słyszała ich rozmowy. Zaczynali się domyślać jej obecności. La Vie Féerique wysłał kilka automatycznych próbników. W miejscu, gdzie trafiły na pola minowe, które rozsiała w grawitacyjnych podprądach gromady na wiele dni przed przylotem frachtowców, pokazały się drobne, aktyniczne, świetlne błyskotki.
– Aaa – powiedziała Seria Mau Genlicher, jakby mogli ją słyszeć. – Tutaj, w pustym kosmosie, powinniście bardziej uważać.
Gdy to mówiła, Biała kotka wpadła w chmurę niebarionowego śmiecia. Oddziaływało słabo przy kontakcie, prześlizgując się po kadłubie jak duch. W pustych kajutach przeznaczonych dla ludzi obudziło się parę wskaźników rezerwowego, ręcznego układu sterowania. Zamigotały i opadły z powrotem do zera. Materii było w tej chmurze tyle co nic, ale i tak zwabiła do iluminatorów operatory-cienie. Zgromadziły się przy nich, ustawiając się tak do padającego światła, by przybrać tragiczne pozy, patrząc na siebie w lustrach, szepcząc, przesuwając po ustach lub włosach chudymi paluszkami, szeleszcząc suchymi skrzydełkami.
– Szkoda, że tak nie urosłaś, Kopciuszku – ubolewały w starym języku.
– Cóż za wspaniały dar – mówiły.
Nie zmuszajcie mnie teraz do tego, pomyślała.
– Wracać na stanowiska – rozkazała. – Bo każę zlikwidować iluminatory.
– My zawsze jesteśmy na stanowiskach…
– Nie chcieliśmy cię zirytować, kochanie.
– …zawsze na stanowiskach, kochanie.
La Vie Féerique, lecąca w górę miejscowego słońca, jakby na dany sygnał wpakowała się na pole minowe.
Miny, dwa mikrogramy antymaterii zaholowane na miejsce postoju przez hydrazynowy silniczek wytrawiony na centymetrze kwadratowym krzemu, nie były wiele inteligentniejsze od myszy. Ale kiedy zorientowały się, że jesteś obok, już nie żyłeś. Odwieczny dylemat. Nie wolno się ruszać i nie wolno się zatrzymać. Załoga La Vie Féerique zorientowała się, co się z nimi dzieje, mimo że wszystko odbyło się bardzo szybko. Gdy jol pękł wzdłuż i się rozpadł, Seria Mau słyszała ich wrzaski. Niedługo po tym dwa z frachtowców zderzyły się ze sobą, wylatując spod osłony na rozpaczliwą, po partyzancku wyliczoną trajektorię ucieczki, wczepiając się pazurami napędów dynaflow w kanwę przestrzeni. Trzeci zanurzył się w morzu odłamków wokół gazowego olbrzyma, wyłączył wszystko i postanowił przeczekać.
– Oj nie, nie tak się to robi – powiedziała Seria Mau. – Mój mały tłuścioszku.
Pojawiła się znikąd po lewej stronie jego rufy i pozwoliła mu się wykryć. Statek rozjazgotał się wewnętrznymi rozmowami i przyjemnie rzucił się do ucieczki, którą zakończyła, korzystając z nieco cięższej – choć mniej wyrafinowanej – broni. Rozbłysk eksplozji rozświetlił kilka małych asteroid oraz wrak jola, który dostał się w szpony jakiegoś miejscowego chaotycznego atraktora i koziołkował, spowity całkiem ładnie wyglądającym radioaktywnym poblaskiem.
– Co to znaczy? – zapytała operatory-cienie. – La Vie Féerique?
Nie odpowiedziały.
Trochę później zrównała prędkość z wrakiem i zawisła tak, że wirował powoli wokół niej: powyginane płyty kadłuba, monolity napędu dynaflow i coś przypominającego wiele kilometrów powoli wijącego się kabla.
– Kabel? – zdziwiła się ze śmiechem Seria Mau. – Co to w ogóle za technologia?
Na Plaży spotykało się jednak najdziwniejsze rzeczy, przerobione i zainstalowane w takich właśnie pękatych statkach. Generalna zasada brzmiała: Wszystko działa. Gdzie spojrzysz, tam coś znajdziesz. Sytuacja jak z najgorszego koszmaru. Ale to właśnie było ekscytujące. Pogrążona w takich myślach, przybliżyła się Białą kotką do obracających się w próżni trupów. Były ludzkie. Przed dziobem przepływali mężczyźni i kobiety mniej więcej w jej wieku, opuchnięci, zamarznięci, z kończynami powyginanymi pod dziwnymi, erotycznymi kątami, powoli turlający się przez atmosferę złożoną z ich własnych przedmiotów. Wcisnęła się pomiędzy nich, wypatrując czegoś w ich twarzach, wyrażających tępy strach i pogodzenie z losem. Sama nie wiedziała, czego szuka. Dowodów. Dowodów na własne istnienie.
– Dowodów na własne istnienie – pomyślała na głos.
– Są wszędzie – wyszeptały operatory-cienie, rzucając jej tragiczne spojrzenia zza koronkowych palców. – Popatrz tylko!
Namierzyły pojedynczego rozbitka w skafandrze próżniowym, pękatą białą figurkę młócącą rękami, usiłującą stąpać po nicości, otwierającą się i zamykającą jak jakieś morskie żyjątko, wijące się z bólu, a może tylko strachu, dezorientacji i niezgody. Zapewne, pomyślała Seria Mau, nasłuchując jego komunikatów, zamykasz oczy, mówisz sobie: „Jeśli zachowam spokój, mogę się uratować”, a potem je otwierasz i na nowo uświadamiasz sobie, gdzie jesteś. To by wystarczyło, żeby tak się drzeć.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Świetlista uczta
— Marcin Bukalski

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Chaos to porządek, którego nie rozumiemy
— Michał Foerster

Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Tłumaczenie niepojętego
— Anna Kańtoch

Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

I gdzie ten swing?
— Miłosz Cybowski

Piknik na skraju Traktu Kefahuchiego
— Michał Kubalski

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Kronika końca czasu
— Anna Kańtoch

Cudzego nie znacie: Rycerze Pastelowego Stołu
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.