Nie ma co czarować, że „Puste krzesło” to jakieś artystyczne objawienie. Deaver nie rozczarowywuje i udowadnia, że potrafi napisać dobry kryminał. Czerpie garściami z rekwizytorni gatunku, pikantnie doprawiając ją na własne wyczucie, które jak dotąd rzadko kiedy go zawiodło. Eksperymentuje, niekiedy dość ryzykownie, wystawiając cierpliwość czytelnika na ciężką próbę.
Artur Długosz
Tajemnice Tarner’s Corner
[Jeffery Deaver „Puste krzesło” - recenzja]
Nie ma co czarować, że „Puste krzesło” to jakieś artystyczne objawienie. Deaver nie rozczarowywuje i udowadnia, że potrafi napisać dobry kryminał. Czerpie garściami z rekwizytorni gatunku, pikantnie doprawiając ją na własne wyczucie, które jak dotąd rzadko kiedy go zawiodło. Eksperymentuje, niekiedy dość ryzykownie, wystawiając cierpliwość czytelnika na ciężką próbę.
Jeffery Deaver
‹Puste krzesło›
Kiedy po drugiej stronie Atlantyku miłośnicy prozy Deavera oczekiwali na najnowszą, piątą już powieść o duecie Rhyme-Sachs („The Stone Monkey”), polskim czytelnikom wydawnictwo Prószyński i S-ka zaserwowało część trzecią, wydaną oryginalnie w 2000 roku. „Puste krzesło” jest kolejnym dowodem na pomysłowość pisarza, nieustannie poszukującego dla swojej dwójki bohaterów wyzwań, które nie zawiodą oczekiwań czytelników.
Dotychczas wydane książki („Kolekcjoner kości” i „Tańczący Trumniarz”) o przykutym do wózka inwalidzkiego kryminologu Lincolnie Rhyme i policjantce Amelii Sachs, rozgrywały się w Nowym Jorku. Miasto to stanowi dla Rhyme’a naturalne środowisko pracy, gdyż tu właśnie wykształcił w sobie umiejętności, które potem sprawiły, iż okrzyknięto go najlepszym kryminologiem czasów. Podczas gdy Holmes kierował się dedukcją przy rozwikłaniu sprawy, bohater Deavera analizuje drobiazgowo najdrobniejsze ślady znalezione na miejscu zbrodni. Następnie, korzystając z wszechstronnej pomocy specjalistów w różnych dziedzinach nauki, wysnuwa wnioski na temat miejsc, gdzie przebywać może porwana ofiara czy też ukrywający się morderca. Kluczem w tej metodzie jest właściwe zbadanie miejsca zbrodni. Rhyme, kiedy był jeszcze zdrowy, osobiście badał nawet te najtrudniej z nich dostępne (co przypłacił kalectwem). Teraz pomaga mu w tym była modelka, obecnie policjantka i towarzyszka jego życia, Amelia Sachs. Oboje znają Nowy Jork jak własną kieszeń, w szczególności Rhyme, który godzinami chodził po mieście zbierając próbki piasku, które cierpliwie katalogował i przypisywał do poszczególnych obszarów miasta. W nowej powieści Deaver wysyła go jednak poza miasto, w teren dla niego nieznany i ku nieznanemu…
Powodem wyjazdu Rhyme do Karoliny Północnej, jest znikoma szansa na poprawienia jego kondycji poprzez ryzykowny zabieg, jakiego mogą dokonać specjaliści z tamtejszego Centrum Medycznego. Towarzyszy mu oczywiście Sachs i opiekun kryminologa – Tom. Rhyme od czasu wypadku jest w stanie poruszać jedynie głową i jednym palcem, cała reszta zaś ciała jest sparaliżowana. Eksperymentalna operacja może zakończyć się w przypadku powodzenia przywróceniem czucia w paru obszarach ciała, ale z pewnością nie cofnie urazu całkowicie, bo na to współczesna medycyna po prostu nie pozwala. Z drugiej strony równie prawdopodobne jest niepowodzenie operacji, a w efekcie pogorszenie się stanu zdrowia kryminologa, co przy jego obecnej kondycji może oznaczać śmierć. Rhyme nalega na operację, zdeterminowany i pragnący utrzymać przy sobie Sachs, a ona zaś odciąga od tego, obawiając się o jego zdrowie.
Oczywiście wszystko powyższe to tylko literacki pretekst, aby wyciągnąć bohaterów poza wyeksploatowany tymczasowo Nowy Jork i rzucić ich na nowy, nieznany grunt Karoliny Północnej. Bowiem podczas oczekiwania na operację kontaktuje się z nimi lokalna policja z małego, zapomnianego miasteczka Tarner’s Corner, prosząc o pomoc w odnalezieniu dwóch kobiet porwanych przez lokalnego dziwoląga, znanego jako Owadzi Król. Początkowo sceptycznie nastawiony do pomocy Rhyme ulega namowom Sachs, a wkrótce okazuje się, że sprawa nie sprowadza się jedynie do porwania. Cieszący się złą sławą nastolatek, przezywany przez wszystkich Owadzim Królem ze względu na swe zamiłowanie do owadów, zabił też prawdopodobnie mężczyznę, doprowadził do śmierci innego i prześladował parę innych osób.
Pozbawiony naturalnego środowiska Rhyme musi zdać się na większą niż zwykle pomoc ze strony lokalnych specjalistów, co irytuje go i utrudnia prowadzenie analiz oraz wysnuwanie wniosków. Ale sprawa angażuje go ostatecznie znacznie mocniej niż sobie na to początkowo pozwalał. Równie mocno w wytropienie porywacza angażuje się Sachs i, kiedy jedna z porwanych dziewczyn zostaje odnaleziona, a uratowanie drugiej jest kwestią przesłuchania schwytanego porywacza, Amelia robi coś, co zaskakuje Rhyme’a, całe miasteczko i oczywiście czytelnika. Nagła zmiana układu sił w powieści sprawia, że jej druga część jest znacznie lepsza od pierwszej, ukazując misternie i solidnie splecione w grubą linę fabuły poszczególne wątki.
Nie ma co czarować, że „Puste krzesło” to jakieś artystyczne objawienie. Deaver nie rozczarowywuje i udowadnia, że potrafi napisać dobry kryminał. Czerpie garściami z rekwizytorni gatunku, pikantnie doprawiając ją na własne wyczucie, które jak dotąd rzadko kiedy go zawiodło. Eksperymentuje, niekiedy dość ryzykownie, wystawiając cierpliwość czytelnika na ciężką próbę. Ale jest w tej powieści kilka rzeczy, które zasługują na szczególną uwagę: wieloznaczny tytuł, którym Deaver umiejętnie szafuje podczas powieści i kulminacyjne jego zastosowanie w terapeutycznej sesji zwanej „puste krzesło”; ukazanie bogactwa owadziego mikroświata i pomysłowe wykorzystanie jego elementów przez Owadziego Króla; pełne tło miasteczka i jego okolic, gdzie rozgrywa się akcja, z którego pisarz wyciska dosłownie ostatnie krople wątków i tworzy sieć powiązań i układów, jakie istnieją w każdym takim miejscu; wielostopniowa fabuła, rozgrywana na różnych płaszczyznach, gładka i lekko podana i – wreszcie – postacie Deavera. W jego powieściach zawsze frapuje mnie, sposób, w jaki efektownie nadaje on im ich życie i pokazuje motywy, którymi się kierują.
Zdecydowanie warto sięgnąć po „Puste krzesło”, ale nie warto czytać informacji zamieszczonej na tylnej okładce powieści. Odsłania ona z grubsza ponad połowę powieści i kradnie czytelnikowi parę godzin naprawdę dobrej lektury.