Nie tak dawno recenzowałam „Ślad” Patricii Cornwell. Pamiętam, że prócz nieuzasadnionego użycia czasu teraźniejszego irytował mnie w tamtej książce fakt, iż autorka kontynuuje wątki z poprzednich powieści, a nieznający początku czytelnik – choć rozumie, o co chodzi – ma małe szanse zaangażować się emocjonalnie. Niestety, „Śmiertelny koktajl” idzie jeszcze dalej – tutaj czytelnik jest jedynie świadkiem końca skomplikowanej intrygi, której korzenie tkwią głęboko w opisanej gdzie indziej przeszłości.
Anna Kańtoch
Szacunek do autora, niechęć do dzieła
[Patricia Cornwell „Śmiertelny koktajl” - recenzja]
Nie tak dawno recenzowałam „Ślad” Patricii Cornwell. Pamiętam, że prócz nieuzasadnionego użycia czasu teraźniejszego irytował mnie w tamtej książce fakt, iż autorka kontynuuje wątki z poprzednich powieści, a nieznający początku czytelnik – choć rozumie, o co chodzi – ma małe szanse zaangażować się emocjonalnie. Niestety, „Śmiertelny koktajl” idzie jeszcze dalej – tutaj czytelnik jest jedynie świadkiem końca skomplikowanej intrygi, której korzenie tkwią głęboko w opisanej gdzie indziej przeszłości.
Patricia Cornwell
‹Śmiertelny koktajl›
W życiu Kay Scarpetty, lekarza sądowego i bohaterki cyklu, ponownie zjawiają się bliźniacy-mordercy, którzy mają na jej punkcie obsesję. Czekający w celi śmierci Jean Baptiste Chandonne zwany Wilkołakiem pragnie, aby to ona właśnie wstrzyknęła mu dawkę trucizny (tytułowy śmiertelny koktajl), zaś jego przebywający na wolności brat chce po prostu Kay zabić, dołączając ją tym samym do swojej bogatej kolekcji zamordowanych kobiet. Z intrygami bliźniaków poradzić sobie musi wymieniona już Kay Scarpetta, jej siostrzenica Lucy, policjant Marino oraz przyjaciel Kay, Benton. Sytuacja tego ostatniego jest mocno skomplikowana, bowiem Benton był zmuszony sfingować własną śmierć i teraz działa pod przybranym nazwiskiem, zaś Scarpetta jest przekonana, iż jej ukochany nie żyje.
Tu parę słów ostrzeżenia – otóż wbrew temu, co mogłoby się wydawać, „Śmiertelny koktajl” nie jest kryminałem, co najwyżej można powiedzieć, że zawiera pewne elementy tego gatunku. Akcję obserwujemy raz z punktu widzenia Kay oraz jej bliskich, a raz – morderców, o których czytelnik wie niemal tyle, co o bohaterach pozytywnych. Nie ma tu więc zagadki, a pytanie „Kto zabija i dlaczego?” zostaje zastąpione przez „Jak to się wszystko skończy?”. Co prawda z tyłu okładki wydawca wspomina, iż Kay angażuje się w sprawę tajemniczej śmierci pewnej niezrównoważonej psychicznie kobiety, lecz wątek ten przemyka przez powieść niczym meteor – pojawia się na początku, krótko w środku, a potem pod koniec, gdy łączy się z wątkiem głównym i za każdym razem ukazany jest tak pobieżnie, że trudno się nim zainteresować.
Jeśli więc „Śmiertelna trucizna” nie jest kryminałem, to czym jest? Mam kłopot z odpowiedzią na to pytanie. Sporo tu elementów powieści sensacyjnej, ale tak naprawdę autorka większy nacisk kładzie na portrety psychologiczne. Mnóstwo tu opisów emocji, przede wszystkim negatywnych. Ból, jaki przeżywa Kay po rzekomej śmierci Bentona, wyrzuty sumienia Lucy, która pomogła oszukać ciotkę, depresja Marino i rozpacz Bentona – to tylko czubek istnej góry lodowej. W „Śmiertelnej truciźnie” wszyscy pozytywni bohaterowie są nieszczęśliwi i cierpią (o negatywnych nie wspominam, bo to szaleńcy, z którymi trudno się identyfikować). To skupienie się na uczuciach ma jedną zaletę – otóż powieść odbiera się mniej jak sensacyjne czytadło, a bardziej jak psychologiczny dramat, a do takiego gatunku zdecydowanie bardziej pasuje czas teraźniejszy w narracji. Nadal co prawda wolałabym, aby autorka opowiedziała tę historię normalnie, czyli w czasie przeszłym, niemniej jednak tutaj nie razi to aż tak bardzo jak w bardziej rozrywkowym „Śladzie”.
Niestety, problem w tym, że losami postaci nie sposób się przejąć. Moim zdaniem błąd tkwi w konstrukcji. Od razu na początku czytelnik zostaje wrzucony w sam środek tragedii, zaś Patricia Cornwell pracowicie wyjaśnia, dlaczego wszyscy tak strasznie cierpią. Gdybyśmy na początku poznali bohaterów w miarę szczęśliwych, a potem stopniowo autorka serwowałaby im coraz większe porcje życiowych dramatów, powieść byłaby o wiele bardziej przejmująca. A tak człowiek ma wrażenie, że nagle wali mu się na głowę multum nieszczęść ludzi, których nie zdążył dobrze poznać ani tym bardziej polubić. (Znajomość poprzednich części cyklu wcale nie pomaga. Bohaterowie Cornwell są co prawda nieźle wymyśleni, lecz żaden z nich nie zostaje w pamięci po zakończeniu lektury). Jaka może być w takiej sytuacji reakcja przeciętnego czytelnika? W moim przypadku – obronna. Po prostu mózg w pewnym momencie powiedział „dość”. Tak dochodzi do swoistego paradoksu – z jednej strony mamy bowiem sporo wiarygodnych postaci, a także skomplikowane, dobrze opisane relacje pomiędzy nimi, z drugiej zaś strony jest nieszczęsny czytelnik, który brnie przez tekst, coraz bardziej sfrustrowany i zmęczony. Kontrast jest tym większy, że zarówno umiejętności autorki, jak i jej wybór, by napisać tak przygnębiającą książkę, budzą mój szacunek. Niełatwo jest bowiem dręczyć własnych bohaterów – raz, że pisarze stworzone przez siebie postacie zazwyczaj lubią, a dwa, że ponurość i cierpienie (zwłaszcza tak kameralne i mało malownicze) rzadko przekładają się na finansowe zyski. Czy więc „Śmiertelna trucizna” jest książką dobrą? Owszem, jest. Czy ją polecam? W żadnym razie, chyba że ktoś koniecznie chce zepsuć sobie humor.