Rosjanie są raczej słabi w poważnej fantasy (w przeciwieństwie do bogatej tradycji science fiction lub fantastyki humorystycznej), a kobiety słabo wypadają w pisaniu fantasy spod znaku heroic albo sword & sorcery. To dwie obiegowe prawdy, dość powszechne wśród miłośników fantastyki. Choć oczywiście są chlubne wyjątki, to „Wilczarz” Rosjanki Marii Siemionowej zdecydowanie do nich nie należy, a wręcz przeciwnie: brutalnie i bez żadnych złudzeń potwierdza te stereotypy.
Grafomania z importu
[Maria Siemionowa „Wilczarz” - recenzja]
Rosjanie są raczej słabi w poważnej fantasy (w przeciwieństwie do bogatej tradycji science fiction lub fantastyki humorystycznej), a kobiety słabo wypadają w pisaniu fantasy spod znaku heroic albo sword & sorcery. To dwie obiegowe prawdy, dość powszechne wśród miłośników fantastyki. Choć oczywiście są chlubne wyjątki, to „Wilczarz” Rosjanki Marii Siemionowej zdecydowanie do nich nie należy, a wręcz przeciwnie: brutalnie i bez żadnych złudzeń potwierdza te stereotypy.
Maria Siemionowa
‹Wilczarz›
Tytułowy Wilczarz to bohater co się zowie. Ostatni wojownik rodu Szarego Psa z plemienia Wenów, który szuka zemsty za wymordowanie rodziny i ziomków oraz za długie lata spędzone na morderczej pracy w kopalni. Wydostawszy się na wolność, poświęca lata na zdobycie doświadczenia wojskowego i środków na uzbrojenie, najmując się głównie jako ochroniarz lub wykidajło. Gdy w końcu jest gotowy, powraca w rodzinne strony i rozprawia się z oprawcą. Podczas tej wendety ratuje dwoje ludzi – piękną dziewczynę i schorowanego mędrca-czarownika – którzy później zostają jego przyjaciółmi i towarzyszami. Choć początkowo Wen pragnął aktem zemsty zakończyć i swój żywot, to poczucie obowiązku i odpowiedzialności wobec bezbronnych istot (istot, bo oprócz ludzi jest jeszcze nieodłączny nietoperz-nielot) sprawia, że bohater, chcąc nie chcąc, pozostaje jeszcze wśród żywych. A jako że całe lata treścią jego istnienia była tylko zemsta, właściwie na nowo uczy się żyć, w czym pomagają mu cierpliwi podopieczni. Ale zło nie śpi, a okrutna przeszłość nie da o sobie tak łatwo zapomnieć…
Może od razu powiedzmy sobie wprost: „Wilczarz” to powieść słaba. A nawet bardzo słaba, choć i tak lepsza od wrażenia, jakie sprawia po pierwszych kilkudziesięciu stronach. Słabe jest w tej książce wszystko: od pomysłu i fabuły, przez wykonanie i język, po kryjącą się za tym ideologię i przesłanie.
Przedsmak tego mamy już w pompatycznej notce okładkowej: „Dzięki niezwykłej sile charakteru zdołał przeżyć okrutną niewolę (…). Stoczy mnóstwo walk, zyska wiernych przyjaciół, pozna dalekie krainy i nigdy nie pozostanie obojętny wobec krzywdy słabszych”. I rzeczywiście, Wilczarz jest bohaterem prawym i sprawiedliwym aż do obrzydliwości. Z chęci pomocy innym pakuje się w najgorsze kabały, a że jest wojownikiem znakomitym, wychodzi z nich obronną ręką i to mimo iż „za hańbę uważa zadawanie ciosów w plecy”. Czegóż jednak spodziewać się po człowieku, który już jako dziecko „walczył jak mężczyzna”, „porusza się bezgłośnie” i jest „zwinny jak zwierzę”, a który zresztą wzbudza strach samym wyglądem, bo „musi zginać kark, aby zmieścić się w drzwiach”, jego „oczy płoną piekielnym ogniem”, a „głos dudni echem”? Na temat konstrukcji postaci dość powiedzieć, że powyższe określenia są rzucane czytelnikowi
a priori, na wiarę, w żaden sposób nie wynikając z fabuły, a raczej stanowiąc jej wytłumaczenie. Na przykład autorka stwierdza, że bohater „prześlizgnął się, bo jest zwinny jak zwierzę”, zamiast opisać, JAK mimo niesprzyjających warunków bohater się prześlizgnął, i pozwolić czytelnikowi samemu wyciągnąć wnioski oraz dokonać odpowiedniego porównania. Zamiast opisywać sytuację, z której wynikałaby cecha danej postaci, autorka nazywa cechę. Nieważne, czy powoduje nią lenistwo i unikanie trudnych opisów, czy lekceważenie czytelnika i traktowanie go jak półgłówka, któremu trzeba wszystko podać na tacy – w obu przypadkach jest to naganne. Czasem tylko, w przypadkach kluczowych dla fabuły, sili się Siemionowa na próbę wytłumaczenia niezwykłych przymiotów bohatera. Cóż z tego jednak, skoro kończy się to schematycznymi zdaniami-wytrychami w stylu: „w kopalni obracał ciężkie koło, którym nabierano wodę z podziemnej rzeki”
1) (ergo: jest silny i może wyważyć te drzwi) albo „w kopalni nikt nie dbał o to, by pracujący mieli dość światła” (ergo: doskonale widzi w ciemnościach i jest w stanie po ciemku poruszać się po nieznanym zamku).
Podobnie jest z opisami miejsc: jak mowa o kopalniach, w których bohater spędził lata młodości, to tylko i wyłącznie z przymiotnikiem „straszliwe” – znakomity sposób na ułatwienie sobie pracy, po co się rozpisywać, skoro wystarczy jedno słowo-klucz i czytelnik od razu sam sobie podstawi najgorsze w jego mniemaniu obrazki i będzie wiedział, że bohater miał przechlapane. Jak pisze autorka o zamku wroga, to dodaje, że „budowali go znakomici mistrzowie” i bez zbędnego marnowania atramentu pisarki i oczu czytającego wiadomo, o co chodzi – przywołuje sobie czytelnik znany skądinąd schemat wielkiego, potężnego, ponurego zamku pełnego zakamarków i voilá! A że Wilczarz wychodzi przy tym na jeszcze większego superbohatera (w końcu myszkować bezkarnie po „zamku zbudowanym przez znakomitych mistrzów” to większy wyczyn, niż po pośledniej warowni), to tym lepiej. Jednym słowem: opisy w tej powieści są sztampowe aż do bólu i godne raczej twórczości nastolatka-grafomana niż czterdziestoletniej tłumaczki i autorki książek historycznych….
Niewiele lepiej jest z fabułą. Autorka rzuca czytelnika na głęboką wodę i każe mu wraz z bohaterem iść od zadania do zadania, które – wraz z postaciami neutralnymi – wyrastają mu na drodze na zasadzie deus ex machina. To nie Wilczarz napotyka przygody, to one napotykają jego, można by podsumować. Fabuła najbardziej podobna jest do słabej sesji RPG, tak pod względem braku wątków pobocznych, jak i znikomego prawdopodobieństwa wydarzeń. Do tego przez pół książki przygody są niepowiązane ze sobą i wyglądają raczej jak zbiór luźnych epizodów połączonych tylko postacią bohatera. Dopiero po kilkuset stronach intryga nabiera jakiegokolwiek celu, a książka staje się odrobinę (ale tylko odrobinę) bardziej przystępna (co zresztą wiąże się z tym, że po pewnym czasie czytelnik znieczula się na wszelkie błędy i przestaje je zauważać – tak też i wszystkie podane w recenzji przykłady i cytaty, pochodzą TYLKO z dwóch pierwszych rozdziałów). Tylko po to, by przy końcu znów obnażyć niedostatek pomysłów autorki, tym razem na zwieńczenie historii. W mozolnym popychaniu fabuły widać też tendencję podobną jak przy opisach – do podrzucania schematów i pojęć-kluczy, i liczenia na wyobraźnię czytelnika. Oto dowiadujemy się na przykład, że „jeśli człowiek chce się czegoś dowiedzieć, to się dowie, to tylko kwestia czasu” (to o tym, skąd Wilczarz zna tajne przejście do zamku). Poza tym cała historia jest pełna luk i nielogiczności, które chyba każdy średnio rozgarnięty pisarz wyłapałby, po prostu czytając po napisaniu swoje „dzieło”. Pani Siemionowa przykładowo każe ślepcowi zwracać się do postaci, którą usłyszał wchodzącą do pomieszczenia, per młodzieńcze, mimo iż ta nie wyrzekła jeszcze ani słowa (więc nieznany powinien być wiek i płeć), albo zwierać się bohaterowi w śmiertelnym boju z upiorem, choć już na następnej stronie, przy kolejnym upiorze, okazuje się, że wystarczy wypowiedzieć zaklęcie.
Najgorszy jest jednak styl i język autorki. Nie wiem, czy to wina samej pani Siemionowej, czy tłumaczki, czy też redakcji, bo spora część błędów wydaje się mieć źródło w niedostatecznym opanowaniu języka polskiego przez tłumaczkę albo w braku korekty przed drukiem. Na przykład ciągła zmiana punktu widzenia w obrębie tego samego akapitu –raz narrator „stoi za plecami” jednej postaci, opisując jej poczynania, również zaimkami, by w następnym zdaniu kontynuować „zaimkowanie” w najlepsze, mimo iż opis wykonywanych czynności odnosi się już do zupełnie innej osoby, czasem wręcz przeciwnej płci! Raz są to błędy logiczne, innym razem wynikające z nieuwagi (są podmioty imienne, więc nie ma problemu ze zorientowaniem się, ale i tak wypadałoby zacząć od nowego wiersza), czasem, co najgorsze, są to zwykłe błędy składni na poziomie szkoły podstawowej (podmiotem domyślnym zdania jest dopełnienie ze zdania poprzedniego). Jeśli chodzi o powtórzenia, to zdarza się – i tu znów uwidacznia się brak korekty – że unikane są one na siłę, i autorka (lub tłumaczka!) puszcza wodze fantazji i beztrosko zamienia przykładowo włócznię w pikę i na odwrót. Oczywiście nie każdy musi być specjalistą od militariów (Siemionowa składa zresztą we wstępie podziękowania stosownym doradcom), ale jeśli się pisze fantasy w sztafażu średniowiecznym, literaturę bądź co bądź opartą na takich zagadnieniach, to wypadałoby odróżniać jedno od drugiego. Podobnie jak nie nazywać zaciężnych wojów komesami. Równie irytująca i przeszkadzająca w czytaniu jest nieudolna i wybiórcza archaizacja języka, którą stosują nie tylko bohaterowie, ale też – o zgrozo! – narrator.
Jedynym chyba elementem, który nie woła o pomstę do nieba, a jest „tylko” nudny i wtórny, jest ideologia powieści. Otóż tytułowy bohater jest przedstawicielem społeczeństwa matriarchalnego: dla niego Bóg jest kobietą, a niewiasta – największą świętością. Co więcej, plemię Wilczarza to szlachetni dzikusi, żyjący według tradycji i mądrości ludowych, zgodnie z naturą i wszechświatem. W powieści objawia się to apologią feminizmu i mądrości kobiecego spojrzenia na świat oraz pochwałą ekologii i prostego stylu życia. Błogosławienie drzewek i każdego źdźbła trawy za ich dary oraz dziwowanie się „głupocie” ludów cywilizowanych jest tu obecne na co drugiej stronie. Nie jest to podejście szczególnie odkrywcze, ale na początku nawet ma swój urok, tym bardziej że świat przedstawiony, choć zróżnicowany, to przejawia uchwytne oznaki słowiańskości, co powinno być miłe polskiemu czytelnikowi. Niestety, szybko występuje „zmęczenie materiału” i zwyczajny przesyt.
Podsumowując, „Wilczarz” w polskim wydaniu jest grafomańskim przestępstwem popełnionym na fantasy. Zaznaczam, że w polskim wydaniu, ponieważ kilka kontynuacji oraz nakręcony na podstawie powieści film zdają się mówić o sporej popularności bohatera w Rosji, a więc być może ma ta historia jakieś istotne walory, które utracone zostały podczas tłumaczenia. Potwierdzałyby to wspominane wyżej zarzuty co do stylu oraz wyczuwalne miejscami – dla osoby znającej język rosyjski – rusycyzmy. Choć oczywiście nawet najlepszy przekład nie sprawi, że tę wtórną, sztampową i rozwlekłą (ponad pięćset stron) próbę pożenienia sword & sorcery fantasy z poetycką, pełną introspekcji fantastyką kobiecą, będzie się czytało z przyjemnością. Na odtrutkę, ze świata rosyjskojęzycznej fantasy, polecam Łukianienkę albo Diaczenków.
Plusy:
Minusy:
- sztampa i schematyczność
- błędy korekty i tłumaczenia
- słaby styl językowy
- niewciągająca fabuła
- zbyt nachalna ideologia
1) Ten motyw zresztą wydaje się być bezczelną kalką (a powaga powieści i całkowity brak humoru i autoironii raczej potwierdza, że nie jest to puszczanie oka do czytelnika) chyba dla każdego miłośnika fantasy, który widział kiedyś „Conana barbarzyńcę” – stosowna scena z Arnoldem Schwarzeneggerem od razu przychodzi na myśl. Z takich ogranych schematów, archetypów wręcz, korzysta zresztą Siemionowa przez cały czas.