Vikas Swarup jest oczywiście spostrzegawczym i zaangażowanym obserwatorem, znającym na wylot Indie i tępiącym toczące je patologie – co udowodnił już w „Q & A”, literackim pierwowzorze „Slumdoga. Milionera z ulicy” – ale pisarzem jawi się raczej przeciętnym. Przynajmniej w swojej nowej powieści (planowana również ekranizacja) „Sześcioro podejrzanych”, której warstwa literacka nie nadąża za ważką tematyką.
Morderstwo w Oriencie
[Vikas Swarup „Sześcioro podejrzanych” - recenzja]
Vikas Swarup jest oczywiście spostrzegawczym i zaangażowanym obserwatorem, znającym na wylot Indie i tępiącym toczące je patologie – co udowodnił już w „Q & A”, literackim pierwowzorze „Slumdoga. Milionera z ulicy” – ale pisarzem jawi się raczej przeciętnym. Przynajmniej w swojej nowej powieści (planowana również ekranizacja) „Sześcioro podejrzanych”, której warstwa literacka nie nadąża za ważką tematyką.
Vikas Swarup
‹Sześcioro podejrzanych›
Ponieważ pod względem literackim „Sześcioro podejrzanych” wypada co najwyżej poprawnie, to serwowane przez wydawcę porównania Swarupa do Agathy Christie czy filmowych „Podejrzanych” wydają się sporo przesadzone. Choć oczywiście nie sposób nie dojrzeć powodu wspominania o tych akurat dziełach: Swarup konstruując fabułę swojej powieści, w której występuje duża liczba podejrzanych i winowajców, nawiązuje choćby do „Morderstwa w Orient Expressie”, a jednocześnie serwując finałowy zwrot akcji, zdaje się – co prawda bardzo nieudolnie – wzorować nieco na filmie Bryana Singera. Roztrząsanie tego ostatniego wiązałoby się z koniecznością spoilerowania (dość powiedzieć, że zamiast misternej układanki, jaką budował w filmie Keyser Soze i której części doskonale do siebie pasują, u Swarupa jest raczej deus ex machina), ale fabułę zarysować warto.
Ofiarą jest Vicky Rai, młody paniczyk, pierworodny obrzydliwie bogatego gangstera, w dodatku ministra w lokalnym skorumpowanym rządzie. Ponieważ syn wdał się w ojca, a rodzicielska nietykalność rozlewa się na całą rodzinę Raiów, Vicky robi wszystko, co mu się podoba. Kradnie, z kaprysu doprowadza ludzi do bankructwa, gwałci, rozbija się samochodem po pijaku, a przede wszystkim morduje – nie tylko bezdomnych śpiących w nikogo nieinteresujących zaułkach, ale też, na oczach mnóstwa świadków, młodą dziewczynę, barmankę, która odmówiła mu kolejki. To ostatnie morderstwo i następujący po nim proces zelektryzował całe Indie, a następnie wzburzył społeczeństwo, gdy skorumpowany sąd uniewinnił młodego Raia. Na poprocesowym wielkim party, na którym zbiera się cała śmietanka towarzyska regionu, by gratulować Vicky’emu i podlizywać się jego ojcu, zostaje wymierzona sprawiedliwość. Pytanie tylko: przez kogo?
Jak nietrudno się domyślić, zwłaszcza że znów jest to pójście szlakiem od czasów Agathy Christie mocno wydeptanym, nie o znalezienie mordercy tu chodzi. Ten jest bowiem raczej aniołem sprawiedliwości, który przysłużył się społeczeństwu, eliminując z niego parszywego drania, niż zwyrodnialcem, którego chcielibyśmy widzieć za kratkami – sympatia czytelnika jest po jego stronie, kimkolwiek by nie był. Istotniejsze jest przedstawienie każdego z kandydatów, z tytułowych podejrzanych, z których każdy, jak się z czasem okazuje, miał dobry powód, by zabić Raia. Co jeszcze ważniejsze, poprzez historie tych postaci Swarup opowiada o współczesnych Indiach – kraju wyjątkowo brudnym moralnie, do którego tylko czasem przesącza się promyk światła i nadziei.
I tu zaczynają się podstawowe problemy „Sześciu podejrzanych”. Można bowiem autorowi wybaczyć nieco chropawy, oszczędny styl, uciekanie w stylizację na rozmowę telefoniczną czy pamiętnik, a nawet średnio zgrabne połączenie wszystkich wątków – gdyby tylko treść, a więc opowieść obyczajowa, której bohaterem zbiorowym są Indie, satysfakcjonowała. Tak niestety nie jest, a przynajmniej nie we wszystkich z sześciu historii snutych przez narratora, dziennikarza śledczego zajmującego się sprawą morderstwa barmanki, a później śmiercią samego Raia (klamra fabularna podobna nieco do teleturnieju i przesłuchania policjantów w „Slumdogu”). Przede wszystkim dziwi nieco dobór bohaterów. O ile postać ulicznego złodziejaszka kradnącego gangsterom walizkę z pieniędzmi czy inteligentnej gwiazdy Bollywood borykającej się ze świadomością swoich plebejskich korzeni są intrygujące i dobrze oddają rozwarstwienie kastowo-ekonomiczne Indii, o tyle nierozgarnięty kowboj z Ameryki i autochton z wysepek otaczających Indie są zupełnie zbędni i niespecjalnie sprzyjają odkrywaniu złożoności społeczeństwa indyjskiego (miejscami wydaje się, że dotyczące ich rozdziały zostały na siłę rozbudowane, by każdy bohater dostał tyle samo miejsca). Z kolei ostatnie dwie postacie – polityk i urzędnik – to właściwie mówienie dwa razy o tym samym: noszą te same cechy, różniące się jedynie natężeniem – bezczelni, brutalni, autorytatywni, zdradzają żony, wykańczają konkurencję, opłacają bandytów, przekupują polityków i urzędników. Przy nich (podobnie jak przy karykaturalnym Amerykaninie) widać też drugi istotny problem powieści – Swarup mocno przerysowuje i postacie, i społeczeństwo. Oczywiście ciężko się kłócić z Hindusem i twierdzić, że Indie nie mogą być aż tak bezprawne, skorumpowane i nieliczące się z życiem zwykłych ludzi, ale z pewnością – przynajmniej w oczach zachodniego czytelnika – pewne umiarkowanie (np. podkreślenie dramatyzmu jednego przestępstwa, a nie puste wyliczanie całej ich litanii) lub nadanie postaciom odcieni szarości przysłużyłoby się warstwie literackiej i poprawiło odbiór książki.
Z drugiej strony nie można zaprzeczyć, że podobne przerysowania były obecne również w „Slumdogu” – różnica jest taka, że tam odbywało się to na poziomie przypadkowych zdarzeń, które dotykały bohaterów, a nie cech charakterów i działań postaci. Na szczęście w „Sześciorgu podejrzanych” również nie brak tej odrobiny magicznego realizmu, splotów nieprawdopodobnych zdarzeń, które zamieniają miejscami opowieść kryminalno-obyczajową w pełną symbolizmu baśń. Mamy tu więc i reinkarnację Mahatmy Gandhiego, i terrorystów z Al-Kaidy, i magiczne kamienie, i szamanów leczących z chorób, i nagrodę za cierpienie i wierność w miłości rodem z bollywoodzkiej superprodukcji. Oczywiście z racji konstrukcji fabuły rozbitej na kilkoro równorzędnych bohaterów nie jest to magiczna opowieść o męskim kopciuszku, do którego się przywiązujemy i któremu kibicujemy od początku do końca – ale i tak stanowi najsilniejszą stronę prozy Swarupa. Nietrudno więc sobie wyobrazić, że zdolny reżyser będzie potrafił wyciągnąć z „Sześciorga podejrzanych” to, co najlepsze – dodać dramatyzmu, skrócić niepotrzebne partie, odpowiednio zapowiedzieć i wygrać finałowy twist – i zaprezentować tę intrygującą przecież fabułę tak, jak na to zasługuje.