WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Shriek: Posłowie |
Tytuł oryginalny | Shriek: An Afterword |
Data wydania | 19 marca 2010 |
Autor | Jeff VanderMeer |
Przekład | Robert Waliś |
Wydawca | MAG |
Seria | Uczta Wyobraźni |
ISBN | 978-83-7480-161-4 |
Format | 480s. 135×202mm; oprawa twarda |
Cena | 39,— |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Shriek: PosłowieJeff VanderMeer
Jeff VanderMeerShriek: Posłowie(Pamiętam to równie intensywnie jak ty, Janice. Tata biegł w naszą stronę. Uśmiechałem się, bo uwielbiałem jego entuzjazm. Uwielbiałem, gdy euforia choć na chwilę pozbawiała go nieśmiałości). Już prawie był na miejscu. Udałoby mu się. Nawet dziś nie wątpię, że by mu się udało. Ale stało się inaczej. Potknął się. Upadł na słodką, dziwną trawę. („Upstrzoną cieniami drzew”, zapisałem później w dzienniczku. To właśnie te cienie najlepiej zapamiętałem z tamtego dnia – łaty kontrastujących ze sobą światła i ciemności). Jako ostatnia upadła dłoń z listem, a druga dłoń zacisnęła się przy piersi. Gdy zobaczyłam, jak upada, zatrzymałam się, myśląc, że się potknął. Spojrzałam ponad trawnikiem na matkę i brata. Mama przewróciła oczami, widząc niezdarność męża, ale twarz Duncana była blada z przerażenia. Duncan wiedział, że nasz ojciec się nie potknął, lecz coś go powaliło. (Nie wiem, skąd to wiedziałem, po prostu pamiętam, że ojciec przestał się uśmiechać, a jego oblicze nagle pobladło i pojawił się na nim smutek, gdyż, padając, zrozumiał, co się z nim dzieje). Po chwili mama także zdała sobie z tego sprawę i całą trójką podbiegliśmy do niego, otoczyliśmy go, podtrzymywaliśmy, szukaliśmy pulsu, dzwoniliśmy po lekarza i siedzieliśmy zapłakani, gdy się nie poruszył, nie wstał, nie powiedział, że to wszystko żart lub wypadek. (Do dziś zapach świeżej trawy kojarzy mi się ze śmiercią. Czy już wtedy jakiś wartownik obserwował nas z cienia?). To Duncan wyjął ojcu list z ręki i gdy lekarz już sobie poszedł, a przedsiębiorca pogrzebowy zabrał ciało, usiadł w kuchni, by go przeczytać. Najpierw przeczytał go sam, a potem odczytał na głos. Mama siedziała na kanapie w salonie, patrzyła nieobecnym wzrokiem i nie usłyszała ani słowa. List zdezorientował Duncana bardziej niż podejrzewałyśmy. Zagiął powierzchnię jego świata i wpuścił do niego czarną nutę tego, co nieracjonalne, nielogiczne i nonsensowne. Dla mnie ojciec był martwy i nie miało znaczenia, jak i dlaczego to się stało, gdyż nic nie mogło przywrócić mu życia. Jednakże dla Duncana było to niezwykle istotne. Bezpiecznie zakorzeniony w tym miejscu i rodzinie, był dzieckiem szaleńczo nieustraszonym – badaczem tuneli i wilgotnych, mrocznych miejsc. Nigdy nie doświadczył brutalnej interwencji przypadku i ironii. Aż do tej chwili. (Czy to rzeczywiście było istotne? Nie wiem. Zawsze wydawało mi się, że moja determinacja pochodzi wyłącznie z wewnątrz). Ponieważ nasz ojciec, Jonathan Shriek, zmarł u szczytu kariery. W liście, który był oznaczony pieczęcią samego Kalifa, gratulowano mu „zdobycia Najwspanialszego Wyróżnienia – Laskiańskiej Nagrody Historycznej” za artykuł opublikowany w biuletynie Ambergriańskiego Towarzystwa Historycznego i zapraszano na w pełni opłaconą wycieczkę na dwór Kalifa, gdzie ojciec miał studiować księgi, których nie czytano od pięciu wieków, wliczając najświętszy ze świętych „Dziennik Samuela Tonsure’a”. List stał się bronią. Uratował naszego ojca przed przeciętnością, a następnie go zabił, rozpędzając krew w jego żyłach do morderczej prędkości. (Nie mogłem pozbyć się myśli, że umarł przez coś, co odkrył w trakcie swoich badań, choć wydawało się to irracjonalne. Te podejrzenia wpędziły mnie w paranoję. Przez pewien czas dopuszczałem możliwość, że list został zatruty przez ludzi Kalifa, gdyż tata znalazł się zbyt blisko odkrycia jakiejś historycznej tajemnicy, której wyjścia na jaw pragnął uniknąć Kalif). Pogrzeb okazał się farsą i tragedią. Pojawiliśmy się przy niewłaściwej trumnie i zaszokowani ujrzeliśmy oblicze młodego mężczyzny, zupełnie jakby śmierć korzystnie wpłynęła na ojca. Tymczasem inna rodzina pogrzebała naszego ojca w zamkniętej trumnie. „Ze śmiercią mu do twarzy”. To oczywiste kłamstwo wydawało się nam prawdą. Zanurzył się w śmierci jako starzec, a wyszedł jako młodzieniec. Jeszcze bardziej pocieszała nas myśl, że być może nastąpiła jakaś pomyłka i on wciąż gdzieś żyje. Z nas wszystkich Duncan najdłużej wpatrywał się w młodego mężczyznę, który nie był naszym ojcem, zupełnie jakby szukał wyjaśnienia zagadki, której nie da się rozwiązać. • Cztery lata później przeprowadziliśmy się ze Stockton do Ambergris, gdzie zamieszkaliśmy z rodziną matki w wilgotnej starej posiadłości z zalaną piwnicą. Dom stał nad brzegiem rzeki Moth, z dala od większości zabudowań Ambergris, i trudno było go uznać za lepsze lokum od domu, w którym dorastaliśmy, był jednak tańszy, a matka doszła do wniosku, że po śmierci męża nic jej już nie trzyma w Stockton. Dlatego dzieliliśmy przestrzeń życiową ze stale zmieniającym się tłumem ciotek, wujków, kuzynów, siostrzeńców, siostrzenic oraz przyjaciół rodziny. (Chociaż w ciągu kolejnych lat tę kakofonię dalekich krewnych zastąpiła sama matka, czego zapewne pragnęła od samego początku). Przybyliśmy do Ambergris promem poprzez gęste wody błotnistej rzeki Moth. Pamiętam, że podczas podróży zauważyłam w kieszeni koszuli Duncana jakąś kartkę. Gdy go spytałam, co to, wyjął papier i mi go pokazał. Okazało się, że zatrzymał wiadomość Kalifa do naszego ojca; z tego co wiem, list nadal jest w jego posiadaniu, rozsypujący się i porwany. (Owszem, mam go – a przynajmniej jego resztki. Nie mam już odwagi go otwierać, gdyż boję się, że obróci się w proch). – Nie chcę zapomnieć – wyjaśnił, obdarzając mnie wyzywającym spojrzeniem, jakby czekał, aż podam w wątpliwość jego lojalność wobec ojca. Nic nie odpowiedziałam, lecz przyszło mi do głowy, że chociaż podróżujemy do nowego miejsca, to zabieramy ze sobą przeszłość. Co prawda, Ambergris miało własną bogatą przeszłość, tyle że po prostu znacznie gorzej ją znaliśmy. Wiedzieliśmy tylko, że w mieście mieszkają najwięksi artyści świata; że żyją tu tajemnicze szare kapelusze; że klan kupiecki Hoegbotton i Synowie siłą przejął kontrolę nad miastem od długiej linii królów; że Kalif i jego wielkie Zachodnie Imperium trzykrotnie próbowali zdobyć Ambergris; że dawno temu, przed kilkoma wiekami, nastąpiła tutaj katastrofa zwana Ciszą; oraz że doroczny Festiwal Słodkowodnych Kałamarnic często prowadzi do gwałtownych aktów przemocy i nerwowego bezprawia, które niektórzy przypisują szarym kapeluszom. Szare kapelusze, jak dowiedzieliśmy się od uczynnych krewnych, którzy starali się nas uspokoić, już dawno wycofały się do podziemnych jaskiń i katakumb. Pierwotnie wpędził je tam założyciel Ambergris, despotyczny wielorybnik Manzikert I, który zrównał z ziemią miasto szarych kapeluszy, dokonując możliwie największej masakry, po czym zbudował Ambergris na dymiących zgliszczach. (Byliśmy w takim wieku, że to wszystko wydawało się nam niezwykle ekscytujące i egzotyczne, a nie przerażające). Wkrótce po przybyciu zauważyliśmy liczne ślady obecności artystów – olbrzymie malowidła na ścianach magazynów – jak również klanu Hoegbottonów, gdyż musieliśmy uiścić ich opłatę celną, by móc opuścić doki i wjechać do właściwej części miasta. Co zaś się tyczy szarych kapeluszy, to zgodnie z zapewnieniami krewnych odkryliśmy niewielkie ślady tej „starej, niewysokiej tubylczej rasy”, jak ją określają przewodniki. Za dnia nieczęsto widywało się jej przedstawicieli na powierzchni, ale o zmroku i w nocy przemykali bocznymi uliczkami i cmentarzami. Cała nasza wiedza pochodziła z rzadkich, lecz niepokojących matczynych opowieści na dobranoc, dotyczących „grzybian z Ambergris”, a także krótkiego opisu, który znaleźliśmy w pewnej książce dla dzieci, a który jednocześnie nas zachwycił i wytrącił z równowagi: „Z niszy wysypało się już pięćdziesięciu grzybian; w ich spokoju i rytmicznym oddechu było coś makabrycznego: wyglądali, jakby przestali nagle rosnąć, byli odziani w szaty o barwie szarej zieleni, jak podbrzusze żaby, a głowy ukrywali pod filcowymi kapeluszami z szerokim rondem, przypominającymi kapelusze organizmów, od których wzięli swe miano – zakrywały ich aż po kark. Jedyną nieosłoniętą częścią ich ciała były szyje, niewiarygodnie długie i blade. Naprawdę przypominali grzyby”.1) O Ciszy wiedzieliśmy jeszcze mniej – słyszeliśmy szepty wśród dorosłych, mieliśmy poczucie, że nie powinniśmy o nią pytać. Nawet w Stockton, daleko od miejsca tragedii – zarówno pod względem czasu, jak i geografii – wydawało się nam, że ludzie obawiają się, iż tamte wydarzenia mogą się powtórzyć za sprawą choćby najbardziej błahego komentarza. Nie, Ciszę odkryłam dużo później – dopiero podczas krótkiego pobytu w Hoegbottońskiej Szkole Nauk Zaawansowanych dowiedziałam się, że adnotacje w książkach o historii Ambergris (Prz.C. i P.C.) oznaczają „przed Ciszą” i „po Ciszy”. O dzienniku Samuela Tonsure’a, nierozerwalnie związanym z Ciszą, nie usłyszałam nawet szeptu, dopóki nie uświadomił mnie Duncan. (Być może odebrałem najbardziej osobistą i ekscentryczną edukację w temacie Ciszy w historii Ambergris!). |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Szkiełko i oko kontra czucie i wiara
— Anna Kańtoch
Surrealizm postapokaliptyczny
— Miłosz Cybowski
Esensja czyta: Luty 2015
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Wrzesień 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek
Esensja czyta: Kwiecień 2014
— Miłosz Cybowski, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady
Esensja czyta: Styczeń 2014
— Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka
Esensja czyta: Listopad 2011
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka
Kafka nad rzeką Moth
— Anna Kańtoch
Do piekła i z powrotem
— Anna Kańtoch
Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski