Autorów powinno być zawsze dwóchHenry Lion Oldi
Henry Lion OldiAutorów powinno być zawsze dwóchPL: Czym jest „Wtoroj blin"? HLO: Tak już się złożyło, że prócz czysto literackiej praktyki przez cały czas przychodziło nam zajmować się działalnością wydawniczą. Poligrafią, łamaniem, redakcją, składem, literackim managementem itd. Na początku lat dziewięćdziesiątych powołaliśmy do istnienia w Charkowie pracownię twórczą „Wtoroj Blin” (drugi, bo pierwsze to koty za płoty!), jednoczącą tychże pisarzy, wydawców, poligrafów, ilustratorów, tłumaczy… Za główne zadanie pracownia postawiła sobie nie nauczenie pisarzy pisania, a ilustratorów rysowania - wszak to byłoby głupie i naiwne! - lecz pomoc w opublikowaniu ich prac. Skromnie wskażemy, że do dzisiejszego dnia dzięki pomocy „Wtorowo Blina” wydano kilkaset książek, i cała masa początkujących pisarzy przestała być początkująca, stając się całkiem znana. Należy jednak podkreślić, że „Wtoroj Blin” i my osobiście występujemy nie w charakterze agentów literackich, lecz jako przedstawiciele autorów. Na czym polega różnica? Agent literacki gotów jest sprzedawać wszystko, na co tylko znajdzie się popyt. Przedstawiciel autora prowadzi przede wszystkim działalność doradczą. I pracuje wyłącznie z autorami, którzy go interesują. Napisał ktoś, mówiąc brutalnie, rzecz profaszystowską. Tak, da się ją sprzedać, bo są na nią kupcy, ale my nie staniemy się przedstawicielami tego autora. My przede wszystkim doradzamy, jak prawidłowo sformułować umowę, jakie jej punkty są zgodne z prawem, a jakie nie, jak kontaktować się z redaktorem naczelnym, o czym należy rozmawiać, a o czym nie. Gdzie można znaleźć odpowiednie serie książkowe. Jakie wydawnictwo jest dla danego tekstu najbardziej perspektywiczne. Agent literacki bierze gotowy tekst i biegnie go sprzedawać. My bierzemy się tylko za autorów, którzy nam się spodobali, i udzielana im pomoc jest naprawdę różnoraka. I końcowa decyzja zawsze należy do autora. W odróżnieniu od wielu agentów, którzy często szukają rozwiązań korzystnych dla siebie, a nie dla twórcy. „Mówię ci, tam przyjdzie mi pół roku się dogadywać, a tu wszystko uzgodniłem w trzy dni, i co z tego, że zwiążę autorowi ręce na dziesięć lat! Dostałem procent - i mam to z głowy!” A nam nie zależy na tym procencie. My możemy robić to wszystko ot tak sobie. Jeśli nawet „Wtoroj Blin” zarabia jakieś pieniądze, to one i tak z nawiązką wydawane są na telefon, Internet, na festiwal „Zwiezdnyj Most”, na wydawanie książek, które w innym przypadku nigdy nie przebiłyby się do żadnego z wydawnictw, na finansowanie nie przynoszących zysków czasopism i tak dalej. To wybitnie nieformalna organizacja. PL: Skąd wziął się pomysł na redagowanie „OldNews"? HLO: Swojego czasu, gdy dochrapaliśmy się komputerów i podłączyliśmy do Sieci (najpierw do FIDO, a później również do Internetu), zapoznaliśmy się z najprzeróżniejszymi komunikatami, biuletynami, „newsletterami”, dyskusjami itd., wydało się nam, że wydarzenia rosyjskiej, a zwłaszcza ukraińskiej fantastyki przedstawiane są w Sieci zbyt skąpo i jednostronnie. No i postanowiliśmy wypełnić informacyjną lukę. Dlaczego by nie podzielić się z ludźmi myślącymi podobnie, kochającymi fantastykę, tym, co jest tobie wiadome i co cię zainteresowało, a co nie jest znane im (choć zapewne i ich by to zainteresowało!)? Jakie ukazały się nowe książki? Gdzie i kiedy odbędzie się kolejny konwent? Co będzie na nim interesującego? Jak można nań trafić? Który z rodzimych autorów otrzymał tę albo inną nagrodę literacką? Jakie nowe strony poświęcone fantastyce pojawiły się w Internecie, i co można na nich interesującego znaleźć? Co nowego zostało opublikowane w fantastycznych pismach? Gdzie początkujący autor ma szansę opublikować swoje pierwsze utwory? I wiele innych rzeczy. No i zaczęliśmy wypuszczać sieciową informacyjną gazetkę „OldNews”. Całkowicie bezinteresownie, nie otrzymaliśmy zań jeszcze ani kopiejki. I reklam w "OldNewsie” nie zamieszczamy, choć już kilkakrotnie nam to proponowano. Tylko informację. Po prostu podoba nam się zbieranie ważnych i interesujących wiadomości o współczesnej rodzimej fantastyce i dzielenie się nimi ze wszystkimi zainteresowanymi. Robimy to już szósty rok, od marca 1997 roku. Początkowo informacje zbieraliśmy wyłącznie sami, lecz ostatnimi czasy coraz częściej różne nowości ze świata fantastyki przysyłają nam wydawcy, redaktorzy pism, autorzy wydawanych książek, webmasterzy site’ów sieciowych, zwykli czytelnicy itd. Oczywiście, nie publikujemy wszystkiego, lecz to, co, naszym zdaniem, może zainteresować nie tylko wąską grupę, lecz większą liczbę fanów fantastyki - czytelników, pisarzy, wydawców, księgarzy… PL: Jak wygląda współczesna fantastyka ukraińska? O czym piszą autorzy ukraińscy? Czy istnieje jakieś ukraińskie pismo fantastyczne? HLO: Współczesna fantastyka ukraińska jest bardzo różnorodna. Wśród utworów ukraińskich pisarzy-fantastów znaleźć można wszystkie rodzaje i kierunki: przygodowo-psychologiczną i miejską fantasy, liryczno-psychologiczną i romantyczną fantastykę Mariny i Siergieja Diaczenko, fantastykę historyczną i "kryptohistorię” Andrzeja Walentinowa, sensacyjną mistykę, horrory i psychothrillery Andrieja Daszkowa, space operę, fantastykę militarną i przygodową Aleksieja Biessonowa, fantasy, space operę i cyberpunk Aleksandra Zoricza, sensacyjną, lecz jednocześnie głęboko psychologiczną fantastykę naukową Siergieja Gierasimowa, ironiczną, przygodową, alternatywno-historyczną fantastykę Władimira Swierżina, słowiańską fantasy Dmitrija Barinowa, fantastykę przygodową, cyberpunk i space operę Władimira Wasiliewa, „filosofskij bojewik” i mitologiczną fantastykę G. L. Oldiego, mistyczno-historyczną, naukową i ironiczną fantastykę Fiedora Czeszko, sensacyjną fantasy Władimira Arieniewa i Pietra Wierieszczagina, ironiczną space operę Władysława Winogorowa, „galaktyczny epos” Rusłana Szabielnika, science fantasy, epicką fantasy i gwiezdne sagi Olega Awramienko… Ów spis można by ciągnąć jeszcze długo. Fantastyka ukraińska ma jednak pewną wyróżniającą ją cechę: zasadą jest, że jest napisana soczystym, żywym językiem, obecne są w niej, w mniejszym lub większym stopniu, liryka i poetyckość, charakterystyczne dla całego ukraińskiego narodu i utworów ukraińskich pisarzy. Co zaś się tyczy pism fantastycznych, to do nich na Ukrainie nie mieliśmy zbyt wiele szczęścia. Przynajmniej na razie. W Kirowogradzie wychodzi pismo „Porog” (redaktorem naczelnym jest Alieksiej Koriepanow, sam zresztą dobry pisarz-fantasta). Pismo to nie jest czysto fantastyczne, lecz przynajmniej połowę jego objętości zajmują fantastyczne opowiadania i powieści ukraińskich i rosyjskich autorów - zarówno tych znanych, jak i (w większości!) młodych. Pismo ukazuje się w języku rosyjskim. A całkiem niedawno we Lwowie zaczęło ukazywać się w języku ukraińskim pismo „Свiт пригод„ („Świat przygód”). Ono również nie jest czysto fantastyczne, lecz większą jego część zajmują utwory i artykuły związane z fantastyką. Niestety, nakład obu pism nie jest duży, a poza nimi nie ma obecnie na Ukrainie innych pism publikujących fantastykę. Jest jednak nadzieja, że w dającej się przewidzieć przyszłości sytuacja ulegnie zmianie. Bardzo byśmy tego chcieli, i jeśli tylko podobne projekty będą realizowane (a projekty takie już są!), to, rzecz jasna, mogą one oczekiwać z naszej strony wszelkiej możliwej pomocy. PL: Czy ukraińska fantastyka różni się czymś od tej tworzonej przez autorów rosyjskich? A jeśli tak, to czym? HLO: Problem w tym, że, dla przykładu, terminu „ukraińska szkoła fantastyki” w środowisku pisarzy, krytyków, wydawców i czytelników ani razu nie słyszeliśmy. Tak samo zresztą jak określenia „szkoły rosyjskiej”. Zapewne szkoły nie bywają państwowymi albo narodowymi, prędzej ciążą ku miastom - znana jest „piterska”, „moskiewska"… wreszcie - "charkowska szkoła fantastyki”. Ostatni termin został już uznany, na dobre posługują się nim literaturoznawcy - w książkach, artykułach, recenzjach, omówieniach, wreszcie w zwykłych rozmowach z kolegami… Choć i ten termin nie jest do końca trafiony. „Szkołą” dane zjawisko nazywane jest przede wszystkim z braku adekwatnych określeń, pod tym mianem przecież rozumie się nauczyciela, uczniów i proces nauczania. A u nas w Charkowie nikt nikogo nie uczy, jak należy pisać, gdyż to bezsensowne, naiwne i absurdalne. Bo czego w pełni ukształtowani pisarze Oldi mogliby nauczyć w pełni ukształtowanego pisarza Andrieja Walentinowa? Albo w pełni oryginalnego, do nikogo niepodobnego pisarza Andrzeja Daszkowa? Alieksieja Biessonowa? Aleksandra Zoricza? Albo czego ze swej strony kijowianie Diaczenko mogliby spróbować nauczyć nas? Głupota z tego jakaś wyjść może… Przecież jeśli ktoś ogłosi siebie takim „wzorem metra”, i zacznie nawracać braci po piórze (klawiaturze) na jedynie słuszną drogę, wyślą go jego bracia w diabły, byle dalej. I słusznie zrobią. Jednakże, jeśli rozumieć termin „szkoła” szerzej, nie jako strukturę, kształcącą pisarskie kadry dla naszej (i nie naszej) wspaniałej Ojczyzny, lecz jako grupę autorów, w twórczości których, nie bacząc na indywidualność i oryginalność każdego z nich, można wydzielić pewne cechy wspólne… Wtedy - tak. Taka szkoła rzeczywiście istnieje. Co ją charakteryzuje? Po pierwsze - wszyscy przedstawiciele tej „szkoły” piszą o ludziach. Nie o gwiazdolotach bojowych i walkach elfów ze smokami, nie o budowaniu kolejnego Wielkiego Imperium, nie o tym, jak profesor Sidorow wynalazł laserowy burbulator z grawitacyjnym wspomaganiem, a zły szpieg Sznaps chciałby ów burbulator ukraść, a właśnie o ludziach. O miłości i nienawiści, o życiu i śmierci, o powinności i honorze, o problemie wyboru, o przeznaczeniu i Drodze… Po drugie, wszyscy ci autorzy wielką uwagę przywiązują do języka, głównego narzędzia każdego pisarza. Obrazowości przekazu. Wizualności. Metaforyczności. Paradoksalności. Żywości stylu. Poetyckości. I wreszcie - nikt z nas nie wstydzi się pisać INTERESUJĄCO. Wciągająco. Poświęcając uwagę nie tylko obrazowości przekazu albo ideowo-tematycznej przestrzeni, pełnej aluzji i ukrytych odniesień, lecz i akcji, mogącej zafascynować studenta-erpegowca i profesora filologii jednocześnie. W ostatnim czasie stała się powszechną opinia (zapewne dzięki estetom-rzemieślnikom), że „Wielka Literatura nie ma prawa być interesująca! Tekst powinien być niezrozumiały i mało czytelny. A wszystko to, co fascynuje, stwarza emocjonalny odzew, to produkt masowy, lektura dla bydła!”. Cóż, jeśliby kierować się tymi kryteriami, okazałoby się, że najczęściej wydawany na świecie autor - William Szekspir - to „lektura dla bydła”. A prócz niego - Omar Chajjam, Erich Maria Remarque, Rudyard Kipling i inni. Długo można by wymieniać. Nie mamy nic przeciwko takiemu towarzystwu i takiemu czytelnikowi! W zasadzie można by wydzielić jeszcze kilka ogólnych cech, charakterystycznych dla pisarzy tego kierunku, trzeba jednak podkreślić, że „charkowska szkoła fantastyki” tak naprawdę nie ogranicza się do samego Charkowa, a nawet do Ukrainy (choć jej jądro znajduje się właśnie tu). Wielu autorów rosyjskich spokojnie moglibyśmy zakwalifikować do tej „szkoły”. Dzięki temu, że wszyscy dość często spotykamy się ze sobą, dyskutujemy, demonstrujemy nowe teksty, bez wątpienia wpływamy na siebie nawzajem, lecz nie wprost, według schematu „nauczyciel-uczeń”, „reżyser-aktor”, a pośrednio, nieświadomie, nie przymuszając, niszcząc i budując od nowa. Nie nauczanie, a obcowanie stanowi rękojmię twórczego współistnienia. PL: Które utwory rosyjskojęzycznej fantastyki z ostatnich dziecięciu lat spodobały się Wam najbardziej? I dlaczego właśnie te? HLO: To byłaby ogromna i zupełnie absurdalna lista. Może lepiej wymienimy nie konkretne utwory, lecz autorów, których czytamy z zainteresowaniem. To Andrzej Walentinow, Marina i Siergiej Diaczenko, Jewgienij Łukin, Andrzej Łazarczuk, Andrzej Daszkow. Z pewnością są jeszcze inni, te nazwiska przyszły nam na myśl w pierwszej kolejności. A odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” nie znamy - gdy kochasz, nie jesteś stanie dokładnie przedstawić przyczyn tej miłości. PL: Jeśli zgłosiłby się do was jakiś polski wydawca i poprosił o wybranie jednej, dwóch powieści do wydania w Polsce, to co byście wskazali? HLO: Najprawdopodobniej zaproponowalibyśmy zacząć od Pasynkow wos’moj zapowiedi i Puti Miecza. © Paweł Laudański, 2002. |
Nazwisko Mariny i Siergieja Diaczenków nie powinny być obce prawdziwemu miłośnikowi dobrej fantastycznej literatury. Teraz, specjalnie dla „Esensji”, małżeński duet pisarski opowiada o sobie, swojej twórczości, fantastyce rosyjskiej, ukraińskiej i polskiej oraz o wielu, wielu innych interesujących sprawach. Rozmowę przeprowadził Paweł Laudański.
więcej »Z Borysem Strugackim, niekwestionowanym mistrzem rosyjskiej i światowej sf, rozmawia Paweł Laudański.
więcej »Z Siergiejem Łukianienką rozmawia Paweł Laudański.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański