Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maciej Żytowiecki
‹Duży Bob›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaciej Żytowiecki
TytułDuży Bob
OpisAutor pisze o sobie:
Kolekcjoner opowieści, wytrwały słuchacz i obserwator. Kocha literaturę, marzenia i życie – chociaż to trudna miłość. Lubi dobrą muzykę, dobre i niedobre filmy, przygody i ciekawe podróże oraz kilka innych rzeczy, które wolał przemilczeć. Publikował do tej pory w SFFiH, Esensji, Fahrenheicie oraz w zbiorach opowiadań „Nawiedziny” i „Białe szepty”. Jego debiutancka powieść „Mój prywatny demon” ukazała się latem 2011 roku nakładem wydawnictwa Ifryt. Blog autorski: maciejzytowiecki.wordpress.com.
Gatunekkryminał, urban fantasy

Duży Bob

« 1 2 3 4 5 »
Szyld z wyrytym „Soda&Cigar” skrzypi nad drzwiami, kiedy trąca go wiatr. Od dawna nikt nie dał zawiasom oliwy. Rozpinam płaszcz i z przyzwyczajenia głaszczę rękojeść colta, którego noszę za pazuchą. To nie broń służbowa, ale prywatna, ulubiona. Kolejna pamiątka – niezawodny dziurkacz, ale i solidny obciążnik, jeśli trzeba kogoś ogłuszyć. Słowem, kawał przydatnego narzędzia.
Nie przypuszczam, że będę potrzebował klamki w lokalu dla młodziaków, jednak jeden rzut oka na okolicę sprawia, że czuję się lepiej mając ją u boku. Wąski zaułek zaśmiecony kawałkami gazet, kartonu, udekorowany kwiatami pobitych butelek. Za przewróconym koszem para podniszczonych butów pozbawionych właściciela. Dalej nadpalona opona. Smród moczu i rzygowin. Powoli wdycham tutejsze powietrze, jakbym chciał dostroić się do miejsca, wyczuć, co czeka za rogiem. I za tymi drzwiami.
Wreszcie wchodzę do środka. „Soda&Cigar” od wypolerowanej na połysk podłogi z biało-czarnych kafli po śnieżnobiały sufit lśni czystością. Lokal kształtem przypomina lufę wielkiej armaty. Stoją tutaj dwie lady, ustawione vis–a–vis. Na tej po prawej jest fontanna, z której do umocowanych na bokach mis tryska woda sodowa. Spieniony napój płynie w bezustannym cyklu, wciąż na nowo zasilając sikawkę. Na drugiej ladzie rolę atrakcji pełni przeszklony kontuar pełen pudełek z cygarami oraz zapalniczek. Natomiast w oddali, za uchylonym purpurowym parawanem, dostrzegam okrągłe glanc–stoliki z drutowanymi krzesłami, chwilowo ustawionymi do góry nogami na blatach.
– Pyszna soda z wanilią dzisiaj podawana. Syrop pierwsza klasa. – Zza nalewaka wyłania się młodzieniec z grzywką przyciętą pod dziwnym kątem. Nosi czerwony fartuch i czapkę w kształcie foremki trzymającej się na głowie dzięki gumce. Czerwony ślad po niej ciągnie przez policzek. – Jestem Berek, przy okazji.
– Szukam Dużego Boba.
– Boba? – Brwi wędrują w górę aż do linii włosów. Mruga, jakby mu ktoś napluł w oczy. – Szukasz Boba?
– Powiedziano mi, że tak na imię ma właściciel „Soda&Cigar”.
– On nie przyjmuje gości. Jest samotnikiem, w dodatku samotnym. Porządny z niego człowiek, ale niegościnny. Nie lubi gości, dlatego nie pracuje w obsłudze. Ja z chęcią obsłużę. Może naleję wody sodowej?
– Szukam Dużego Boba – przerywam, wrzucając ziarno piachu w dobrze naoliwiony trajkoczący mechanizm. – Barman Sam mnie przysłał. Podobno znajdziecie coś dobrego dla kogoś mojego pokroju.
– Sam? – Drapie się po brodzie, obrazując przewód myślowy. – Barman Sam?
– Tak, wielki i czarny jak dziura w kominie.
– Może poczęstujesz się cygarem? – Odwracam się na te słowa i za drugą ladą widzę najchudszego jegomościa jakiego świat zrodził. Garnitur wisi na nim w stylu meksykańskiego poncho, policzki zapadłe jak gdyby blada skóra nie skrywała niczego prócz kości. Do kompletu dołączył zacięte usta i koci wąsik nad nimi. Nosi przekrzywiony melonik.
– Staram się palić własne. Uspokajają. Ty jesteś Duży Bob?
Rechocze, a rechot jest tak zaraźliwy, że i Berek dołącza do chóru.
– W żadnym razie. Jestem Miki Myszka, człowiek godzien zaufania. – Rzuca w moim kierunku kartonik.
– Człowiek godzien zaufania? – Odczytuję z brązowej wizytówki tłoczonej na obecną modę, ładnie pokrytej zawijasami liter, które nie mówią o właścicielu praktycznie nic.
– Szczera prawda. – Zakłada ręce na pierś i dumnie zadziera brodę. – Powiadasz więc przyjacielu, że sprowadza cię Sam, z grubsza udzieliłeś prawdziwego opisu tegoż indywiduum. Z oczu patrzy ci dobrze, chociaż facjata, w którą te patrzałki wprawiono dostarcza wręcz przeciwnych skojarzeń… Jak cię wołają?
– Ezra.
– Wiedziałem. – Wyciąga spod lady gazetę niczym prestidigitator białego królika. Na pierwszej stronie moja paskudna gęba zakłóca porządek druku. – Znany jesteś. Sławny, powiedziałby ktoś…
Ten komentarz z jakiegoś powodu wytrąca mnie z równowagi. Czy to przez wspomnienie artykułu sprzed lat dwóch, kiedy to pismaki zrobiły sobie używanie na moim nazwisku za sprawą nieszczęśliwej śmierci Emmy Tallin? Czy to dlatego, że wiem, jak mało mojej zasługi jest w rozwiązaniu sprawy Rzeźnika Barnaby? W każdym razie reaguję. Podchodzę do Myszki i łapię go za kołnierz… Raczej próbuję złapać, bo wywija się z gracją rosyjskiego baletmistrza. Krzywy uśmieszek miga i już widzę go na drugim końcu lady, przeskakującego nad blatem.
– Spokojnie. Jestem rzecznikiem Dużego Boba i może pan ze mną załatwić każdą sprawę, a że być może zagramy w jednej drużynie, przemoc jest stanowczo niewskazana.
– Nie będę wyświadczał przysług wbrew czyjejś woli. – Macham ręką. – Powiedzcie szefowi, że właśnie stracił szansę na rozwiązanie swoich problemów.
Duży Bob stracił, a ja zyskałem… Wywinę się od wyświadczania przysługi i mieszania w sprawy, które przynieść mogą więcej problemu niż pożytku, zatem wykorzystując niegościnność tu obecnych, okręcam się na pięcie i ruszam ku wyjściu.
– Niech się zbliży. – Kiedy jestem blisko błogosławionego wyjścia, zza zasłony dobiega ciche mruczenie, bardziej zwierzęce niż ludzkie. Godne prehistorycznej bestii rodem z kliszy filmowej.
W drugiej sali okrągłe stoliki i krzesła o fantazyjnych oparciach. Udawany przepych poustawianych na wyglansowanej podłodze mebli, do kompletu ze zwieszającym się z sufitu kryształowym lampionem i ścianą wymalowaną pstrokatą farbą, przywodzą na myśl piernikową chatę w chicagowskim ujęciu. Pomieszanie z poplątaniem, jarmarczna karuzela w okolicy przetwórni ścieków. Sześć stołów, dwadzieścia cztery krzesła. I ani jednego gościa.
– Sam to dobry człek – oznajmia Bob tubalnym głosem, kiedy zajmuję miejsce naprzeciw niego.
Unosi szklankę i wypija połowę jakiegoś sodowego paskudztwa, głośno mlaszcząc. Ciężko mu się nie przyglądać. Bicepsy ma tak ogromne, jakby poupychał w rękawach balony. Szeroki w barach, marynarka opięta jak jelito na kiełbasie, szczęka przypomina szuflę do pieca lokomotywy. Kawał karykatury, nie ma co gadać.
– A więc Sam uważa, że możesz pomóc? – Poprawia beret na głowie.
Chłop musi być jeszcze bardziej przywiązany do nakrycia głowy niż ja. Fedora grzecznie spoczywa na stole.
– Rozwiązywanie cudzych problemów to moja specjalność. – Nie radzę sobie tylko ze swoimi, dodaję w myśli.
– Nie potrzebuję pomocy.
– Człowiek zawsze posiada deficyt przyjaciół.
– Mam już dwóch dobrych kamratów.
– Nielegalne walki to brudny biznes, Bob. Brak ubezpieczenia, szpitalnej opieki… Pewnie sądzisz, że dobrze robisz. Pewnie masz powody, żeby walczyć. Jednak pomyśl, co będzie, jeśli ci się nie uda. Jeżeli kolejnym razem ktoś przetrąci ci kark?
– Nie chcę walczyć.
– A więc nie masz wyboru?
Jego gęba wygląda jak wyryta tępym heblem z kawałka dębiny. Poskładane byle jak nierówne rysy tworzą istny archetyp kinowego zakapiora, silnorękiego pomocnika mafijnego bossa.
– Lokal ma długi.
– Sprzedaj lokal, zgarnij pieniądze i spłać kogo trzeba… Albo nikogo nie spłacaj i odjedź w siną dal.
– Tego nie mogę zrobić. Nie mogę sprzedać tego miejsca.
– Odpracowujesz więc dług. To miejsce przynosi zysk? – Rozglądam się, prostując w krześle. Przedramię kładę na szczycie oparcia. – Elegancko tutaj, obsługa przesympatyczna, a jednak goście nie biją drzwiami i oknami. Jak to jest, Bob?
Wzrusza ramionami.
– Nie zależy ci na gościach, co? Ani na zysku. Pierzesz tutaj brudną kasę, prawda?
– Nic z tych rzeczy. Żyję uczciwie. – Marszczy brwi. Tak są ciężkie, że zaraz chyba zgniotą nasadę nosa olbrzyma. – Węszysz jak gliniarz.
– Nie słyszałeś o mnie? Twój kolega ma gazetę z moją facjatą na pierwszej stronie.
– Jesteś pies?
Nagle odnoszę wrażenie, że powiedziałem coś głupiego.
Bob zrywa się, a mnie wgniata w siedzenie ogrom jego gabarytów. Wygląda jak chmura burzowa. Pięści wielkości bochnów od chleba układa na stole i mam wrażenie, że ten się zaraz rozpęknie pod potwornym ciężarem. Potwór Frankensteina przywrócony do życia, jedynie diod u boków szyi i szwów na gębie brakuje. Poza tym wcale nie jest piękniejszy.
– Usiądź. Pogadajmy…
Łapsko o palcach grubszych niż lufy dwururki zaciska się na moim kołnierzu i frunę w górę, jakbym nie ważył stu jedenastu kilo, ale jedną dziesiątą tego. Majtam nogami w powietrzu, a mierzę niemal dwa metry. Przyciąga mnie tak blisko, że czosnek w jego oddechu to jedyny zapach, jaki czuję.
– Lepiej żebyś mnie odstawił, popaprańcu – cedzę przez zęby.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

09 X 2013   15:59:53

Ezra! I demon! Zwłaszcza demon
Przeczytałam "Mojego prywatnego demona" (powieść) i bardzo, bardzo ten duet lubię.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Amelia w chmurach
— Maciej Żytowiecki

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Lipiec 2016
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

hcsoB
— Maciej Żytowiecki

Znak
— Maciej Żytowiecki

Powrót ojca
— Maciej Żytowiecki

Skrzynia
— Maciej Żytowiecki

Mój (nie)przyjaciel demon
— Magdalena Kubasiewicz

Wadliwy zbawiciel
— Maciej Żytowiecki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.