Gdy tylko wszedł do środka, drzwi zatrzasnęły się z hukiem i usłyszał szczęk zamka. Wewnątrz zastał kilka dziewczyn – stały w rogu i patrzyły zdziwione. Chichotały, pokazując gejszę palcami, szeptały coś. Były w różnym wieku, najmłodsze ledwo co dojrzewały, najstarsze nie miały więcej niż dwadzieścia kilka lat. Ich szczupłe ciała okrywały łachmany niewiele lepsze, niż u mężczyzn z korytarza.
Dzikie dzieci
Gdy tylko wszedł do środka, drzwi zatrzasnęły się z hukiem i usłyszał szczęk zamka. Wewnątrz zastał kilka dziewczyn – stały w rogu i patrzyły zdziwione. Chichotały, pokazując gejszę palcami, szeptały coś. Były w różnym wieku, najmłodsze ledwo co dojrzewały, najstarsze nie miały więcej niż dwadzieścia kilka lat. Ich szczupłe ciała okrywały łachmany niewiele lepsze, niż u mężczyzn z korytarza.
Tomasz Przewoźnik
‹Dzikie dzieci›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Tomasz Przewoźnik |
Tytuł | Dzikie dzieci |
Opis | Tomasz Przewoźnik urodził się w pięknym śląskim miasteczku, słynącym ze sporego stada żubrów ukrywających się w okolicznych lasach. Przyszedł na świat w 1978 roku. Zajmował się dziwacznymi i niewytłumaczalnymi rzeczami – studiował socjologię, obronił pracę dyplomową traktującą o satanizmie, grał na perkusji w kilku zespołach, uprawiał wspinaczkę sportową, a ostatnio pracuje w wielkiej korporacji. Praktykuje buddyjskie techniki męczenia umysłu i interesuje się psychologią głębi oraz wszelkimi systemami duchowego rozwoju wynalezionymi przez ludzi nie wiadomo po co. Szuka kamienia filozoficznego, ale znajduje tylko odłamki, które (na szczęście!) są na tyle duże, żeby wybijać nimi szyby gmachów nielubianych ideologii. Cykl opowiadań o gejszy jest wypadkową tych poszukiwań. W sieci debiutował na łamach kwartalnika Qfant, a na papierze w Magazynie Kulturalno-literackim Doza. |
Gatunek | SF |
Jonasz przyglądał się pustułce podchodzącej do lądowania na wyciszonych silnikach – zawisła na niebie z gracją zaprzeczającą sile ciążenia, niczym drapieżnik gotowy do ataku. Gdy miał kilka lat, za wszelką cenę chciał znaleźć się w środku transportowca. Już był pewien, że kompletnie zapomniał o tym marzeniu, jednak rok temu komendant poprosił go o zastąpienie policyjnego gejszy w patrolu. Jonasz poczuł satysfakcję, jaką poczuć może tylko dorosły, mający niedługo spełnić swoje dziecięce marzenie. Gdy usiadł w pustułce, radość szybko została wymieciona przez nieznośny huk maszyn – pilot wyłączył zagłuszanie silników, a na dodatek wewnątrz trzęsło jak na kocich łbach. Dzisiaj znowu miał przeżyć ten horror.
Rzucił okiem na ubranych w odblaskowe kamizelki pracowników obsługi, uwijających się wokół lądowiska – taszczyli grubą rurę z dystrybutora paliwa – po czym niezadowolony wrócił do wnętrza budynku komendy. Idąc słabo oświetlonym korytarzem zastanawiał się, kogo mógłby odwiedzić. Wertował w pamięci notes z kontaktami, gdy wpadł na mężczyznę wyłaniającego się nagle zza zakrętu.
– Oj, przepraszam bardzo – rzucił Jonasz.
– Proszę – burknął potrącony i już miał pójść dalej, gdy zapytał: – Pan Hosala?
– Tak. – Jonasz patrzył przez chwilę w ciszy, nie rozpoznając niskiego mężczyzny. – Znamy się?
– Marcin Morkisz. – Facet wyciągnął rękę.
– Aaa, witam. Nie poznałem pana. – Hosala uścisnął serdecznie dłoń Marcina.
– No tak. – Marcin uśmiechał się. – Najczęściej przecież widzimy się na ekranie. Co pan tu robi?
– Czekam na odlot pustułki, mam jeszcze dwie godziny.
– W takim razie zapraszam do mnie.
Ruszyli korytarzem i po chwili weszli do niewielkiego, trochę zagraconego pomieszczenia. Gospodarz wskazał krzesło, gejsza zdjął plecak i usiadł.
– Co słychać? Gdzie się pan wybiera? – zapytał Marcin.
– Mam robotę zleconą przez Uniwersytet Silesia – odrzekł Jonasz.
– Od kiedy to gejsze pracują dla uniwersytetu?
– Od momentu, gdy dostają honorowe doktoraty – zażartował Hosala. – A tak na serio, to pracuję na Wydziale Antropologii Współczesnej. Tak to już bywa, że gdy rezydujemy w okolicy, to wszelkie instytucje chcą korzystać z naszych usług.
Gejsze wywodzili się z kultury japońskiej, w istocie na samym początku byli mężczyznami, którzy mieli za zadanie umilać czas klientom przychodzącym do prostytutek. Później pojęcie to przylgnęło do kobiet i ewoluowało, jednak zawsze było to coś o wiele szerszego niż świadczenie usług seksualnych. Obejmowało sztukę, umiejętność rozmowy i wszystko co związane z towarzystwem. Po drugiej wojnie światowej prostytutki w Japonii próbowały stylizować się na gejsze dla amerykańskich żołnierzy. W końcu zawód ten upadł. Ale pod koniec dwudziestego wieku odrestaurowano go, jednak do innych celów. Gejszami mogli zostać tylko mężczyźni, a to ze względu na pewne środki chemiczne przez nich przyjmowane, które nie działały na kobiety, a które pozwalały odpowiednio wpłynąć na umysł zażywającego. Zadaniem tych mężczyzn było niesienie pomocy chorym podczas plagi hikikomori oraz innych chorób psychicznych, związanych ze zmianami cywilizacyjnymi i technologicznymi. Wykorzystywali do tego wiedzą psychologiczną, socjobiologię, ale również seksualność, która okazała się bardzo pomocna.
Jednak o tym ostatnim, czyli tak zwanej e-tantrze, Jonasz nie rozpowiadał wszem i wobec, ponieważ nie miał ochoty tłumaczyć zawiłych kwestii. Zbywał pytania żartami lub obracał się w sferze stereotypów i domysłów. Oczywiście jedno z nich musiało w końcu paść:
– Ale w zasadzie to czym wy się jeszcze zajmujecie? Wiem co robią gejsze z policji, ale o was to głównie plotki słyszałem.
– Trochę tego jest, panie Marcinie. Generalnie, czuwamy nad psychiczną kondycją społeczeństwa… A przynajmniej coś takiego miałem w umowie. – Hosala puścił oko do policjanta.
– Podczas szkolenia naprawdę jesteście… – funkcjonariusz zaciął się na chwilę, jakby nie chciał urazić Jonasza źle dobranym słowem – odcięci od świata zewnętrznego?
– Tak. Większość z nas. Zamykają nas na odludziu w wieku dziesięciu lat w takiej poważniejszej wersji uczelni z internatem. Nazywa się okiya lub po prostu dom gejsz. Gdy kończymy trening, większość z nas jest trochę przed trzydziestką. Czasami niektórzy z nas wychodzą na chwilę z różnych powodów. – Jonasz zamilkł i spojrzał do wnętrza kubka z wodą, niczym w magiczne zwierciadło, w którym mógłby zobaczyć swoją przeszłość. Postanowił zmienić temat, a jak wiadomo najłatwiej zrobić to, okazując komuś zainteresowanie i dowartościowując go, wiec rzucił: – Ale, ale… – Z wyćwiczonym do perfekcji zainteresowaniem podniósł wzrok na mundur policjanta. Liczył na to, że nawet jeśli nie uda mu się zwieść detektywa, to ten pojmie o co chodzi i z grzeczności zostawi te kwestie. Zapytał z uśmiechem na twarzy: – Albo mi się wydaje, albo pan awansował?
– Awansowałem – odrzekł funkcjonariusz, prostując się dumnie.
Jonasz już wcześniej zauważył, że Marcin nabrał pewności siebie. Nie przypominał tego wystraszonego młodzika świeżo po szkole policyjnej. Rysy jego twarzy również zmężniały. Na szczęście jasne oczy jeszcze nie straciły radosnego blasku i nie zdradzał oznak wypalenia – tak łatwego do zauważenia we wzroku starych gliniarzy, zmęczonych rutyną i świadomością tego, do czego zdolny jest człowiek.
– No to gratuluję – dodał Jonasz.
– Dziękuję. A wracając do pańskiej sprawy. To gdzie uniwerek pana wysyła?
– W ruinach Elektrowni Rybnik natrafiono na grupę dzikich dzieci. Są podstawy, żeby sądzić, że udało im się wykształcić… – Hosala szukał przez chwilę słów – ciekawe formy społeczno-kulturowe – dodał pompatycznie, puszczając oko. – Grupa prawdopodobnie jest od dłuższego czasu odizolowana. Mam zbadać sprawę, zarejestrować jak najwięcej, dowiedzieć się, czy rzeczywiście grupa ta jest odmienna od tego co znaliśmy do teraz, a jeśli tak, to może poznam przyczyny tej inności. Inaczej mówiąc: słyszeliśmy plotki o i chcemy sprawdzić, czy są prawdziwe.
– Dzieci nielegalnych emigrantów, sekciarzy i religijnych świrów… Wszędzie ich pełno… – zamruczał pod nosem detektyw. Już chciał dodać, że rodzą się na potęgę, a inni mają problem ze zrobieniem swojego, tak jak było w przypadku Marcina i jego żony, przez co przydzielono im obcego dzieciaka z urzędu, ale w końcu ugryzł się w język. Gejsza budził ufność, więc Morkisz postanowił zachować większą ostrożność. – Czy to na pewno bezpieczne? Wysyłać tak pana niewiadomo gdzie…
Dzikie dzieci przypominały nie tyle pierwowzór w postaci Remusa i Romulusa, co raczej ulicznych wyrzutków, jakich pełno na przykład w Moskwie i innych dużych miastach. Byli to najczęściej uciekinierzy, którzy z własnej woli wybierali los na marginesie społeczeństwa, ukrywając się w poindustrialnych ruinach, których w Silesii nie brakowało. Skrzywdzeni przez świat dorosłych zbijali się w grupy i próbowali przeżyć, z różnym skutkiem, jednak mimo wszystko rzadko spotykało się grupy całkowicie odizolowane.
– Dlatego właśnie idę ja, a nie zwykły doktorek. Praktycznie cały czas będę online. Mam broń i odpowiedni sprzęt. – Hosala klepnął wierzch plecaka. – No i ten trening gejsz. Wzrokiem zamieniamy ludzi w kamień – powiedział, uśmiechając się szelmowsko, po czym dodał poważniej: – To bywa czasami bardziej przydatne niż pistolet. Umysł człowieka jest najskuteczniejszą bronią.
– W razie czego niech pan dzwoni. Nigdy nie wiadomo, co człowieka spotka w ruinach, biednych dzielnicach i tego typu miejscach.
Po kilkudziesięciu minutach rozmowy Marcin został wezwany przez przełożonego. Odprowadził gejszę na wewnętrzny dziedziniec komendy i pożegnał się.
Jonasz podłączył komunikator, uruchomił komputer osobisty, po raz kolejny sprawdził mapy i niezbędne dane. Upewniwszy się że wszystko jest w porządku, wszedł do pustułki, czekającej na lądowisku.
Wewnątrz cherlawo świeciła lampka, śmierdziało spalinami i paliwem, a między tymi zapachami można było wyczuć coś kwaśnego. Ładownia nie posiadała okien, poza niewielkim wizjerem w drzwiach. Obraz z zewnątrz przekazywały do środka kamery rozlokowane na pancerzu.
Gejsza usiadł na fotelu pod ścianą, obok grubego policjanta.
– Witam – powiedział, męcząc się z pasami.
– Witam. Mam nadzieję, że nie masz choroby lokomocyjnej? – zapytał funkcjonariusz śmiertelnie poważnym tonem.
– Nie mam.
– To dobrze. – Gliniarz wskazał mokre ślady na podłodze. – Ostatnio wieźliśmy cywila i obrzygał pół kabiny. – Wykrzywił twarz w szyderczym grymasie.