Literatura podróżnicza święci triumfy nieprzerwanie od wielu dziesięcioleci, również dziś, w czasach, gdy mapy pozbawione są już białych plam (czego dowodem
nasz wakacyjny cykl). Przy takiej obfitości materiału tym trudniej jest napisać wyróżniającą się książkę, która będzie jednocześnie porywająca i świeża - ale to właśnie udało się Davidovi Grannowi przy tworzeniu „Zaginionego miasta Z”.
Czytelnicze Eldorado
[David Grann „Zaginione miasto Z” - recenzja]
Literatura podróżnicza święci triumfy nieprzerwanie od wielu dziesięcioleci, również dziś, w czasach, gdy mapy pozbawione są już białych plam (czego dowodem
nasz wakacyjny cykl). Przy takiej obfitości materiału tym trudniej jest napisać wyróżniającą się książkę, która będzie jednocześnie porywająca i świeża - ale to właśnie udało się Davidovi Grannowi przy tworzeniu „Zaginionego miasta Z”.
David Grann
‹Zaginione miasto Z›
Książka Granna nie jest typową literaturą podróżniczą traktującą o wyprawie autora na odległe lądy, ale eklektyczną mieszanką książki podróżniczej z biografią i pracą historyczną. Punktem wyjścia jest tu bowiem historia pułkownika Percy’ego Harrisona Fawcetta, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku brytyjskiego odkrywcy, który wsławił się podróżami po Ameryce Południowej, a przede wszystkim wygłaszaniem koncepcji o kryjącym się w głębi Amazonii ośrodku cywilizacji – tytułowym mieście Z. Właśnie w poszukiwaniu tego miejsca Fawcett wybrał się w latach 20. na kolejną wyprawę, z której nigdy nie powrócił. Jego zaginięcie obrosło legendą bodaj jeszcze większą niż zaginięcia innych słynnych poszukiwaczy przygód – odnalezionego w XIX wieku Davida Livingstone’a i ostatecznie uznanej za zmarłą XX-wiecznej pilotki Amelii Earhart. Ekspedycjami w celu odnalezienia Fawcetta pasjonował się w okresie międzywojnia cały świat, a sama postać stała się dzięki temu jeszcze sławniejsza (
Fawcett był jedną z najwyraźniejszych inspiracji dla postaci Indiany Jonesa).
Gorączka wokół Fawcetta trwała przez wiele lat i odżywała co jakiś czas – również dziesiątki lat później organizowano wyprawy, już nie po to, by angielskiego podróżnika uratować, ale by przejść jego śladami i odnaleźć jego kości (a tym samym spodziewane rezultaty jego ekspedycji, w tym być może ślady legendarnego Z). Na początku obecnego wieku przypadkowo historią Fawcetta zainteresował się dziennikarz „New Yorkera” David Grann, który tak jak wielu bardziej doświadczonych globtroterów przed nim postanowił wyruszyć w podróż po Amazonii. W 2005 roku zrealizował swój plan, a nawet więcej – natrafił na nowe ślady Fawcetta, między innymi przekazy ustne krążące wśród plemienia Kalapalo.
Jednak to nie opis wyprawy Granna zapewnił „Zaginionemu miastu Z” wydanemu w USA rok temu miejsce na listach bestsellerów i w zestawieniach najlepszych książek roku sporządzanych przez największe i najbardziej opiniotwórcze amerykańskie gazety i magazyny (do tego ma zamiar ją zekranizować sam Brad Pitt). Przetłumaczona na 25 języków książka Granna przełamuje bowiem schemat literatury gatunkowej i stosując prostą, ale jakże skuteczną metodę wielotorowej narracji tworzy opowieść wciągającą niczym najlepsza powieść detektywistyczna. Równocześnie w kolejnych przeplatających się rozdziałach śledzimy rekonstrukcję wyprawy Fawcetta oraz przygotowania Granna do jego własnej, współczesnej podróży, ale też zostajemy uraczeni biografią słynnego podróżnika, a także historią eksploracji odległych lądów pod egidą Królewskiego Towarzystwa Geograficznego.
Jednak sam eklektyzm tematyczny nie wystarczyłby, aby „Zaginione miasto Z” osiągnęło doskonałość, którą oczarowuje ukończona książka. Brakującym składnikiem była umiejętność sklecenia tego wszystkiego w spójną, wciągającą całość. Okazuje się bowiem, że David Grann jest znakomitym pisarzem, który potrafi wybrać najważniejsze fragmenty biografii i najtrafniejsze cytaty, zachować dramatyzm opowieści, a jednocześnie faktograficzną wierność (niczym w pracy naukowej każda strona pełna jest przypisów odsyłających do literatury źródłowej, często zachowanych pism samego Fawcetta). Udaje mu się znakomicie wykorzystywać cliffhangery przy zmianie wątków, a także ułatwić czytelnikowi identyfikację z narratorem – czytając „Zaginione miasto Z”, zagłębiamy się w historię Fawcetta równocześnie z Grannem, który też startuje z pozycji laika.
Przede wszystkim jednak udało się autorowi oddać ducha wiktoriańskiej epoki, rodzącej nieustraszonych eksploratorów, dla których podróże były wyrazem buntu przeciwko purytańskiej moralności i konwenansom społecznym. Pojawia się tu napędzająca imperium brytyjskie (nad którym przecież słońce nie zachodziło) fascynacja zapełnianiem białych plam, skutkująca utworzeniem Królewskiego Towarzystwa Geograficznego i licznych klubów, w których wzbogaceni nagle na rewolucji przemysłowej panicze nie dywagowali już wyłącznie o polowaniach, krykiecie i wojsku, ale również o podróżach na odległe kontynenty. Pobrzmiewają tu oczywiście echa podróży Phileasa Fogga, a w samej opowieści o życiu i eskapadach Fawcetta pojawiają się takie nazwiska jak Arthur Conan Doyle i H.R. Haggard – autorzy, którzy spopularyzowali podróżowanie po świecie i stworzyli nowy podgatunek powieści przygodowej traktujący o zaginionych krainach i cywilizacjach.
Równie plastyczny i żywy jest opis amazońskiej dżungli, który bez problemu może konkurować z co bardziej obrazowymi relacjami współczesnych luminarzy globtrotingu w rodzaju
Wojciecha Cejrowskiego. Co ciekawe, Grann odmalował realistyczny, groźny, a jednocześnie pociągający świat nie dzięki opisom swojej wyprawy, ale za pomocą literatury źródłowej. To poprzez cytaty z dzienników podróży sprzed wieku autor przedstawia „zielone piekło”, w którym na podróżnika czyhają na każdym kroku niebezpieczeństwa i utrudnienia. A te zagrożenia – kolejny wyróżnik „Zaginionego miasta Z” – to nie malowniczy Indianie czy groźne krokodyle, ale sugestywnie oddana atmosfera codziennego mozołu, nieustającej walki z moskitami, komarami, mrówkami, pijawkami, rozwijającymi się w ciele larwami. Ale też własnymi ograniczeniami, przede wszystkim rujnującymi organizm głodem i chorobami. Nic dziwnego, że przewijającym się w tle motywem jest szaleństwo, walka o utrzymanie uczestników wyprawy w ryzach, o utrzymanie koncentracji na celu (to akcentowanie piekielnych warunków wywołujących obłęd znów przywołuje popkulturowe tropy: rozgrywające się w Amazonii dzieła Wernera Herzoga „Fitzcarraldo” i „Aguirre, gniew boży” – zresztą o wydarzeniach inspirujących te filmy Grann również wspomina).
Choć historia opowiedziana w „Zaginionym mieście Z” nie została zwieńczona odnalezieniem zaginionej cywilizacji, udała się Grannowi rzecz – z punktu widzenia czytelnika – równie spektakularna: przekazał tę opowieść w sposób tak fascynujący, że określenie „czytelnicze Eldorado” nasuwa się po lekturze samo.