Fani „Imienia wiatru” i miłośnicy fantasy mają teraz tylko jedno wyjście – wyposażyć się w drugi tom trylogii „Kronik królobójcy” i wziąć tydzień wolnego. Licząca ponad 1300 stron powieść Rothfussa to prawdziwa literacka uczta. Danie główne: Kvothe i jego niezwykły życiorys. Zaś na przystawkę i deser wszystko, co w fantasy najlepsze.
Uczta długa i bogata, najeść się jednak nie można
[Patrick Rothfuss „Strach mędrca. Część I”, Patrick Rothfuss „Strach mędrca. Część II” - recenzja]
Fani „Imienia wiatru” i miłośnicy fantasy mają teraz tylko jedno wyjście – wyposażyć się w drugi tom trylogii „Kronik królobójcy” i wziąć tydzień wolnego. Licząca ponad 1300 stron powieść Rothfussa to prawdziwa literacka uczta. Danie główne: Kvothe i jego niezwykły życiorys. Zaś na przystawkę i deser wszystko, co w fantasy najlepsze.
Patrick Rothfuss
‹Strach mędrca. Część I›
Kvothe to genialny muzyk, mistrz magii, adept Ademskich sztuk walki, kochanek mitycznej Feluriany, następca czarodzieja Taborlina Wielkiego, pupilek Alverona, czyli najbogatszego człowieka świata. To świetny alchemik, twórca niezliczonej ilości zaczarowanych przedmiotów i władca wiatru, który rozmawiał z Ctaeh – tajemniczą istotą, której dar widzenia przyszłości doprowadza ludzi do obłędu Tak mówią legendy i plotki. Kim jednak tak naprawdę jest Kvothe? Czytelnik poznaje go, jako zwyczajnego karczmarza, właściciela oberży „Ostaniec”. To w jej zaciszu niepozorny mężczyzna odsłania prawdę o swoim życiu dwóm osobom: Kronikarzowi i Bastowi.
Na pierwszych stronach został od razu zarysowany jeden z głównych wątków książki. Parafrazując słowa Davida Levine’a, jest to opowieść o opowiadaniu opowieści. Niewielu jest chyba autorów, którzy jak Rothfuss potrafią położyć na ten element szczególny nacisk. W „Strachu mędrca” bowiem raz wypowiedziane opowieści kluczą, gubią się, wędrują, by ostatecznie scalić się w jedno z głosem przewodniego motywu. Stare legendy i świeże plotki – wszystkie ustne przekazy w mniejszym lub większym stopniu kształtują charakter postaci i wpływają na podejmowane przez nich decyzje. Powieść Rothfussa można odczytać jako obronę wartości literatury mówionej, wygłaszanej, a także obronę samego słowa, bo słowo (a konkretniej: imię) to klucz do władzy nad światem, o czym wiedzą wszyscy czytelnicy „Kronik królobójcy”.
„Strach mędrca” to bardzo sprawnie napisana powieść fantasy, a styl, jakim posłużył się autor, to nieodłączny jej składnik. Rothfuss nie chciał tworzyć świata na podstawie stereotypowych wyobrażeń o uniwersach fantasy. Opisy, którymi się posłużył, są dokładne, precyzyjne, nieraz podkoloryzowane zgrabną metaforyką, ale dalekie od żonglerki formalizmem i barokowych fajerwerków. Dzięki temu powieść czyta się gładko, co jest zaletą nie do przecenienia w przypadku tak dużej ilości stron. Oczywiście sam język, obojętnie jak dobry by nie był, nie zjednałby sobie takiej rzeszy fanów, gdyby nie dobrze skonstruowani bohaterowie. W jednym z wywiadów Rothfuss podkreślał, że wiele postaci w książkach fantasy jest stereotypowych. Chcąc pójść inną, osobną i przede wszystkim własną drogą pracował nad Kvothem imponującą ilość czasu, bo dziesięć lat. Nie mogę napisać, że jest to bohater, którego polubi każdy. Posiada on jednak pewne cechy, zjednujące sympatię czytelnika. Miał trudne dzieciństwo, a w życiu dorosłym ktoś zawsze rzuci mu kłodę pod nogi i mimo iż los ściąga na niego kolejne kłopoty, to z tych wszystkich tarapatów wychodzi zwycięsko. W ten sposób autor zbudował tradycyjną więź między postacią a czytelnikiem opartą na współczuciu z powodu problemów Kvothe’a i radości, której źródłem jest przezwyciężenie przeciwności. Jest jednak jeszcze inny aspekt, który sprawia, że ten siedemnastoletni adept magii zjednuje sobie rzesze fanów. Bowiem pomimo udziału w gonitwie za prastarymi demonami, pomimo wielkich zdolności i poszanowania na dworach władców, Kvothe’a nie sklasyfikujemy według manichejskiego dualizmu dobro-zło. Nie jest mityczną postacią, odległą i niedostępną. Jest bliski, bo prócz zaangażowania w sprawy wielkiego świata, ma swoje małe, osobiste problemy. Nie wychodzi mu z ukochaną, brakuje mu pieniędzy, z sukcesów jest dumny w typowo młodzieńczy, bezczelny sposób, a także wraz z rozwojem fabuły traci gdzieś swoją niewinność. To bohater tak prawdziwy, że czytelnik nieraz pomyśli, że podobnie postąpiłby jego znajomy lub on sam. Kto wie, może dzięki temu Kvothe z czasem zostanie uznany za postać kultową – jak wcześniej Ged z Ziemiomorza, Geralt z Rivii czy Richard Rahl.
Patrick Rothfuss
‹Strach mędrca. Część II›
I tak jak świetnie skonstruowany bohater to duża część tajemnicy składającej się na sukces „Strachu mędrca”, tak za równie ważny składnik można uznać nieodparty czar repetycji. I to, dodajmy, repetycji sprawnie wykorzystanej. Jest tu wszystko, za co wielbiciele fantasy docenią książkę – starożytne zło, magia, zakon wojowników na krańcu świata, a także karczmy przepełnione śpiewem trubadurów i stylizowane na baśniowo-mediewistyczną modłę miasta. Poza tym, przywołując słowa Tada Williamsa, o wielkości powieści fantasy nie świadczy jej klimat, ale to co autor za pomocą pewnych środków chce przekazać o ludziach i świecie mu współczesnym; o sztuce, o miłości, o prawdzie. I to również jest argument by „Strach mędrca” stawiać obok najważniejszych tytułów tego gatunku.
Patrick Rothfuss długo ćwiczył cierpliwość swoich fanów, na których usta – wraz z upływem czasu – cisnęły się kolejne pytania. Czy naszpikowane genialnymi pomysłami „Imię wiatru” nie wyczerpało już wszystkich możliwości pisarza? Czy po książce, która zaskarbiła sobie tysiące czytelników na całym świecie, „Strach mędrca” nie okaże się bublem wywindowanym przez popularność pierwszego tomu trylogii? Teraz już wszystkich można zawiadomić – Rothfuss podtrzymał poziom poprzedniej części. „Kroniki królobójcy” to długa i sycąca literacka uczta. Szkoda tylko, że na jej dokończenie przyjdzie jeszcze poczekać. Na razie nie ma żadnych pewnych informacji, co do daty premiery ostatniego tomu trylogii. W jednym z wywiadów Rothfuss przyznał, że może to potrwać kilka dobrych lat. Fanom nie pozostaje więc nic innego jak uzbroić się w cierpliwość.
Aczkolwiek co do tygodnia lektury - moja mama przeczytała chyba w 3-4 dni całość. Powiedziała mi, że książkę czyta się świetnie. Sama sobie nieraz obiecuję, że z cyklem się zapoznam. Objętość mnie wprawdzie nieco odstrasza, ale na pewno nastąpi ten moment, kiedy po "Imię wiatru" sięgnę.