Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.
Superwizja
[Paul Scraton „Duchy Bałtyku” - recenzja]
Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.
Paul Scraton
‹Duchy Bałtyku›
Pierwszą publikacją Paula Scratona wydaną u nas była książka „
Dookoła. Pieszo po obrzeżach Berlina ”. Nostalgiczny spacer po peryferiach stolicy Niemiec złożył się na fascynującą opowieść o oddalonych od wielkomiejskiego centrum „skrajobrazach”, mających własną poetykę i piękno. Autor zdołał tu przy okazji przedstawić historię kraju i pokusił się nawet o niebanalną refleksję na temat fenomenu ludzkiej cywilizacji.
W „Duchach Bałtyku” wędrujemy po wybrzeżu Morza Bałtyckiego. Zamieszczona na początku książki mapa pozwala dokładnie zobaczyć trasę podróży, która nie była przypadkowa. Pierwszym jej etapem była Lubeka i Travemünde (to kurort, będący dzielnicą tego miasta), graniczyły tam ze sobą dwa państwa niemieckie: NRD oraz RFN. Punktem końcowym okazało się Świnoujście, będące pierwszą miejscowością w Polsce za przejściem granicznym na wyspie Uznam. Szlak ten jest sam w sobie pewną metaforą: przebiega od jednej granicy (stanowiącej przeszłość, bo już nieistniejącej) do drugiej (teraźniejszej). Zadziwiające też, że opisana w książce podróż z Zachodu na Wschód dokonuje się z zachowaniem chronologii; jej początek w Lubece wiąże się z opowieścią autora o wydarzeniach z XIX i XX wieku, a ostatnim punktem jest Świnoujście, co przynosi refleksję nad relacją Niemców z Polską jako sąsiadem w najnowszych realiach politycznych Unii Europejskiej.
Co można podczas takiej wyprawy zobaczyć? Paul Scraton poza materialną historią odwiedzanych miejsc i związanych z nimi osób odkrywa też to, czego nie widać. Zgodnie z tytułem książki – objawiają się tu duchy: demony, widziadła i upiory, których w historii Niemiec jest nadspodziewanie dużo. Autor, od wielu lat zamieszkujący w Niemczech, jest Brytyjczykiem i prywatnie mężem Niemki, która dzieciństwo spędziła właśnie na terenach nad Bałtykiem. Scraton doskonale orientuje się w niemieckich realiach, ale jednocześnie zachowuje zdystansowane spojrzenie z zewnątrz. To daje mu punkt widzenia unikalny i warty uwagi, bo u nas w Polsce zwykle poznajemy Niemcy z perspektywy własnej lub naszych zachodnich sąsiadów, co z pewnością nie daje pełnego obrazu.
Osobiście bardzo wierzę w fenomen „genius loci”, czyli ducha miejsca. Ileż ich ożywa na trasie podróży Scratona – wielkich osobowości niemieckiej kultury związanych z poszczególnymi miastami. Nie ma wątpliwości, że ich dorobek w istotny sposób współtworzy ducha całych Niemiec. W Lubece podążamy śladami pisarzy, braci Tomasza i Henryka Mannów. Mieli różny pogląd na rolę Niemiec w pierwszej wojnie światowej, takie podziały dzieliły niejedną rodzinę. Ale i Tomasz, i Henryk swoją twórczością literacką kruszyli nobliwą, zafałszowaną fasadę niemieckiego społeczeństwa, co nie zawsze było mile widziane. Z biegiem czasu zaskarbili sobie szacowne miejsce w pamięci narodu. Paradoksalnie, kłopoty z dobrą pamięcią do tej pory dotykają innego ważnego obywatela Lubeki Günthera Grassa (z urodzenia gdańszczanina). Niestety, zapomniał on zdjąć jedną ważną warstwę w „cebuli” swojego życiorysu
1).
Greifswald wita nas duchami urodzonych w tym mieście: pisarza Hansa Fallady, a przede wszystkim malarza Caspara Davida Friedricha (w tym roku Niemcy hucznie obchodzą 250. rocznicę jego urodzin). Artysta tworzył między innymi na wyspie Rugii. Ślad ten posłużył Scratonowi, aby przyjrzeć się z bliska duchom romantyzmu. Mgła na obrazach Friedricha jest tu ważnym i wymownym symbolem, chociażby dlatego, że niektóre pojawiające się w książce upiory mają brunatny kolor. Widać je na wschodnim brzegu Rugii, w miejscowości Prora, znanej z niedokończonego gigantycznego kompleksu wypoczynkowego budowanego przez nazistów. Cienie hitleryzmu widać też w Peenemünde, gdzie podczas wojny mieścił się ośrodek badań nad nową bronią.
Podróż przez ciekawie ukształtowany pod względem geograficznym półwysep Fischland – Darß – Zingst oraz Stralsund i Rostock to z kolei niebanalny portret NRD-owskiego socjalizmu. Jest on wielowymiarowy i ma różne twarze. Spojrzenie Scratona jako Brytyjczyka jest szczególnie cenne, bo przenika się ono ze spojrzeniem jego żony, której dzieciństwo minęło we Wschodnich Niemczech. Zjednoczenie Niemiec nie uciszyło wszystkich demonów, a nawet obudziło nowe, by wspomnieć antyimigrancki pogrom w „Słonecznikowym domu” w Rostocku w 1992 roku.
Piszę tu tylko o nielicznych, głównych wątkach poruszanych przez autora, które składają się na trudną przeszłość Niemiec, ale dochodzą tutaj jeszcze do głosu obecne „zjawy” skandynawskie i słowiańskie. Jest także mnóstwo innych ciekawych szczegółów o naszych zachodnich sąsiadach. Warto podkreślić, że w odróżnieniu od „Dookoła” Paul Scratton zrezygnował tutaj z dosyć pretensjonalnych osobistych komentarzy i mętnych dygresji, przez co „Duchy Bałtyku” bardzo zyskały.
Powstała świetna, syntetyczna, a zarazem wnikliwa wiwisekcja historii i kultury Niemiec, by nie rzec wręcz: superwizja niemieckiej mentalności… Książka pozwala przyjrzeć się jej z bliska oraz zrozumieć wiele ważnych jej aspektów. Analizowanych jest tutaj dużo wydarzeń, i procesów, autor odczytuje i tłumaczy wzorce kulturowe, poszerza świadomość wielu zjawisk historycznych i społecznych.
Paul Scraton wsłuchuje się w głos niemieckich duchów z godnym pochwały wyczuciem, jego narracja jest wyważona i inspirująca. Jako Brytyjczyk pisze przede wszystkim dla swoich rodaków; jego spojrzenie w istotny sposób wzbogaca ogólny obraz Niemiec i samych Niemców oraz ich kultury. Ale i my, sąsiedzi Niemiec, bardzo skorzystamy z tej lektury. O bolesnej historii swojego kraju i niechlubnych jej rozdziałach trzeba uczyć się mówić, choć nie jest to łatwe. Duchy, widziadła, a nawet upiory są stale obecne w duszy Niemiec, jak i w duszy każdego narodu. Paul Scraton przekonuje, że warto uczyć się z nimi rozmawiać. Paradoksalnie, będzie to przejaw zdrowego i racjonalnego podejścia do własnej przeszłości.
1) To nawiązanie do autobiograficznej książki Grassa „Przy obieraniu cebuli”, w której przyznał się do służby w Waffen-SS podczas drugiej wojny światowej, wyd. polskie w tłumaczeniu S. Błauta: Polnord – Oskar, 2007