Kapitalny jest pomysł, by Obcy odwiedzili Ziemię nie w czasach współczesnych lub w przyszłości, lecz w ważnym i powszechnie znanym momencie historycznym. „Smocze koncerze” sprawdzają się jako powieść science fiction i przygodowa, niestety nieco słabiej oddają atmosferę epoki.
Kosmiczne stulecie
[Andrzej Sawicki „Smocze koncerze” - recenzja]
Kapitalny jest pomysł, by Obcy odwiedzili Ziemię nie w czasach współczesnych lub w przyszłości, lecz w ważnym i powszechnie znanym momencie historycznym. „Smocze koncerze” sprawdzają się jako powieść science fiction i przygodowa, niestety nieco słabiej oddają atmosferę epoki.
Andrzej Sawicki
‹Smocze koncerze›
Książka Andrzeja W. Sawickiego rozpoczyna się, jak przystało na klasyczną opowieść o Kontakcie (w wersji „inwazja”), to znaczy w pobliżu wielkiego miasta rozbija się niezidentyfikowany obiekt, władze otaczają go kordonem wojska, a ludność miejscowa szerzy plotki – szczególnie ciekawe dla przypadkowo znajdujących się w pobliżu dyplomatów konkurencyjnego mocarstwa. Przybysze z innego wymiaru szybko okazują się bezwzględnym zagrożeniem dla całej rasy ludzkiej, nieudolni lokalni przywódcy popełniają błąd za błędem, a jedyna nadzieja w uczonych.
Czyli standard. Dopóki nie okaże się, że w roli metropolii występuje siedemnastowieczny Stambuł, czujnie obserwowany przez liczne i zbrojne poselstwo Rzeczpospolitej, a fatalnym obrońcą stolicy – Kara Mustafa. Doprawdy, chyba każdy polski czytelnik, dowiadując się, kogo mianowicie wyznaczono na głównodowodzącego, tylko pokiwał smutno głową nad dolą imperium Osmanów.
Pierwszorzędnym posunięciem autora było też obsadzenie w roli uczonej ratującej świat Doroty Falak – realnie żyjącej kiedyś polskiej lekarki, w momencie rozgrywania się fabuły: pobożnej muzułmańskiej poddanej sułtana, zamożnej i niezależnej kobiety utrzymującej się między innymi z handlu niewolnikami. Jest to postać, szczerze mówiąc, obdarzona dość paskudnym charakterem, ale też to w nim cały jej urok.
Skoro zaś w porządnym Kontakcie chodzi o kontakt i poznanie, a nie tylko o bohaterską nawalankę, to Dorota dostała bezprecedensową okazję do komunikacji z obcą istotą w postaci dezertera z armii najeźdźców. Ten kosmiczny wojownik wydał mi się przy tym najlepiej zarysowanym i budzącym najwięcej sympatii bohaterem powieści.
Oczywiście łatwo się domyślić, że rola Polaków w całym zamieszaniu będzie spora, jednak nie ogranicza się jedynie do efektownych szarż husarskich. Wszak chodzi właśnie o potężne wrogie państwo, które w krytycznej sytuacji może stać się równie silnym sojusznikiem.
Interesujący jest aspekt tempa inwazji, opóźnianego przez niski poziom techniczny podbitej planety. Tu kłania się to właśnie, co „Kontakt w dawnych czasach” czyni ciekawszym od rozgrywanego już na wiele sposobów „Kontaktu w czasach globalizacji”. Zagłada sprowadzona na Ziemię przez agresywną Wielojaźń zdaje się nieuchronna, lecz na razie olbrzymia większość ludzkości nie ma o jej nadejściu pojęcia – a ucieczka gdzieś daleko od największych skupisk może oznaczać kilka lub kilkanaście lat ukradzionego spokoju.
Niestety to jeden z nielicznych w pełni rozegranych pomysłów wynikających z historycznego kontekstu wydarzeń. Postaci mają w większości zbyt współczesną mentalność. Zarzutu tego nie odnoszę do Doroty Falak, ponieważ ona jest z całą świadomością kreowana na osobę wyprzedzającą swoje czasy, zaskakująco racjonalną, do bólu pragmatyczną, a przy tym – łapczywie ciekawą wiedzy, w sposób mogący ten życiowy spryt przekreślać i prowadzić do posunięć z pozoru samobójczych.
Podobnie przekonują mnie wszelcy „konkretni wojacy” – jestem w stanie uwierzyć, że istnieje pewien typ ludzi, którzy są mało podatni na zabobon i wierzą głównie w skuteczność posunięć militarnych.
Jednak w ogólnym rozrachunku takich bohaterów wydaje mi się być w „Smoczych koncerzach” zbyt wielu. Owszem, wspomniane są reakcje ludności miasta niszczonego przez „dziwadło” (świetne określenie) wynikające z wiary religijnej lub przesądnych lęków, ale jest tego zdecydowanie zbyt mało. Być może zamiast dominującej postawy „nie wiemy, co się dzieje i co robić” powinna panować przede wszystkim panika „wiemy, co nas spotkało: kara Boża, koniec świata, módlmy się lub grzeszmy, bo już nic nam nie pomoże!”.
Powieść Sawickiego jest, zgodnie z zapowiedzią, napisana przede wszystkim w konwencji przygodowej, więc – według jej prawideł – dzieje się wiele, barwnie, bohatersko, krwawo, miłośnie i efektownie. Pod tym względem czytelnik na pewno dostaje to, co mu obiecano.
Niestety nie został w pełni wykorzystany potencjał płynący ze skrzyżowania twardej klasycznej science fiction (jaka dobrze tę książkę otwiera) z prozą historyczną, w której autor próbowałby oddać nie tylko zewnętrzne realia, lecz też sposób, w jaki ludzie postrzegali kiedyś świat. Wtedy czytelnik otrzymałby powieść może mniej wartką, lecz głębiej otwierającą ścieżki nieoczywistych skojarzeń i wniosków.
Na zakończenie chciałam wspomnieć, że „Smocze koncerze” wydane są przez Rebis w serii „Horyzonty zdarzeń” i forma graficzna książki (okładka, detale wewnątrz tekstu) cieszy oczy.