Turystyka masowa to już oczywistość. W dobie tanich biletów lotniczych podróżowanie tam, dokąd mogą pojechać wszyscy nie jest już niczym interesującym. Dlatego teraz wchodzą w modę różne wyrafinowane formy turystyki. Liczy się turystyka „z kluczem”, wyprawy do miejsc o szczególnym znaczeniu, do których przeciętni turyści raczej nie docierają. Chodzi tu o przeżycie czegoś, co dotąd jeszcze nie było udziałem innych.
Śladami mrocznych cudów świata
[Dom Joly „Witamy w piekle. Wyprawy do miejsc odradzanych przez biura podróży” - recenzja]
Turystyka masowa to już oczywistość. W dobie tanich biletów lotniczych podróżowanie tam, dokąd mogą pojechać wszyscy nie jest już niczym interesującym. Dlatego teraz wchodzą w modę różne wyrafinowane formy turystyki. Liczy się turystyka „z kluczem”, wyprawy do miejsc o szczególnym znaczeniu, do których przeciętni turyści raczej nie docierają. Chodzi tu o przeżycie czegoś, co dotąd jeszcze nie było udziałem innych.
Dom Joly
‹Witamy w piekle. Wyprawy do miejsc odradzanych przez biura podróży›
Autor książki Dom Joly jest znanym w Wielkiej Brytanii dziennikarzem, komikiem i doświadczonym podróżnikiem. Na łamach „The Sunday Times” regularnie publikuje swoje felietony z podróży. Pomysł na tę książkę nie był zatem przypadkiem. Opisane w tym tomie wyprawy mają jeden wspólny motyw: chodzi o „dark tourism”, turystykę mroczną, której celem są ponure miejsca na Ziemi. Według tego klucza Dom Joly odwiedza między innymi tereny zbrodni (Kambodża), zamachów (Dallas w USA, Ground Zero w Nowym Jorku), katastrof (Czarnobyl na Ukrainie). Wyrusza także do doskonale odizolowanej od reszty świata Korei Północnej, która cała właściwie jest jednym wielkim mrocznym miejscem i można tam zobaczyć jedynie to, co „zatwierdzone” dla cudzoziemców, bez prawa oddalania się od reszty grupy i przewodnika choćby na metr.
Przy okazji tych podróży nie chodzi jednak o wywołanie dreszczu emocji. W epilogu Dom Joly wyjaśnia: „Dla mnie te podróże stanowią próbę kontaktu z historią. Zyskuję dzięki temu osobistą perspektywę, własny punkt widzenia, a nawet fizyczną łączność z wydarzeniami, w których nie miałem szansy uczestniczyć.” I to się autorowi powiodło: wszystkie opisane z wyczuciem i chęcią zrozumienia tego, co się stało szczegóły, drobiazgi i niuanse przywołują pamięć o tym, co się wydarzyło. Do głosu wielokrotnie dochodzą świadkowie owych mrocznych zdarzeń. Wszystko to składa się na niestereotypowy obraz wszystkich tych rzadko odwiedzanych terytoriów, do których dociera Dom Joly. Co warto podkreślić, autor na szczęście nie nadużywa tego jedynego w swoim rodzaju wesołkowatego anglosaskiego poczucia humoru, które w większych dawkach byłoby oczywiście zupełnie nie do zniesienia.
Teksty z tomu „Witamy w piekle” odsłaniają przed nami nowy obraz tych miejsc, o których dotąd myśleliśmy w kategoriach utartych stereotypów. To jest właśnie niewątpliwa zaleta tej nietypowej formy turystyki, idącej pod prąd banalności i komercji. Joly wszędzie dociera do ciekawych i niezwykłych faktów, które sprawiają, że zaczynamy widzieć świat już inaczej. To się udało na przykład w tekście o Iranie („Mułłowie nie jeżdżą na snowboardzie”). Na ogół postrzegamy Iran jako kraj szalejącej teokracji i ograniczonych swobód obywatelskich. Natomiast Joly odnalazł tam… świetne trasy narciarskie i poznał ludzi, którzy zakazami islamskiej republiki zupełnie się nie przejmują. Albo inny przykład: komu przyszłoby do głowy, że podczas wycieczki w Korei Północnej będzie można zagrać w kręgle? (rozdział: „Nie wchodzić! Niebezpieczeństwo!”)
Podróżujący po niepospolitych szlakach autor ma swoiste techniczne i biurokratyczne problemy związane z przemieszczaniem się z kraju do kraju. Z pozoru Dom Joly ma łatwiej, niż inni, bo jest dziennikarzem i brytyjską gwiazdą telewizyjną. Ale też i trudniej, bo urodził się w Libanie, co na przykład w takim kraju jak USA po 11 września nie kojarzy się najlepiej. A gdy w dodatku Joly próbuje wjechać do USA po pobycie w Iranie (o czym świadczy widniejąca w paszporcie wiza), a na pytanie urzędnika, dlaczego tam pojechał odpowiada, że na narty – to gorzej dla niego już chyba być nie może („Ameryka na przestrzał”). To też jest udana próba obalania stereotypów nie tylko o miejscach przeznaczenia, ale o samych podróżujących, którzy siłą rzeczy mogą wzbudzać podejrzliwość swoimi nietypowymi trasami światowych wojaży.
Rozdział „Ruiny czasu” o Libanie jest historią symbolicznego „powrotu do domu” autora, stąd nie dziwi, że tekst ma wydźwięk szczególnie osobisty. I znów musimy zderzyć się z utartym obrazem Libanu jako niebezpiecznego, ogarniętego konfliktami terytorium, w którym dla turystów „nic nie ma”. Joly przekonuje: to piękny kraj, imponujący bogactwem zabytków i starożytnych budowli, o których mało kto pamięta. Dom Joly spotyka się tu ze swoją rodziną i odbywa spacer śladami swojej przeszłości, wspominając codzienne życie w cieniu dawnych zbrojnych konfliktów.
Tego też nie wiedzieliśmy wcześniej: Liban to kraj przepięknych krajobrazów i przede wszystkim – dobrego wina. Joly dowiaduje się ze zdziwieniem, że konsumpcja tego trunku „spada w okresie ramadanu o 50 procent…” Ten szczegół chyba dlatego tak utkwił mi w pamięci, bo zabawny opis sceny degustacji win nie ma sobie równych. Dom Joly naprawdę j e s t komikiem, o czym świadczy kilka jeszcze innych opisanych w książce zabawnych sytuacji.
Warto zwrócić uwagę, że autor ma w swojej biografii zadziwiające zbiegi okoliczności. Gdy mieszkał w Libanie, chodził do tej samej szkoły co Osama bin Laden (w książce autor zastanawia się nawet, jak mógłby wyglądać zjazd absolwentów… Wiemy jednak, że niedawny bieg zdarzeń zweryfikował te rozważania i uwolnił szkołę od kłopotliwej perspektywy witania bez wątpienia jej najbardziej znanego absolwenta.) Z kolei jakiś czas później Joly sprzedał swoje mieszkanie w Wielkiej Brytanii samemu… Salmanowi Rushdie. To być może dlatego Dom Joly ma takie wyczucie absurdu, paradoksu i niesamowitości, które zainspirowało go do tego, aby odbyć tę podróż śladami „mrocznych cudów świata”?