W „Czekając w ciemności” opowieść prowadzona jest dwuwątkowo. Na przemian czytamy – to współczesną historię mężczyzny, którego zafascynowało leżące z dala od głównych szlaków komunikacyjnych miasteczko z jego mrocznymi tajemnicami – to fragmenty pamiętnika ostatniego z rodu właścicieli zamku leżącego nieopodal. Aby uwiarygodnić historię szlachcica, Paweł Siedlar zastosował zabieg nietypowy – przy trudniejszych wyrazach w tekście napotykamy na odnośniki do wyjaśnień, w których autor występuje w roli… tłumacza i przewodnika po XVI stuleciu.
Składając (książki) w ciemności
[Paweł Siedlar „Czekając w ciemności” - recenzja]
W „Czekając w ciemności” opowieść prowadzona jest dwuwątkowo. Na przemian czytamy – to współczesną historię mężczyzny, którego zafascynowało leżące z dala od głównych szlaków komunikacyjnych miasteczko z jego mrocznymi tajemnicami – to fragmenty pamiętnika ostatniego z rodu właścicieli zamku leżącego nieopodal. Aby uwiarygodnić historię szlachcica, Paweł Siedlar zastosował zabieg nietypowy – przy trudniejszych wyrazach w tekście napotykamy na odnośniki do wyjaśnień, w których autor występuje w roli… tłumacza i przewodnika po XVI stuleciu.
Paweł Siedlar
‹Czekając w ciemności›
Gdyby śp. „Fenix” przeprowadził ankietę na temat zapamiętanych tytułów opowiadań publikowanych na jego łamach, „Ewolwenta w cieniu wysokich kominów” jeśli nawet by nie wygrała, z pewnością uplasowała by się w ścisłej czołówce. Zamieszczona w numerze 1(37)1995 mikropowieść opowiada o życiu codziennym dwojga ludzi, jedynych w okolicy ocalałych po bliżej nieokreślonym kataklizmie.
Nie była to pierwsza publikacja Pawła Siedlara. Pięć numerów „Fenixa” wcześniej, przejmujący właśnie szefostwo pisma Jarosław Grzędowicz zaprezentował krótszą makabreskę Autora, pod jakże sugestywnym tytułem „Brzytwą, kochanie, brzytwą…!!!”. Tu z kolei narrator, po swej dramatycznej śmierci, stale krąży wokół swych morderców – niewiernej żony i jej kochanka, a swego przyjaciela…
Znalazłem w archiwach sieci także inną publikację z ’94 roku, tym razem zamieszczoną w „Nowej Fantastyce”: „Znikający żółw”. Nie będę jednak się nad nią rozwodzić, bo stylem zupełnie odbiega od powyższych.
W „Czekając w ciemności”, bodaj pierwszej powieści Autora, można dojrzeć elementy z obu wyżej wspomnianych opowiadań. Jest tu nastrój grozy, jest kilku silnych, samotnych bohaterów… Opowieść prowadzona jest dwuwątkowo. Na przemian czytamy – to współczesną historię mężczyzny, którego zafascynowało leżące z dala od głównych szlaków komunikacyjnych miasteczko z jego mrocznymi tajemnicami – to fragmenty pamiętnika ostatniego z rodu właścicieli zamku leżącego nieopodal. Aby uwiarygodnić historię szlachcica, Autor zastosował zabieg nietypowy – przy trudniejszych wyrazach w tekście napotykamy na odnośniki do wyjaśnień, w których Siedlar występuje w roli… tłumacza i przewodnika po XVI stuleciu.
Choć opowiadana historia nie wciągnęła mnie tak, jak poprzednie książki z „Fabryki Słów”, z łatwością pozwalając na odrywanie się od lektury, doczytałem do końca z ciekawością. A koniec nastąpił nieoczekiwanie szybko, po przeczytaniu ok. 6/7 objętości książki… A reszta? Resztą jest epilog, w którym narrację przejmuje… trzeci bohater, także współczesny. Opowiada on tę samą historię – badań archeologicznych w miasteczku – z punktu widzenia jednego ze studentów w owych badaniach uczestniczących.
I właśnie ów epilog jest elementem, który – podobnie jak ostatnie akapity „Ewolwenty…” – każe spojrzeć na całą opowieść jeszcze raz, z krańcowo odmiennego punktu widzenia. Nagle odkrywamy drugie (a może trzecie?) dno, kilka nie pasujących wcześniej kawałków łamigłówki wskakuje na swoje miejsca… Znajdujemy przyczynę, dla której było warto wydać dwadzieścia pięć złotych na książkę szerzej nieznanego, w sumie początkującego (mimo średniego wieku) autora.
Dodatkowo, wydawca sukcesywnie przywraca bardzo miły obyczaj ilustrowania czytanego tekstu całostronicowymi obrazkami. „Czekając w ciemności” w szatę graficzną oprawił znany z łamów Esensji Robert „Blutengel” Łada – jedynie okładkę (dość brzydką i mającą niewiele wspólnego z treścią, ale za to wprowadzającą we właściwy nastrój) oddano w ręce innego rysownika, Huberta Czajkowskiego.
Paweł Siedlar (kreślący się czasem jako Paulus von Zidler) wydał stosunkowo niedawno także inną swą pozycję: „Biurko z kaukaskiego orzecha” – zbiór opowiadań wielorakiego autoramentu. Przeczytałem w sieci zjadliwą recenzję tegoż zbioru: według Dariusza Nowackiego autorzy-amatorzy, tacy jak Siedlar, nie powinni w ogóle pisać (a tym bardziej wydawać), bo… są amatorami i w związku z tym piszą teksty amatorskie.
Owszem, Paweł Siedlar jest pisarzem-amatorem. I owszem, jego opowiadanie z „Nowej Fantastyki” jest strasznie amatorskie. Ale, do jasnej niespodziewanej, skąd w takim razie mają się brać Pisarze Profesjonalni? Może mają ukończyć Wydział Pisarstwa Literatury Pięknej na którejś z uczelni, by móc wykazać się urzędowym świstkiem? A może mają się już Pisarzami Profesjonalnymi urodzić? Szkoda, że krytykant o tym nie wspomniał…
W każdym bądź razie, po przeczytaniu wspomnianych wyżej opowiadań i powieści, wyraźnie widzę dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest doskonalenie warsztatu pisarskiego Pawła Siedlara, począwszy od „Znikającego żółwia” do „Czekając…”, pozwalające z nadzieją spojrzeć na zapowiadane przez Fabrykę Słów „Opowieści okrutne” tegoż.
Drugą jest niestety karygodna niedbałość edytorska wydawcy, przez którą oczekiwanie na „Opowieści…” obarczone jest dużym niepokojem. A to z powodu niestarannej interpunkcji, potrafiącej znacznie namieszać i skutecznie utrudnić odbiór opowieści – szczególnie mam na myśli kwestię myślników (lub ich braku) na początku wypowiedzi oraz nieoczekiwane początki i końce akapitów. Z tegoż powodu jestem zmuszony obniżyć ocenę książki aż o 20%, mając nadzieję, że kolejne pozycje z Fabryki Słów nie będą składane… w ciemności?