„Od zwierząt do bogów” Harariego – z podtytułem „Krótka historia ludzkości”, a w nowym wydaniu z przedtytułowym podsumowaniem „Sapiens” – streszcza dzieje naszego gatunku z syntetyczną przenikliwością graniczącą z cynizmem.
Z zadatkami na proroka
[Yuval Noah Harari „Sapiens” - recenzja]
„Od zwierząt do bogów” Harariego – z podtytułem „Krótka historia ludzkości”, a w nowym wydaniu z przedtytułowym podsumowaniem „Sapiens” – streszcza dzieje naszego gatunku z syntetyczną przenikliwością graniczącą z cynizmem.
Yuval Noah Harari
‹Sapiens›
Nie da się ukryć, że prof. Harari jest postacią niesłychanie atrakcyjną medialnie. Ten stosunkowo młody (ur. 1976) historyk przykuwa uwagę pochodzeniem (Izrael), życiem osobistym (zamężny), podejściem do dyscypliny umysłowej i duchowości (praktyki medytacyjne traktowane w kategoriach eksperymentu naukowego – obserwacji świadomości), praktycznym podejściem do wyznawanej etyki (przeciwny hodowli przemysłowej weganin). Jeżeli komuś nie wystarcza lektura wywiadów z nim publikowanych w prasie, w każdej chwili może w bardziej bezpośredni sposób zetknąć się z tą charyzmatyczną osobowością poprzez jego krótkie wystąpienia w ramach konferencji TED.
W długiej liście wstępnych podziękowań do swojej pierwszej bestsellerowej książki, czyli właśnie „Sapiens”, Harari składa „szczególne wyrazy wdzięczności Jaredowi Diamondowi, który przetarł mi szlak”. Utwierdza tym przyszłego czytelnika w przekonaniu, że oto słusznie trafił, spodziewając się przekrojowego i porównawczego podejścia do historii ludzkiej, łatwości odnajdywania analogii w zjawiskach zachodzących w kulturach odległych czasowo i terytorialnie, poszukiwania możliwie najszerszych trendów. Pierwsze polskie wydanie już samą okładką – tą z anatomicznie przedstawionym grubasem wpisanym w kształt witruwiański jak u da Vinciego – sugeruje pewną przewrotność w potraktowaniu tytułowych „bogów”, którymi rzekomo staliśmy się w toku naszej biologiczno-kulturowej ewolucji.
Harari pisze efektownym stylem, zuchwale stawiając intrygujące hipotezy i pytania. „Wyobraźmy sobie, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby neandertalczycy przetrwali obok homo sapiens? (…) Czy neandertalczycy byliby uprawnieni do służenia w rzymskich legionach albo w potężnym aparacie biurokratycznym cesarskich Chin? (…) Czy Karol Marks zachęcałby do łączenia się proletariuszy wszystkich gatunków?” – a to dopiero 31. strona (pierwszego wydania polskiego).
Przy tym wyrazistość stylu podkreśla, a nie zastępuje, zuchwałą logikę wywodu i jest to ten rodzaj dzieł popularnych, które w przystępny sposób mogą kształtować światopogląd szerokiej publiczności. Dla młodszego czytelnika wielka byłaby pokusa uznania Harariego za niepodważalny autorytet w dziedzinie funkcjonowania ludzi jako gatunku – rozumianego historycznie, jeżeli biologię uznamy za fundament, na którym ów gmach historii wyrasta. Czytelnik bardziej sceptyczny zadba, by w tyle głowy cały czas brzmiało mu „jak uważa Harari”, a nie „oto bezspornie dowiedziona prawda”, jednak i on łatwo ulega uwodzicielskiej precyzji rozumowania. Warto pozostać z szeregiem koncepcji, które nawet jeżeli ostatecznie nie okażą się całkowicie prawdziwe, to wywołają u nas stan myślowego fermentu.
Autor dzieli dzieje homo sapiens na trzy zasadnicze etapy: rewolucję poznawczą, rolniczą i naukową (poprzedzoną i współistniejącą z postępującym procesem jednoczenia się ludzkości). Czyni tu od razu rozbudowaną dygresję, bardzo w swoim stylu, pod tytułem „Legenda o Peugeocie”, w której tłumaczy jak człowiek operuje złożonymi pojęciami abstrakcyjnymi, opierając elastyczną współpracę mnóstwa zupełnie obcych sobie osób (inaczej niż inne gatunki!) na opowieściach o bogach, demonach i spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością. „Kiedy w 2011 roku ONZ zażądała od rządu Libii przestrzegania przysługujących obywatelom tego kraju praw człowieka, nikt nie kłamał, mimo że ONZ, Libia i prawa człowieka są wytworami naszej bujnej wyobraźni”.
Chronologicznie Harari rozpoczyna opowieść od pożałowania godnego losu naszych bratnich gatunków ludzkich, by kontynuować historię homo sapiens poprzez udomowienie ognia i okres hord łowców-zbieraczy, których życie próbuje się teraz rekonstruować na podstawie archeologii i wywiadów antropologicznych. Ze świadomością, że tak naprawdę i struktura społeczno-polityczna, i duchowość (najprawdopodobniej oparta na animistycznym przekonaniu o jedności świata materialnego i świata duchów) tych odległych przodków pozostanie dla nas tajemnicą.
Jedno co wiemy na pewno, to że gdziekolwiek doszliśmy, jako gatunek, wybijaliśmy wielkie ssaki – i wszystkie analizy wskazują na to, że nie jest to przypadkowa zbieżność czasowa. Pozostały jedynie zwierzęta wykorzystywane przez ludzi do celów gospodarczych – te odniosły nieprawdopodobny sukces ewolucyjny, jeżeli liczyć pogłowie danego gatunku na sztuki, płacąc za to równie ogromną cenę dla pojedynczych osobników, hodowanych w okrutnych warunkach. Harari nie jest czułostkowy, lecz uderzająco logiczny, gdy tłumaczy, dlaczego przemysł mleczarski jest nieodłącznie powiązany z cierpieniem. Nieobyty z tym tematem mleczno- i mięsożerny czytelnik (taki jak ja) zaczyna rozumieć w toku wywodu, dlaczego weganizm (podkreślam: weganizm, nie wegetarianizm) może być racjonalnym wyborem etycznym, ewentualnie – ekologicznym. Jednak dopuszczający spożycie mleka i jaj wegetarianizm pozostaje w takim razie – czego już autor nie mówi, to moja refleksja – jedynie wyborem stylu życia, pod złudnym pozorem decyzji moralnej.
Rewolucję agrarną przewrotny Harari nazywa „największym oszustwem w historii”, rzucając prowokacyjną tezę, że pszenica wyszła na tym interesie zdecydowanie lepiej niż pewna nieszczęsna małpa człekokształtna, która udomowiona przez rośliny uprawne, w trudzie i znoju dba od tej pory o rozprzestrzenianie ich genów. Z naszego punktu widzenia przejście z łowiecko-zbieraczego do rolniczego trybu życia stanowi krok ku dzisiejszemu dobrobytowi, lecz badania wykazują (i wiadomo o tym nie tylko od Harariego), że poziom życia w osadach rolniczych początkowo wcale nie wzrósł, lecz spadał. Proces przechodzenia na rolnictwo jako na główne źródło pożywienia trwał oczywiście bardzo długo, lecz ostatecznie następował gwałtowny wzrost liczby ludności: balansującej na granicy głodu, jednak ciągle, mimo chorób zakaźnych czy śmiertelności niemowląt (rodzących się częściej i dokarmianych papką zbożową, co nie wychodzi na zdrowie) – ciągle liczebnie przewyższającej grupę łowiecko-zbieraczą, która mogłaby żyć na porównywalnym terenie. Ludzie byli w gorszej formie, ale było ich więcej. A że potrzebowali nowych ziem do obsiania, to dla łowców szybko brakowało terytorium i tak domykała się pułapka. Tu w sumie trudno zarzucić autorowi zbyt bujną wyobraźnię, zważywszy, że dramatyczny finał tego procesu obserwujemy na własne oczy – za pośrednictwem relacji z ostatnich nieogarniętych przez nowoczesną cywilizację dżungli.
Harari prowadzi dalej czytelnika przez tysiąclecia, swobodnie porównując teksty źródłowe i stojące za nimi światopoglądy (np. kodeks Hammurabiego i Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych), bawiąc anegdotą obyczajową („W starożytnym Egipcie majętny mężczyzna nigdy nie wpadłby na to, że kryzys w życiu uczuciowym można rozwiązać, zabierając towarzyszkę życia na wakacje do Babilonu. Zbudowałby jej raczej wystawny grobowiec, o którym od zawsze marzyła”), podkreśla, jak kluczowy dla ludzkich społeczeństw jest spajający je porządek wyobrażony („Jak sprawić, by ludzie szczerze wierzyli w taki porządek wyobrażony jak chrześcijaństwo, demokracja czy kapitalizm?”). Dziś wierzymy w prawa człowieka, indywidualizm, humanizm, romantycznie konsumpcyjny „rynek doznań” – to również nie żaden moralny postęp, tylko jeden z wielu nieobiektywnych przyjętych przez ludzi systemów wyobrażeń. Harari wydaje się niezwykle przekonujący, kiedy pozbawia najpiękniejszych złudzeń.
Cóż dalej z ludzkością? Pismo, liczby, absolutnie jednocząca władza pieniądza, który wydaje nam się tak oczywisty, nie zauważamy, jakie to jest jednak zaskakujące: jedna z nielicznych rzeczy, którą uznajemy w jakiejś formie wszyscy – najbardziej uniwersalny system wzajemnego zaufania.
W historii jednoczącej się ludzkości miga rasizm (który może być wyzwolony przypadkowym ciągiem zdarzeń, nakręcając się potem w sprzężeniu zwrotnym) i system patriarchalny (który z kolei zdaje się być typowy dla społeczności ludzkich, mimo że według autora tak do końca nie wiadomo dlaczego: sprawnie dekonstruuje kolejne obiegowe poglądy co do przyczyn wyższej pozycji mężczyzn). Bardzo interesujące są rozważania co do natury imperiów – gdzie przez imperium rozumiemy wcale niekoniecznie tylko państwo wielkie, ale łączące liczne ludy i potencjalnie nienasycone w swym wzroście. W tej kategorii mieści się również maleńkie starożytne imperium Aten (co pokazuje, jak jednak różnorodność ludzkości maleje przez wieki). Daje do myślenia proces „stawania się swoimi” przez ludy podbite imperium i sytuacji, gdy nigdy tego statusu się nie osiągnie, pomimo usilnych starań (przytoczona historia Gandhiego, prawnika w garniturze, wyrzuconego za kolor skóry z pociągu w Afryce Południowej).
Charakterystyczne dla Harariego jest opisanie humanizmu w rozdziale o religiach – jako zestawu „religii czczących człowieczeństwo”, z podziałem na humanizm liberalny (i tu odnalazłam się ja, wyzbyta już złudzeń co do obiektywizmu przekonania o jego moralnej wyższości – choć samo przekonanie kultywuję nadal, a jakże), humanizm socjalistyczny (łatwo się domyślić) oraz humanizm ewolucyjny, pod którą to niewinną (z pozoru!) nazwą kryje się ordynarny nazizm. Według autora: „Tak jak humanizm liberalny, tak socjalistyczny ma monoteistyczne podwaliny. Idea, że wszyscy ludzie są równi, stanowi udoskonaloną wersję monoteistycznego poglądu, że wszystkie dusze są równe wobec Boga”.
I żadnych zastrzeżeń? Wątpliwości co do uproszczeń? Bo i ten brak refleksji, że cała publikacja to jedna wielka symplifikacja.