Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Patrick Rothfuss
‹Imię wiatru›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułImię wiatru
Tytuł oryginalnyThe Name of the Wind
Data wydania11 września 2008
Autor
PrzekładJan Karłowski
Wydawca Rebis
CyklKroniki królobójcy
ISBN978-83-7510-060-0
Format888s. 132×202mm
Cena43,90
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Ja się wcale nie chwalę, ja po prostu mam talent
[Patrick Rothfuss „Imię wiatru” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Imię wiatru” rozpoczynające „Kroniki królobójcy” Patricka Rothfussa to propozycja dla wielbicieli klasycznych motywów fantasy i nieśpiesznej narracji.

Beatrycze Nowicka

Ja się wcale nie chwalę, ja po prostu mam talent
[Patrick Rothfuss „Imię wiatru” - recenzja]

„Imię wiatru” rozpoczynające „Kroniki królobójcy” Patricka Rothfussa to propozycja dla wielbicieli klasycznych motywów fantasy i nieśpiesznej narracji.

Patrick Rothfuss
‹Imię wiatru›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułImię wiatru
Tytuł oryginalnyThe Name of the Wind
Data wydania11 września 2008
Autor
PrzekładJan Karłowski
Wydawca Rebis
CyklKroniki królobójcy
ISBN978-83-7510-060-0
Format888s. 132×202mm
Cena43,90
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Martin, Abercrombie, Sanderson, Lynch i Rothfuss – te właśnie nazwiska ostatnimi laty coraz częściej goszczą na tylnych okładkach książek fantasy, stronach poświęconych fantastyce, rankingach powieści, czy listach oczekiwanych kontynuacji. Co ciekawe, dwaj ostatni pisarze zyskali sławę debiutanckimi utworami i w zasadzie do tej pory są autorami pojedynczych cykli (pomijając nieliczne krótkie formy). Lektura „Imienia wiatru” była więc nie tylko swego rodzaju nadrabianiem zaległości, ale też miała odpowiedzieć na pytanie, czym Rothfuss oczarował szerokie grono czytelników.
Od razu należy stwierdzić, że nie była to oryginalność. Spośród wyżej wymienionej piątki autor „Kronik Królobójcy”1) najściślej trzyma się tradycyjnego schematu. Mamy więc wybijającego się ponad przeciętność głównego bohatera, niejakiego Kvothe’a, któremu w dzieciństwie krewnych wymordował Lord Haliax, spowita cieniem postać w obowiązkowym kapturze, otoczona gromadką mrocznych pomagierów. Kilka lat po wyżej wzmiankowanych traumatycznych przejściach protagonista udaje się na Uniwersytet, by studiować rzemiosło, medycynę a przede wszystkim magię. Jak nietrudno zgadnąć, w głębi duszy przyszły mag marzy o zemście, choć równie istotnym motywem jest chęć zgłębiania wiedzy i zyskania mocy. Widać inspiracje „Czarnoksiężnikiem z Archipelagu” – wątek dorastania głównego bohatera i jego nauki, konflikt ze szlachetnie urodzonym, ale mniej uzdolnionym adeptem, pycha, stająca się źródłem kłopotów, wreszcie, co najważniejsze, mechanika magii, która opiera się na znajomości prawdziwych imion. Z kolei pojawiający się w historii, jakiej wysłuchuje młody Kvothe, motyw wzywania z zaświatów pojawił się w „Ważce” (jedno z opowiadań w „Opowieściach z Ziemiomorza”). Choć trzeba przyznać, że Rothfuss starał się od czasu do czasu bawić stereotypami, czy wprowadzać własne pomysły. Choćby kwestia karczmarza, który okazuje się głównym bohaterem opowieści, nie zaś postacią trzeciego, czy wręcz czwartego planu, albo zabawny wątek pewnej rzadkiej jaszczurki. Oprócz magii imion i magii run, tu nazwanej sygaldrią, istnieje jeszcze sympatia, opierająca się na inicjowaniu i kontroli przepływu energii. Jedno ze źródeł bogactwa Uniwersytetu stanowią zaawansowane (w porównaniu z resztą świata) technologie – przyjemnymi smaczkami są wzmianki na temat chemii, wspomaganej rozwiązaniami magicznymi, czy medycyny.
„Imię wiatru” jest znakomitym przykładem utworu, w którym niebagatelną rolę odgrywa to, jak został on napisany. Rothfuss posiada rozpoznawalny styl i to stanowi ogromną zaletę. Nierzadko zwracają uwagę ładne, plastyczne porównania: „[cisza] była głęboka i rozległa niczym schyłek jesieni”, „przytulny spokój, jakim emanuje na przykład ciche mruczenie kota”. Opisy są dosyć oszczędne ale działające na wyobraźnię: „po obu stronach drogi drzewa powoli zmieniały barwy. Wysokie topole przybrały szatę koloru maślanej żółci, a krzaczasty sumak wciskający się na drogę powlekły cętki wściekłej czerwieni. I tylko stare dęby wyraźnie niechętnie rozstawały się z latem”. Oprócz tego od czasu do czasu zdarzają się trafne przemyślenia czy wzmianki na temat uczuć: „w dzieciństwie rzadko myślimy o przyszłości. Ta niewinność pozwala nam się cieszyć własnym życiem w stopniu, na jaki stać niewielu dorosłych. Dzień, w którym zaczynamy zamartwiać się o przyszłość, jest dniem końca naszego dzieciństwa”, „kości się zrastają. Żal zostaje z tobą na zawsze”, „czułem tę rozpacz, jaką zawsze przynosi ostatnia ciepła noc lata”. Niektóre celne uwagi można nazwać autotematycznymi, gdyż dotyczą samego opowiadania:„nie ma dobrej opowieści, która nie dotykałaby prawdy”, „dlatego właśnie lubimy opowieści. Jest w nich jasność i prostota, których brakuje naszemu życiu”. W mojej pamięci najbardziej utkwił krótki, bo zajmujący niecałą stronę rozdział 59, gdzie szczęśliwi i cokolwiek nietrzeźwi studenci wracają nocą na Uniwersytet – Rothfussowi udało się w tym fragmencie w niezwykle udany sposób przedstawić uczucia towarzyszące takim chwilom: czystą radość bez czającego się na obrzeżach świadomości strachu, poczucie wspólnoty i zanurzenie w teraźniejszości.
Kolejną istotną kwestią jest narracja – autor nadał swojej powieści formę wspomnień głównego bohatera, poprzedzoną wprowadzeniem i przeplataną interludiami dotyczącymi wydarzeń „teraźniejszych”. Takie rozwiązanie sprawia, że wszystko poznajemy z perspektywy Kvothe’a – to on jest narratorem i zarazem centrum wszystkiego. Jacqueline Carey zdecydowała się na podobne rozwiązanie, czyniąc „Trylogię Kusziela” opowieścią snutą po latach. Jednakże Fedra no Delaunay nie przytłaczała sobą wszystkiego, co pojawiało się na kartach powieści – znalazło się miejsce dla wyrazistego przedstawienia świata i wielu ciekawych postaci, które żyły własnym życiem. Tymczasem w „Imieniu wiatru” wszyscy zdają się pełnić wobec Kvothe’a role służebne – dostarczają mu motywacji, przeszkadzają, bądź pomagają, stanowią obiekty żarliwej miłości bądź zapiekłej nienawiści. Świat też bardziej jawi się areną poczynań maga, niż samodzielnym uniwersum.
Przy takich założeniach główny bohater dźwiga na swych barkach całą powieść, co nie jest zadaniem łatwym. Wiele zależy od tego, czy kreacja okaże się wiarygodna i czy czytelnicy polubią tę postać. Mnie osobiście Kvothe irytował, choć trzeba powiedzieć, że uczucie to bardziej przypominało to, jakim darzymy rzeczywistych znajomych. Rothfuss umiał też sprawić, by czytelnik nie pozostał emocjonalnie obojętny na losy bohatera. Jednak uważam, że autor przesadził, obdarowując swojego protagonistę niezliczonymi talentami. Kvothe jest bowiem niesamowicie zdolny – nauka wszystkiego, za co się weźmie, idzie mu jak z płatka. Zgłębia trzy szkoły magii, w błyskawicznym tempie opanowuje języki, nieobca mu chemia, zielarstwo i podstawy medycyny. Prócz tego jest silny i umie dobrze walczyć. A jakby tego było mało jest też genialnym muzykiem, mistrzem lutni obdarzonym talentem wokalnym. Na pierwszym poważnym publicznym występie w charakterze grajka wykonuje jedną z najtrudniejszych znanych pieśni, którą to słyszał lata temu i idzie mu tak cudownie, że wszyscy wkoło szaleją z zachwytu. Miałam wrażenie, że gdyby któregoś dnia Kvothe zainteresował się robótkami ręcznymi, zamiast na przykład szalika czy serwetki stworzyłby gobelin tak cudowny, że królowe padałyby przed nim na kolana szlochając a królowie ofiarowali mu drogocenne kamienie.
Kvothe-dzieciak potrafił wzbudzić sympatię, niemniej Kvothe-doświadczony przez los niespecjalnie mnie przekonał. Choć autor nie ustaje w powtarzaniu, jak to mag pogrąża się w depresji i zniechęceniu, a wszyscy wokoło postrzegają go jako zwykłego karczmarza, sam opis zachowania bohatera nie brzmi, jak opis skutków traumatycznego przeżycia. W zamian wydaje się, jakby – że tak to kolokwialnie ujmę – protagonista „strzelił focha” i w ramach obrazy na zły los postanowił usunąć się w cień, tym samym pozbawiając świat swej światłej a cudownej osoby. Kvothe łatwo unosi się gniewem i zastrasza ludzi dookoła, co nie przeszkadza mu traktować ich protekcjonalnie oraz wygłaszać mądrych pouczeń. Jest też w moim odczuciu nadmiernie egzaltowany i nieco zmanierowany – widać to nawet w składanych od czasu do czasu samokrytykach. Zamiast powiedzieć „nie przemyślałem sprawy dogłębnie i nie doceniłem swojego wroga”, Kvothe grzmi „jakimż byłem naiwnym głupcem!” W „Imieniu wiatru” Rothfuss nie wyjaśnia, co dokładnie spowodowało załamanie się maga, każąc czytelnikowi snuć własne przypuszczenia. Ocena całych „Kronik Królobójcy” w znacznej mierze będzie zależeć od tego, czy owe dramatyczne wydarzenia wydadzą się przekonujące.
Najpoważniejsze zastrzeżenia mam do fabuły – jak na prawie dziewięćset stron w „Imieniu wiatru” dzieje się śmiesznie mało. Zgadzając się na opowiedzenie o swoim życiu Kvothe zastrzega, że potrzebuje trzech dni, na co zainteresowany sporządzeniem biografii maga Kronikarz stwierdza, iż nigdy jeszcze nie poświęcił tyle czasu jednemu człowiekowi. Mag jednak się upiera i ostatecznie stawia na swoim. Tyle że po lekturze „Imienia wiatru”, poświęconego pierwszemu dniu snucia wspomnień, czytelnik zastanawia się, czy Kronikarz nie żałuje zmarnowanego czasu. Kvothe zdążył bowiem omówić wczesne lata swojego dzieciństwa, trzyletni pobyt w wielkim mieście, gdzie wiódł żywot ulicznika i ledwie początek swoich studiów. Z ważnych wydarzeń miało miejsce tylko kilka, natomiast można było dowiedzieć się ze szczegółami, co bohater jadał na obiad. Robert Jordan snuł swoją opowieść równie powoli albo i nawet bardziej ospale (mam tu na myśli tomy od szóstego do dziesiątego włącznie), ale tam przynajmniej było kilkunastu głównych bohaterów, pomiędzy którymi przeskakiwała uwaga narratora, opisywane było także wiele interesujących miejsc i kultul. W „Imieniu wiatru” jest się natomiast skazanym na Kvothe’a oraz maleńki wycinek powieściowego uniwersum. Jeśli komuś taka gawędziarka, leniwa narracja odpowiada, z pewnością nie poczuje się zawiedziony. Ja natomiast przez przez pierwsze trzysta stron musiałam siłą woli powstrzymywać się przed ciśnięciem powieści w kąt, tak bardzo zdołała mnie znużyć.
Oceniając bardziej obiektywnie, stwierdzam że „Imię wiatru” jest przykładem niezłego warsztatu. Widać, że autor przemyślał sobie liczne kwestie, postarał się też o bohatera, który budzi emocje. Rozumiem, dlaczego wielu ta powieść się spodobała, choć sama nie jestem pewna, czy chcę zapoznać się z kolejnym tomem. Prawdziwym wyznacznikiem talentu Rothfussa będzie to, czy uda mu się stworzyć coś innego czy też pozostanie autorem jednego cyklu tak jak Terry Goodkind.
koniec
24 marca 2014
1) Pierwotna wersja nosiła tytuł „Pieśń płomienia i gromu”, jednak ze zrozumiałych względów została zmieniona. Inna sprawa, że hasło „królobójca” kojarzy się przede wszystkim z Jaime’m Lannisterem (choć w oryginale jeden został okreśony mianem „kingslayer” a drugi „kingkiller”)

Komentarze

24 III 2014   13:14:00

To prawda, że akcja toczy się niespiesznie ale, przynajmniej mnie, wcale to nie nudzi. Z przyjemnością przyglądam się wtedy samemu bohaterowi, poznaję go jak dobrego znajomego. Co do egzaltacji, fakt, w dalszych tomach jest jej jeszcze więcej (zwłaszcza jak się kobitki pojawią). Nie potrafię rozsądnie o tym napisać, ale są odcienie egzaltacji, które trafiają mnie prosto w serce;) (np. w tekstach Comy ma to miejsce). Mam wrażenie, że oscylują na granicy kiczu i genialnego utworu. Pochłonęłam "Imię wiatru" błyskiem i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Jak mawia Kora "kocham pana!" panie Kvothe:)

24 XII 2016   23:33:21

Witam, wpadłem na waszą stronę przypadkiem, ale teraz już drugi dzień czytam tu różnorakie artykuły. Jestem naprawdę zachwycony jakością tutejszych tekstów, czytam je z wielką przyjemnością. Do tego wywnioskowałem, że w większości trafiacie recenzjami w moje odczucia, także przy wybieraniu kolejnych lektur ten portal będzie mi bardzo pomocny. Co do Imienia wiatru - właśnie przez to, że jest tam tylko jeden bohater i musimy śledzić go przez bite 900 stron, odpuściłem sobie tę książkę od razu po przeczytaniu recenzji.

25 XII 2016   13:38:58

Dziękuję za dore słowo.

Ten cykl ma wielu fanów, ale mnie akurat nie porwał. Chyba najbardziej zniechęcił mnie egocentryzm bohatera, to, jak we wszystkim, za co się zabierze jest najlepszy, tudzież pewien psychopatyczny rys (czytałam też jedno opowiadanie, które potem zdaje się stało się fragmentem tomu drugiego, gdzie Kvothe samojeden zabija cały gang bandytów. Może i ci ludzie byli przestępcami, ale to, jak ich rozmyślnie jednego po drugiem wykańczał zgodnie z uprzednio wymyślonym planem i potem zdaje się odpowiednio układa zwłoki "na przestrogę" - no raczej nie wzbudziło we mnie życzliwych uczuć do tej postaci) - tylko nie zdenerwuj Kvothe'a, bo krzywdę ci może zrobić na wiele sposobów.
Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt! (i zapraszam do dalszej lektury naszego portalu)

25 XII 2016   15:46:46

Najbardziej sobie właśnie cenię takie cykle fantasy, które są wielowątkowe i posiadają szerokie spektrum postaci (oczywiście bez przesady i tutaj przytyk dla pana Jordana). Wtedy jest większa swoboda w polubieniu któregoś z bohaterów. A tak dostaniemy takiego psychola Kvothe'a i siedź z nim przez dziesiątki godzin.
Również pozdrawiam i życzę Wesołych świąt oraz szczęśliwego Nowego Roku.

08 III 2018   16:01:10

Moje największe czytelnicze rozczarowanie w życiu. Jeszcze nie skończyłem, ale naprawdę ciężko wytrzymać do końca. Rothfuss stworzył za jednym zamachem najbardziej denerwującego i nieprawdopodobnego protagonistę w historii - serio,należy mu się się za to jakaś nagroda. Jak można kibicować tak aroganckiemu dupkowi? Który, nawet jeśli wyjątkowo popełni błąd (nigdy nie ze swojej winy) to i tak zawsze mu się upiecze. Zero konsekwencji działań. O ile przy wątku żebraka w Tarbean jeszcze spodziewałem się, że akcja nabierze choćby namiastki realizmu, to wątek uniwersytecki to już czysta parodia literatury fantasy. Prawie jak u Pratchetta, tyle że wcale nie ma powodów do śmiechu. Styl moim zdaniem też co najwyżej poprawny, a ja wcale w tym temacie dużo nie wymagam. Nie rozumiem, skąd popularność tej powieści. Spróbuję dzielnie wytrwać do końca (choć nie wierzę, że jakakolwiek powieść może zostać odkupiona przez zakończenie).

08 III 2018   20:54:10

W tymże tomie, o ile pamiętam nic się rozstrzygającego nie dzieje, wlecze się , wlecze a potem jest "ciąg dalszy nastąpi".
Tomu drugiego już nie czytałam (jest jeszcze grubszy, aż został podzielony na dwa), a trzeci wciąż nie powstał - zdaje się, że kiedy fani się dopytywali, autor dość niegrzecznie na to zareagował (ale tutaj pewna nie jestem, czy to na pewno o niego chodziło, choć coś mi się o głowę obija, że była taka historia i Sanderson go potem tłumaczył).

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ten okrutny XX wiek: Budowle muszą runąć
Miłosz Cybowski

29 IV 2024

Zdobycie ruin klasztoru na Monte Cassino przez żołnierzy armii Andersa obrosło wieloma mitami. Jednak „Monte Cassino” Matthew Parkera bardzo dobrze pokazuje, że był to jedynie drobny epizod w walkach o przełamanie niemieckich linii obrony na południe od Rzymu.

więcej »

Jak to dobrze, że nie jesteśmy wszechwiedzący
Joanna Kapica-Curzytek

28 IV 2024

Czym tak naprawdę jest tytułowa siła? Wścibstwem czy pełnym pasji poznawaniem świata? Trzech znakomitych autorów odpowiada na te i inne pytania w tomie esejów pt. „Ciekawość”.

więcej »

PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Szczęsny szybko zaskarbił sobie sympatię czytelników, w efekcie rok po roku Anna Kłodzińska publikowała kolejne powieści, w których rozwiązywał on mniej lub bardziej skomplikowane dochodzenia. W „Srebrzystej śmierci” Białemu Kapitanowi dane jest prowadzić śledztwo w sprawie handlu… białym proszkiem.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.