Tytuł niniejszego tekstu może się wydawać mało zrozumiały, ale dla rodziców wychowujących małe dzieci stanowić on może znakomite podsumowanie codzienności. Powtarzalnej do bólu codzienności. I właśnie o takiej codzienności pisze Petr Šabach w ni to powieści, ni to pamiętniku pod tytułem „Podróże konika morskiego”.
Dziś takie jak wczoraj. Jutro takie jak dziś
[Petr Šabach „Podróże konika morskiego” - recenzja]
Tytuł niniejszego tekstu może się wydawać mało zrozumiały, ale dla rodziców wychowujących małe dzieci stanowić on może znakomite podsumowanie codzienności. Powtarzalnej do bólu codzienności. I właśnie o takiej codzienności pisze Petr Šabach w ni to powieści, ni to pamiętniku pod tytułem „Podróże konika morskiego”.
Petr Šabach
‹Podróże konika morskiego›
Wydana w Czechach w roku 1998 i mająca z całą pewnością korzenie w biografii książka stanowi zapis kilku miesięcy z życia młodego ojca. Żona Maria zajmuje się karierą naukową i utrzymaniem rodziny, on natomiast przejmuje rolę głównego wychowawcy (bo o gotowaniu i sprzątaniu nie ma mowy) kilkuletniego Pepina. Na tym fabuła utworu kończy się i, podobnie jak w niedawnym
Masłem do dołu, nie ma większego znaczenia. Sercem Šabachowych książek jest doskonały humor połączony z trafnymi spostrzeżeniami, o których z całą pewnością można stwierdzić, iż są z życia wzięte: „Małe dziecko pracuje według scenariusza, który samo sobie przygotowało, nie mówiąc o tym rzecz jasna nikomu innemu. Nie znosi improwizować, uwielbia ład. Z tym, że tylko swój własny. (…) Pozostawia innym bardzo małą przestrzeń do tego, aby mogli odsapnąć. Jednym słowem – zawraca dupę. Bez przerwy i okropnie”. Rodzice, nieważne czy starsi, czy młodsi, odnajdą w osobie głównego bohatera własne troski, obawy i inne emocje towarzyszące rozwojowi malucha. Choćby wtedy, gdy narrator zapyta: „Pewnie znacie tę anegdotkę, jak jakiś atleta próbował naśladować ruchy dziecka i po pięciu minutach zwalił się na ziemię z pianą na pysku.”
Czeski pisarz w uroczy sposób opisuje perypetie, które czekają każdego młodego ojca, zaangażowanego nieco bardziej w życie swej pociechy. Zaczyna się od niewinnych domowych zabaw, przez rozrywki nieco mniej niewinne, aż w końcu dochodzimy do prawdziwie zbereźnych historii, w których dziecko nie odgrywa już szczególnej roli, może poza hamulcową. Szybko się bowiem okazuje, że podobne do siebie jak dwie krople wody kolejne dni doprowadzają do rozpaczy nie dziecko, lecz rodziców. A wtedy przychodzą im do głowy różne, niezbyt mądre pomysły na urozmaicenie szarzyzny, zwłaszcza seksualnej. W ojcu odzywają się popędy ukierunkowane na inne matki: „Babka, która ma dziecko jest w jakiś sposób bardziej sexy. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Czym to może być spowodowane? Wyobrażeniem porodu? Karmienia? Piękna madonn?”. Jego żona natomiast podwójnie odbija sobie miałkość rodzinnego pożycia w pracy. Pojawia się tu charakterystyczny motyw, obecny także w „Masłem do dołu” – niezawinionej krzywdy dziecka. Pepino staje się ofiarą pragnień ludzi dorosłych, a konkretniej głównego bohatera, w którym odczytać możemy samego Petra Šabacha. Czyżby czeski pisarz miał na sumieniu podobne zdarzenia, że po raz kolejny przerabia we własnej twórczości ten problem?
Trzeba przyznać, że ma Šabach na podorędziu mnóstwo znakomitych dykteryjek i anegdot z życia własnego i, być może, nie tylko własnego. Jego książka stanowi ważny (choć nieco mniej poważny) głos w dyskusji o roli ojców w wychowaniu dzieci. A jest to głos osoby doświadczonej, która nie wyssała z palca wesołych historyjek o dzieciach, ale spisała swoje przeżycia. Przekona się o tym z łatwością każdy, kto wychowuje lub już wychował własne dzieci. I nikogo nie powinna zmylić pozorna lekkość wykonania – Šabach kiedy trzeba potrafi pisać zupełnie serio, w błyskotliwy sposób puentując co śmieszniejsze fragmenty. Choćby wtedy, gdy pisze o sposobie postrzegania świata przez dziecko: „Dla Pepina istnieje tylko TERAZ. TERAZ. To fantastyczne, sam chciałbym tak umieć. Istnieje tylko TERAZ. Żadne tam oblewanie się rumieńcem podczas rozważań, bo z pamięci właśnie wystawiło rogi zagrzebane wspomnienie, aby śmiejąc się, przypomnieć człowiekowi, jaki jest nędzny. Żadnego strachu przed tym, co będzie, chorobami, śmiercią, pustką. Dla Pepina istnieje tylko i wyłącznie TERAZ”. Nie mniej znakomite są chwile zachwytu nad własnym dzieckiem, te najcenniejsze, najpiękniejsze, w których najwięcej jest uczucia: „Dziecko niewiarygodnie pięknieje, kiedy śpi. W niczym na świecie nie ma tyle spokoju i harmonii, ile jest w śpiącej twarzy dziecka.”
O książkach Petra Šabacha lepiej nie pisać zbyt wiele, bo popaść można w banał, czyniąc im krzywdę. „Podróże konika morskiego” to utwór króciutki, a jednak zapewniający dużo dobrej zabawy przemieszanych z chwilami refleksyjnej zadumy. Świetnie, że wciąż istnieją twórcy potrafiący umiejętnie zbilansować te dwa składniki, by wyszło jednocześnie śmiesznie i pouczająco. Dodatkowo temat ojcowskiego zaangażowania w wychowanie rzadko przebija się w Polsce na pierwsze strony i wciąż bywa bagatelizowany, warto zatem sprawdzić jak na sprawę patrzy czeski mężczyzna. A żeby nie kończyć tej recenzji zbyt poważnie, jeszcze jeden cytat: „Mam alergię na cudze dzieci. (…) Kiedy ktoś mówi: ’lubię dzieci’, a mówi to każdy, ma wtedy na myśli albo po pierwsze: Lojzika i Jędrusia, znaczy się te swoje, albo po drugie: coś bardzo, ale to bardzo abstrakcyjnego.” Niewiele jest przecież książek mówiących tak jednoznacznie: kochamy dzieci, ale głównie swoje.