Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

O manii nieszkodliwej…

Esensja.pl
Esensja.pl
…pisania dzienników i pamiętników. O manii, która przynosi czasem autorowi chwałę. Na przykładzie Tyrmanda, Kisiela i (odrobinę) własnym.

Witold Werner

O manii nieszkodliwej…

…pisania dzienników i pamiętników. O manii, która przynosi czasem autorowi chwałę. Na przykładzie Tyrmanda, Kisiela i (odrobinę) własnym.
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Prosta recepta: kupujemy zeszyt – elegancki kajet, akademicki blok w sztywnej, lakierowanej okładce, zwykły szkolny brudnopis. Mogą być luźne arkusze z czerpanego papieru ze znakiem wodnym, a mogą być serwetki wyciągnięte ze stojaka w kawiarni. To bardzo ważne, na czym będziemy pisać, pierwszy czynnik, który skłania do podjęcia decyzji. Szykujemy długopis (pióro, ołówek). Oto kolejna istotna sprawa. Z jednej strony zbyt wyszukane narzędzie piszące może odciągać naszą uwagę od planowanej treści – ale może też mobilizować. Musi dobrze leżeć w dłoni i lekko przesuwać się po papierze, zostawiając wyraźny ślad. Osobiście preferuję pióro, ale, jak okaże się potem, nie to jest najważniejsze. Przy kawie (piwie, herbacie, soku) zasiadamy do zapisywania – myśli, wydarzeń, pomysłów.
Pomysł pisania dzienników nie jest zbyt oryginalny. Jednak nie jest też pospolity. Wśród moich znajomych do oddawania się tej namiętności przyznało się zaledwie kilka osób. Do pokazania pamiętnika udało mi się skłonić zaledwie jedną z nich – po przegadanej przy różnych trunkach nocy. Resztę dzieł znam tylko ze skąpych relacji ich autorów.
Rozmowy na temat pisania pamiętników prowadzą do dwóch osobliwych wniosków. Pierwszy: autorzy nie potrafią wyraźnie określić, co ich skłoniło do pisania, a także, dlaczego pisać przestali. Z pewnością nie była to chęć dania świadectwa czemukolwiek, jeśli już – to zapis dla ocalenia własnej pamięci. Często natomiast pojawiał się motyw autoterapii – pamiętników nie pisali ludzie szczęśliwi. Przelanie na papier zazwyczaj dręczących myśli i niewesołych wydarzeń miało doprowadzić głównie do poprawy własnego samopoczucia, czasem do obalenia myśli, że czyjeś życie jest pozbawione sensu. Czy tak jest zawsze? Nie wiem, ale brzmi to logicznie – wszak to właśnie trudna sytuacja osobista najczęściej skłania do zastanowienia się nad samym sobą.
Obserwacja druga: całkowity brak dumy autora z własnego – bądź co bądź – dzieła. I wynikająca z tego niechęć nie tylko do publikacji (to w końcu w dzisiejszych realiach rynku wydawniczego jest mrzonką – chyba że jest to dziennik Bridget Jones), ale do jakiegokolwiek upublicznienia pamiętników.
Gdy Leopold Tyrmand (w roku 1954) i Stefan Kisielewski (14 lat później) zaczynali pisać swoje dzienniki, towarzyszyły im podobne myśli – obaj napisali o tym wprost. Oczywiście główną przyczyną ich braku wiary w możliwość publikacji był fakt, że obaj byli na indeksie. Doskonale wiedzieli, że opis schyłku stalinizmu i przełomu epok Gomułki i Gierka nie zostaną w ówczesnej Polsce dopuszczone do druku. A jednak – choć obaj byli w momencie rozpoczęcia pisania dzienników osobistościami w pełni sił twórczych i z uznanym dorobkiem – z kart ich pamiętników przebija również powątpiewanie co do wartości prowadzonych zapisków.
Zajmijmy się krótko okolicznościami. Styczeń 1954 r., gdy Tyrmand otworzył pierwszy zeszyt i zaczął prowadzić swoje zapiski ołówkiem (znany z zamiłowania do elegancji nie pisał, o dziwo, przysłowiowym Watermanem), był dla niego kolejnym miesiącem literackiej bezczynności i publicznej banicji. Kilka miesięcy wcześniej władze zamknęły jego macierzystą redakcję Tygodnika Powszechnego, która nie opublikowała pośmiertnego peanu na cześć Stalina. Formalnego zakazu publikacji Tyrmand nie miał, jednak władze kulturalne stawiały mu warunki (wynikające z narzuconej doktryny socrealizmu), których spełnić nie chciał. Utrzymywanie się z dorywczych prac najwyraźniej wywołało frustrację niespełnionego twórcy, z której zrodził się imperatyw stworzenia czegokolwiek niezależnego, choćby dzieło to miało nigdy nie trafić do publicznego obiegu. Tak właśnie narodził się pomysł „Dziennika 1954”, w którym Tyrmand nie tylko ze wzruszającą szczerością przyznaje się do poczucia bezsilności, ale także tworzy fascynujący portret epoki oraz swoisty moralitet na temat: jak daleko i czy w ogóle wolno iść na współpracę z reżimem. I, zgodnie z regułą „bezprzyczynowości”, urywa pisanie nagle i bez wyraźnego powodu 2 kwietnia 1954 r. – zaledwie trzy miesiące po rozpoczęciu. Kilka tygodni później zacznie pisać „Złego”.
Stefan Kisielewski zaczął pisać w poczuciu kompletnego zakneblowania. Czym jest zakaz publikacji dla człowieka o takim temperamencie felietonistycznym, jaki miał Kisiel – trudno sobie wyobrazić. Możliwość „wypisania się”, choćby bez szansy na publikację, musiała działać na niego uzdrawiająco.
Losy „Dzienników” Kisiela i „Dziennika 1954”, choć tworzonych w podobnych warunkach, były odmienne.
Tyrmand po emigracji uzyskał możliwość ich opublikowania – oczywiście nie w Polsce. Skorzystał z niej w osobliwy sposób. Aby go opisać, trzeba w kilku słowach nakreślić tło sytuacyjne. Otóż po osiedleniu się w Stanach Zjednoczonych Tyrmand zaczął odnosić błyskotliwe sukcesy na łamach amerykańskiej prasy. Powodzenie, a także oszołomienie możliwością nieskrępowanego wyrażania myśli zaowocowało jednak tym, iż antykomunistyczna postawa Tyrmanda przybrała formę skrajną do tego stopnia, że stała się niemożliwa do zaakceptowania dla amerykańskich wydawców. Oskarżany o uprawianie propagandy komunistycznej a’rebours przestał być publikowany w prasie szczycącej się najbardziej bezkompromisowym podejściem do opierającego się na obiektywizmie etosu dziennikarskiego. Na swoje szczęście Tyrmand znalazł patrona, który sfinansował wydawanie skrajnie konserwatywnego periodyku „Chronicles of Culture”. Pismo to, cieszące się marginalnym zainteresowaniem, stało się dla swojego naczelnego ostateczną przystanią zawodową.
Wyszukaj wMadBooks.pl
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Szansa na wydanie „Dziennika 1954” zbiegła się w pewnym sensie ze zmianą tożsamości autora. Postanowił więc Tyrmand dokonać zmian w treści swoich zapisków. Znikło wszystko, co nie pasowało do nowej sytuacji, a niektóre fragmenty zostały ubarwione. Szalenie zyskał na atrakcyjności m.in. fragment opisujący zebranie Związku Literatów Polskich, na którym prowadzona jest dyskusja o przeznaczonym do druku romansie. Dyskutanci zastanawiają się mianowicie, czy jest on wystarczająco socrealistyczny. Niby jego bohaterem jest szlachetny ubek, jednak autor zostaje skrytykowany. W wersji oryginalnej z fragmentu tego tchnie rozpacz nad głupotą sceny i jej uczestników. W wersji „skorygowanej” scena jest opisana w klimacie absurdalnego humoru.
Odautorska manipulacja wyszła na jaw i wywołała oburzenie – oto Tyrmand, nieprzejednany wróg cenzury, ocenzurował sam siebie. Czy oburzenie było słuszne? Trudno czynić zarzut z tego, że ubarwił niektóre sceny. W końcu autor ma prawo doskonalić swoje dzieła. Tyrmand jednak nie ograniczył się do tego. Z wersji do publikacji wykreślił m.in. fragment dotyczący swojego podziwu dla Lenina (zupełnie niepotrzebnie zresztą, skoro w wersji oryginalnej opatrzył go uwagami nie pozostawiającymi wątpliwości co do jego krytycznego en bloc podejścia do wodza rewolucji). Natomiast nawet w wersji oryginalnej ukrył pewien fakt z własnego życiorysu – wymieniając pieczołowicie profesje, którymi się trudnił w swoim życiu, „zapomniał” o dziennikarskim epizodzie w komunistycznej gazecie na Litwie. Czy można to uznać za nieszkodliwy przykład autokreacji, z której słynął? Czy to coś podobnego do legendarnych kolorowych skarpetek, szykownych koszul i modnych rogowych okularów?
Losy „Dzienników” Kisiela były inne. Wydane w serii dzieł zebranych pisarza wzbudziły sensację, głównie niestety w sensie negatywnym. Oto bowiem wyszło na jaw, że Mistrz, nie przebierając w słowach, wyrażał gwałtowną dezaprobatę wobec poczynań swoich politycznych przyjaciół, nie oszczędzając najwybitniejszych przedstawicieli polskiego nurtu niezależnego myślenia. Ostro dostaje się na stronicach „Dzienników” m.in. Jerzemu Turowiczowi, choć w swojej sprawiedliwości (w przypadku Kisiela można ją chyba nazwać bezlitosną) nie zapomina on o tym, że Naczelny Tygodnika Powszechnego przez długi czas był jego dobroczyńcą, dając mu w redakcji etat, mimo że Kisiel publikować tam nie mógł.
Rozgoryczonych głosów, które można zebrać pod tytułem „Kisiel, jakiego nie znaliśmy”, zabrzmiało po wydaniu „Dzienników” wiele. Na szczęście nie zapomniano również o tym, jak cennym głosem o epoce jest ta książka. To dzięki niej można poznać wiele faktów z życia podziemnego, o których ówczesna opinia publiczna nie miała szansy się dowiedzieć i o których historia najnowsza Polski mogłaby zapomnieć. Był bowiem Kisiel kronikarzem wydarzeń nieoficjalnych, a przecież jakże ważnych. Jednocześnie był także niezależnym komentatorem informacji, które istniały oficjalnie. I w tym kontekście uderza skąpość jego uwag na temat np. masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. Daje to niezłe pojęcie o tym, jaką pustynią informacyjną była w czasach komunizmu Polska.
Kisiel w swoich „Dziennikach” pominął niemal całkowicie sprawy osobiste, o obyczajowych pisał mało. Skupił się głównie na polityce i gospodarce – absurdy w obu dziedzinach były dla niego niewyczerpanym źródłem „mięsa publicystycznego”. Tyrmand na kartach „Dziennika 1954” nie uciekł od własnego życia, poświęcając swoim prywatnym sprawom wiele uwagi – można tu mówić wręcz o ekshibicjonizmie. Uderza w jego dzienniku konflikt spraw wielkiej rangi (poczynania UB, stłamszona kultura, dyskusje z Herbertem etc.) ze sprawami raczej przyziemnymi. Z drugiej jednak strony błahe problemy nadały ludzki wymiar jego postaci. Jakie problemy? Ot, choćby pieniądze – skrupulatne podliczanie, kto czego się dorobił. Na szczęście Tyrmand nie porównuje sytuacji materialnej komunistycznych dygnitarzy wyłącznie z własną (w owym momencie nędzną i niepewną), ale także z położeniem szarych obywateli stalinowskiej Polski. Inną troską Tyrmanda jest jego nieudany związek z 18-letnią Krystyną. Z jednej strony wścieka się na jej arogancję i ignorancję, z drugiej wykorzystuje hedonistycznie atut jej urody. W nieprzewidywalny sposób przeplatają się w „Dzienniku 1954” sprawy wielkie z banalnymi – i to właśnie szalenie uatrakcyjnia lekturę tego dzieła.
Mimo różnic dzielących oba dzienniki trudno oprzeć się wrażeniu, że tworzą one pewną całość, a nawet, że dzieło Kisiela jest kontynuacją dzieła Tyrmanda. Jak wiadomo, obaj panowie przyjaźnili się, wiele też ich łączyło (choć i niemało dzieliło). Punkt styczności był jednak bardzo wyraźny, co być może tłumaczy pewne podobieństwa ich zapisków. Obaj również pokusili się o beletrystyczną kontynuację swoich dzienników – u Tyrmanda był to przesławny „Zły”, u Kisiela m.in. „Śledztwo”.
Pamiętam fascynację pamiętnikami, które udostępnił mi do czytania ów jeden z moich przyjaciół. W przyspieszonym tempie rozszerzałem swoją wiedzę na temat człowieka, którego dość dobrze znałem. I wiem, że głównie ta wstępna znajomość zachęciła mnie do zagłębienia się w zapisane nieco niezgrabnym pismem strony; czytałem pamiętnik przyjaciela z zapartym tchem – bo to przyjaciel właśnie. Sam zrewanżowałem mu się tym samym. Od tego czasu zapisałem kolejnych kilka zeszytów, on zapewne również. Ale ja od tamtej pory podlegam regułom większości piszących dzienniki – piszę wyłącznie dla siebie.
Ujawnienie tajemnicy dzienników Tyrmanda i Kisiela pewnie nie wzbudziłoby we mnie wielkiego zainteresowania, gdyby nie ta przedwstępna fascynacja obu postaciami. Mogłoby się wydawać, że legenda autora to niepoważny bodziec zachęcający do przeczytania jego dziennika. Uważam jednak, że tworzy ona specyficzną więź z dziełem. Nie jestem bowiem specjalnym miłośnikiem tego typu literatury. Nie przeczytałem na przykład dziennika Gombrowicza i nie zrobię tego, jeśli nie pojawi się to szczególne, osobiste podejście do lektury. Wiem, że to dobrowolne ograniczenie, które sobie nakładam, nie bacząc na cenną zawartość dzienników innych autorów. Pozostaje mi mieć nadzieję, że czas na ich dzieła nadejdzie także dla mnie.
koniec
1 lutego 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.