„Czas motyli” to porywająca opowieść o trzech siostrach Mirabal, niezwykłych kobietach, które miały odwagę stawić czoło brutalnej dyktaturze generała Truillo na Dominikanie. Książka opiera się na faktach, ale nie jest historycznym dokumentem. „To swoista podróż przez ludzkie serce”, jak pisze autorka.
Dziewczęta jak tysiące innych
[Julia Alvarez „Czas Motyli” - recenzja]
„Czas motyli” to porywająca opowieść o trzech siostrach Mirabal, niezwykłych kobietach, które miały odwagę stawić czoło brutalnej dyktaturze generała Truillo na Dominikanie. Książka opiera się na faktach, ale nie jest historycznym dokumentem. „To swoista podróż przez ludzkie serce”, jak pisze autorka.
Julia Alvarez
‹Czas Motyli›
Nazywano je „las Mariposas” – „Motyle”. Trzy inteligentne, odważne kobiety były ikonami ruchu oporu przeciwko reżimowi na Dominikanie. Więzione i torturowane, w kraju były znane ze swojej bezkompromisowej postawy. Zostały dotkliwie pobite i zamordowane w zasadzce 25 listopada 1960 roku. Śmierć sióstr Mirabal była w kraju przełomem – po prawie trzydziestu latach dyktatury na Dominikanie zawrzało. Ludzie coraz odważniej stawiali opór działaniom rządu, aż kilka miesięcy później doszło do zamachu na dyktatora Truillo.
Julia Alvarez nie ograniczyła się w swojej powieści do przedstawienia działalności konspiracyjnej „Motyli”, ale nakreśliła także bardzo szeroko i barwnie prywatne życie Patrii, Minervy i Marii Teresy (nazywanej Mate). Autorka oddała głos każdej z nich. Ten narracyjny wielogłos sprawia, że książka ma szeroki kontekst i pozwala spojrzeć na wiele rzeczy z różnych punktów widzenia. Wszystkie cztery były dziewczętami jak tysiące innych: walczyły o swoje miejsce w rodzinie, chodziły do szkoły (w ich przypadku była to katolicka szkoła z internatem), zaabsorbowane były sprawami rodzinnymi. Były kobietami z krwi i kości: kochały, wychodziły za mąż, rodziły dzieci. Cała duża rodzina była ze sobą mocno związana i kochała się nawzajem, choć w przypadku ojca sióstr Mirabal wychodzi na jaw jego skrywana tajemnica. Nie można też zapomnieć o czwartej siostrze, Dédé, niezaangażowanej w ruch oporu. Jako jedyna z nich przeżyła i obecnie opiekuje się muzeum sióstr Mirabal – co także zostało opisane w książce.
Nie ma w tej powieści zbyt wielu szczegółów dotyczących specyfiki kulturowej Dominikany, ale to akurat nie musi być minusem tej książki. Poza tym, jak się wydaje, jest to kwestia mocno symboliczna. Gdy w życie sióstr wkrada się cichymi krokami reżim, osacza je i zabiera wewnętrzną wolność, Julia Alvarez chce w ten sposób pokazać: dyktatura jest w każdym miejscu taka sama, niezależnie od kraju i jego kultury. Totalitaryzm ma wszędzie taką samą twarz, niezależnie od zabarwienia politycznego. Reżim ma zawsze jednakowe reguły gry: na początku uwodzi („bo inaczej jakim sposobem cały naród padłby na kolana przed tym małym człowiekiem?”), a potem wymaga coraz więcej („Poddajesz się w małych rzeczach i zaraz już służysz temu rządowi, maszerujesz w jego paradach, śpisz w jego łóżku”) Prowadzi do rozdwojenia jaźni.
Autorytaryzm ma wszędzie to samo oblicze: ze zdziwieniem rozpoznajemy w powieści dokładnie te same mechanizmy, które i my znamy z historii świata, także i z naszej najnowszej historii. Obrazy dyktatury, która próbuje zabrać godność zwykłym ludziom. Poczucie bezkarności dyktatorów i fakty świadczące o tym, że ta grupa jest wyjęta spod prawa. Pierwsze chwile, gdy otwierają się oczy i twarz uwodziciela zmienia się w twarz zbrodniarza. Zamiast scen z balu pojawiają się sceny aresztowań i pobytu w więzieniu, paczki, widzenia, przesłuchania. Przemoc fizyczna i psychiczna. A potem targowanie się z ludźmi władzy, z Bogiem, zaklinanie losu, czytanie najmniejszych znaków, czy doprowadzą do wydostania najbliższych z więzienia, czy na horyzoncie widać jakieś znaki tego, że dyktatura staje się choć trochę bardziej znośna. Julia Alvarez pisze o wszystkim żarliwie, ale z wyczuciem i jakże prawdziwie.
Jest jeszcze jeden wątek zasługujący na uwagę. Historia życia ocalałej siostry także bardzo intryguje: Dédé skupia się na pomocy uwięzionym siostrom, ale też i na swoim życiu małżeńskim, w którym czuje się ubezwłasnowolniona. Z upływem czasu nabiera pewności siebie, dojrzewa jako kobieta, świadoma swojej wartości. Dzieje się coś wzruszającego i zaskakującego: jej małżeński kryzys przeradza się w zwarcie szyków przeciwko zewnętrznemu światu.
„Czas motyli” czyta się jednym tchem, jest rzeczywiście tak, jak napisała autorka w posłowiu – ta powieść to „podróż przez nasze serce”, podczas której sięgamy w głąb naszych emocji i naszej wrażliwości. Wywołane przez tę książkę uczucia są tym większe, że znamy przecież, niestety, zakończenie historii życia trzech sióstr. Julia Alvarez złożyła w „Czasie motyli” hołd odwadze kobiet, które nie dały sobie odebrać wewnętrznej wolności i zapłaciły za to najwyższą cenę. Jak wielką rolę (także symboliczną) miały w historii siostry Mirabal, świadczy fakt, że data ich śmierci została ustanowiona przez ONZ Międzynarodowym Dniem Walki z Przemocą Wobec Kobiet.
"Nazywano je", a nie "ich" - bo jak rozumiem, chodzi tylko o te trzy panie?