Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maciej Żytowiecki
‹hcsoB›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaciej Żytowiecki
TytułhcsoB
OpisAutor pisze o sobie:
Kolekcjoner opowieści, wytrwały słuchacz i obserwator. Kocha literaturę, marzenia i życie – chociaż to trudna miłość. Lubi dobrą muzykę, dobre i niedobre filmy, przygody i ciekawe podróże oraz kilka innych rzeczy, które wolał przemilczeć. Publikował do tej pory w SFFiH, Esensji, Fahrenheicie oraz w zbiorach opowiadań „Nawiedziny” i „Białe szepty”. Jego debiutancka powieść „Mój prywatny demon” ukazała się latem 2011 roku nakładem wydawnictwa Ifryt. Blog autorski: maciejzytowiecki.wordpress.com.
Gatunekgroza / horror

hcsoB

1 2 3 4 »
Maszyna bazuje na wykrzywianiu widzianej rzeczywistości – któreś z kolei odbicie ustawionych pod odpowiednimi kątami zwierciadeł ukazuje wyrwę, a maszyna rozprężeniowa pozwala ją otworzyć. Tanner ściąga ogromną ilość energii kosmicznej przez generatory ukryte w dachu budynku i maszyna rozprężeniowa dosłownie rozrywa materię. Tworzy się przejście…

Maciej Żytowiecki

hcsoB

Maszyna bazuje na wykrzywianiu widzianej rzeczywistości – któreś z kolei odbicie ustawionych pod odpowiednimi kątami zwierciadeł ukazuje wyrwę, a maszyna rozprężeniowa pozwala ją otworzyć. Tanner ściąga ogromną ilość energii kosmicznej przez generatory ukryte w dachu budynku i maszyna rozprężeniowa dosłownie rozrywa materię. Tworzy się przejście…

Maciej Żytowiecki
‹hcsoB›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaciej Żytowiecki
TytułhcsoB
OpisAutor pisze o sobie:
Kolekcjoner opowieści, wytrwały słuchacz i obserwator. Kocha literaturę, marzenia i życie – chociaż to trudna miłość. Lubi dobrą muzykę, dobre i niedobre filmy, przygody i ciekawe podróże oraz kilka innych rzeczy, które wolał przemilczeć. Publikował do tej pory w SFFiH, Esensji, Fahrenheicie oraz w zbiorach opowiadań „Nawiedziny” i „Białe szepty”. Jego debiutancka powieść „Mój prywatny demon” ukazała się latem 2011 roku nakładem wydawnictwa Ifryt. Blog autorski: maciejzytowiecki.wordpress.com.
Gatunekgroza / horror
Po śniadaniu składającym się z trzech jajek na bekonie, dwóch tostów, kawy czarnej jak noc i biszkopta, mój asystent, ale i druh oraz przyjaciel Kaliban Zinko prócz prasy codziennej położył na stoliku list od profesora Samuela Tito Tannera, którego od lat darzyłem wielką estymą. Jako że dzień nabierał nadzwyczaj pięknego kolorytu, popijałem gorący napój na werandzie, przyglądając się słonecznym refleksom uwięzionym w grubych kaflach szyb, a moje uszy koił szum strumyka ogrodowego.
Wróciłem myślami do ostatniego spotkania z Tannerem, które miało miejsce w lipcu 1920 roku, niedługo po amerykańskim Święcie Niepodległości, kiedy to zostaliśmy zaatakowani przez dwu podchmielonych rolników będących sąsiadami profesora. Owi osobnicy mieli niejaki problem z moim towarzyszem, nie podobały im się bowiem parszywe (jak się wyrażali) eksperymenty, do których miało dochodzić w Bellows. Nasza rozmowa pachniała burzą i też zakończyła się gwałtownym wybuchem… Starczy rzec, że musiałem uciec się do niezawodnych technik La Canne, aby ratować zdrowie swoje i profesora.
Niewiele później, kiedy napastnicy zbierali pogruchotane gnaty z podłogi szynku, Tanner wspomniał, że nie jest całkiem bez winy, jeśli chodzi o pogorszenie stosunków z sąsiadami. Otóż maszyna rozprężeniowa – owo połączenie lustrzanych iluzji z porywistą energią elektryczności, nad którą pracował od dekady, bywała wielce kapryśna. Profesor zaś, będąc człowiekiem na wskroś poświęconym pracy, dostrajał maszynę w przeróżnych porach doby, co w rzeczy samej musiało być wielce uciążliwe dla sąsiadów.
Tak czy siak, owego lipcowego dnia 1920 roku pożegnałem Tannera i ruszyłem w drogę, badać pewną teorię związaną z technikami postrzegania pozazmysłowego rozpowszechnionymi wśród plemion dorzecza Amazonki. Dość powiedzieć, że list otrzymany równo dwa lata od naszego ostatniego spotkania przywołał wspomnienia, ale i rozpalił ciekawość. Czyżby profesorowi udało się dopracować maszynę? Czy pragnął podzielić się rezultatami badań?
Im dłużej na ten temat rozmyślałem, tym trudniej było mi powstrzymać zaciekawienie. Będąc jednak człowiekiem niepośledniego formatu, szczycącym się niezłomną dyscypliną, trzymałem się stałego schematu dnia, dopijając poranną kawę i medytując trzy kwadranse, nim rozpocząłem lekturę poczty. Po prześledzeniu rachunków i kolejnych odmów finansowego wsparcia planowanej ekspedycji, przeszedłem wreszcie do listu Tannera.
Z rozdartej koperty wypadły dwie kartki. Jedna wypełniona drobnym, skrupulatnym pismem; druga zaś przybrudzona i nadpalona, z ledwie widocznym na przyciemnionym i pożółkłym papierze gryzmołem.
Zacząłem od części wymagającej mniej skupienia, a więc od lektury listu – analizę załącznika, który choć odstręczający, wydawał się w pewien sposób znajomy, pozostawiając na deser.
– Drogi Erneście – odczytywałem na głos, jednocześnie trenując wymowę angielskich słów, bowiem usunięcie akcentu w tymże języku nadal nastręcza mi pewnych trudności. – Nie masz pojęcia jak rad jestem, czytając o twoich kolejnych sukcesach.
Uśmiechnąłem się nieskromnie.
– Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania, jednak nieraz powracam myślami do tego, jak sprawnie poradziłeś sobie z tamtymi zbójami. Uratowałeś wówczas me zdrowie, a może i życie, przez co na zawsze pozostaniesz moim najdroższym kolegą. Zaiste, czasem nie ma rozwiązania ponad rozwiązanie fizyczne. Spieszę nadmienić, że od owego dnia sąsiedzi zaprzestali prześladowań mej skromnej osoby.
– Tyle tytułem spóźnionych podziękowań, natomiast jeżeli chodzi o maszynę rozprężeniową, spieszę pochwalić się, że wreszcie doprowadziłem ją do porządku. – Profesor zwykle prędko przechodził do rzeczy. – Działa! Drogi przyjacielu, działa i odniosłem już pierwsze sukcesy w niefizycznym przenoszeniu ciał nieożywionych. W chwili, kiedy to czytasz, z pewnością mam już o wiele więcej udanych transportów na koncie, natomiast pierwszy efekt, który jest dla mnie równie zaskakujący (jak i pewnie okaże się dla ciebie) załączam.
– Nie mam pojęcia, co to może oznaczać, jednak chyba nie dziwisz się, że w zaistniałej sytuacji proszę cię o jak najpilniejsze przybycie.
Złożyłem kartę w schludny kwadrat po wygniecionych wcześniej liniach, podsunąłem papier pod nos – nie myliłem się wcześniej, czując delikatną woń spalenizny. Spojrzałem raz jeszcze na załącznik. Przesunąłem palcem po gryzmole… Po krótkiej chwili wiedziałem już, czemu profesor Tanner prosił mnie o wizytę.
• • •
Miasteczko przywitało nas błotem i brudem. Kilka chat ze zbitych byle jak desek sprawiało wrażenie ledwie trzymających pion. Grupa miejscowych w milczeniu obserwowała mój powóz, kiedy przejeżdżaliśmy główną ulicą. Szare postaci o ciałach powykrzywianych biedą, okutane w brudne łachmany, zęby rażone szkorbutem. Upiory braku higieny oraz ubóstwa umysłowego.
Kaliban Zinko z trudem znosił spojrzenia wieśniaków, toteż smagnął konie batem, kiedy minęliśmy bramę wjazdową do osady, i dalszą część drogi pokonaliśmy pędem godnym rydwanu Heliosa. Mijaliśmy wyłysiałe drzewa, wspinając się po stromym zboczu wzgórza. Ich ostre korony przypominały szpony pragnące rozpruć róż nieba. Wokół ciężkim echem niosło się pochrapywanie jakiegoś zwierza. Koła powozu podskakiwały, wprawiając zęby w drżenie. Nie mam pojęcia, co dopadło mojego druha, jednak wdzięczny byłem za tę prędkość, gdyż nie mogłem doczekać się chwili, kiedy spotkam Tannera.
Czarne gałęzie jakby gęstniały, rosły, aż wkrótce zamknęły się nad nami niczym sklepienie katedry i żaden promień słońca nie umiał już znaleźć drogi pomiędzy nimi. Powóz podskoczył i prawie wypuściłem swój dziennik z rąk.
Wychyliłem się na zewnątrz, pragnąc zaczerpnąć świeżego powietrza… I ledwie uniknąłem badyla bijącego w kabinę niczym wygłodniała bestia chcąca wyrwać kawał truchła. Przez myśl przeszło mi, jak też biedny Kaliban radzi sobie na pace, na górze, jednak jego niski głos wnet mnie uspokoił.
– Jesteśmy na miejscu, szefie – wykrzyknął.
I rzeczywiście, poczułem, że zwalniamy. Przestałem podskakiwać na siedzisku, schowałem dziennik wraz z piórem otrzymanym niedawno od pana Crowleya z okazji trzydziestych i trzecich urodzin. Bez powodzenia spróbowałem okiełznać szopę włosów, strzepnąłem kurz z cylindra przed założeniem, wygładziłem fałdy surduta… I zatrzymaliśmy się.
– Witaj, Klajndinst – zawołałem do majordomusa Tannera, który łypnął w odpowiedzi zapadłymi oczyma. Zaiste, nie widziałem nigdy człowieka o aparycji bardziej zbliżonej do poczciwego mopsa.
– Dzień dobry, szanowny panie. Kogóż mam zaanonsować…
– Czyżby problemy z pamięcią, Klajndinst? Znasz mnie przecież doskonale…
– Bosch! Ernest Bosch! – zakrzyknął profesor Samuel Tito Tanner w drzwiach swojej willi o zielonych murach oplecionych winoroślą.
– Witaj, Tanner! – Wyciągnąłem ręce i potrząsnąłem szczerze prawicą przyjaciela.
Nie umknął mojej uwagi fakt, że chociaż wyglądał nadzwyczaj zdrowo (policzki miał zarumienione, a czupryna – dawniej przerzedzona – powiedziałbym, zgęstniała), to uścisk jego osłabł, a wilgotna i śliska skóra przypominała ślimaka.
– Wszystko w porządku, przyjacielu?
– Tak… Oczywiście. – Nie mogłem nie zauważyć zawahania poprzedzającego udzielenie odpowiedzi. – Co cię sprowadza, drogi Erneście?
Przyznam, chwilę zabrało mi znalezienie słów. Tymczasem mój wierny asystent zeskoczył z paki i przyglądał się nam ciekawie, oczekując na dalsze polecenia.
– Przyjechałem na twoją prośbę, Samuelu. Nie przypominasz sobie listu, który wysłałeś do mnie kilka dni temu?
Tanner zamrugał, jego spojrzenie powędrowało gdzieś nad moim ramieniem, otworzył usta, zamierzając odpowiedzieć… Ale się rozmyślił. Cisza, która nastała, gniotła jak pęknięta sprężyna w oparciu fotela.
– Masz może ten list? – wydukał wreszcie.
Poklepałem się pospiesznie po kieszeniach, udając że szukam naszej korespondencji, chociaż nie zamierzałem jej wcale odnajdywać. Coś w zachowaniu przyjaciela wydawało się co najmniej dziwne, a moje uprzednie doświadczenia z tym, co niezwyczajne i nieprzewidywalne, mówiły jednoznacznie, żeby wszelkie możliwe informacje zatrzymywać dla siebie, aż do poznania całości faktów.
– Zapomniałem zabrać – oznajmiłem. – Cóż za pech!
Kaliban prędko zwrócił się ku koniom, odwracając twarz od dwójki gospodarzy. Mój asystent, chociaż zwykle nieoceniony, w sytuacjach wymagających refleksu często okazywał zaskakujący brak zdolności aktorskich. Miałem nadzieję, że nie zauważono jego uniesionych wysoko brwi.
– W takim razie…
1 2 3 4 »

Komentarze

18 VI 2013   00:05:12

Opowiadanie dość stylowe, z lekko steampunkowym sznytem. Jest w nim nawet klasyczny pleonazm, ten o cofaniu się do tyłu :)

25 VI 2013   20:27:55

Ajajaj, umknęło nam, już poprawione, dzięki :)

Cieszę się, że poza tym się podobało.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Lipiec 2016
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Amelia w chmurach
— Maciej Żytowiecki

Duży Bob
— Maciej Żytowiecki

Znak
— Maciej Żytowiecki

Powrót ojca
— Maciej Żytowiecki

Skrzynia
— Maciej Żytowiecki

Mój (nie)przyjaciel demon
— Magdalena Kubasiewicz

Wadliwy zbawiciel
— Maciej Żytowiecki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.