Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Witold Dworakowski
‹W stronę źródła wszystkich strachów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWitold Dworakowski
TytułW stronę źródła wszystkich strachów
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1989. Tajemniczy osobnik o dwóch twarzach. Pierwsza należy do elektrotechnika, absolwenta pewnej politechniki. Druga – do niereformowalnego fana fantastyki. Debiutował w 64. numerze „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Widma pośród gwiazd”. Koneser coli i czekolady, które już niejeden raz osłodziły mu życie.
GatunekSF

W stronę źródła wszystkich strachów

« 1 9 10 11 12 13 14 »

Witold Dworakowski

W stronę źródła wszystkich strachów

Potworna ściana sunęła ku oddziałowi bezdźwięcznie, jak w koszmarnym śnie. Spychała zwiadowców w głąb tunelu, gdzie wibrował kolejny czasoprzestrzenny portal. Już tylko pięć metrów, trzy…
Jak zabawki, pomyślała ze zgrozą Kayla. Ten psychol ma nas za pieprzone zabawki!
Wstrzymała oddech i przeszła przez portal.
Potworna ściana znikła. Teraz wokół rozciągała się panorama, która zaparła Kayli dech w piersi.
Przed nią wznosił się drapacz chmur. Nie taki jak wieżowce w Rozecie – tony szkła i stali – ale taki, jaki stworzyliby starożytni Grecy czy Rzymianie, gdyby mieli środki, czas i technologię: wszędzie śnieżnobiałe marmury, fryzy, rzeźby… Przyziemienie zbudowano na planie krzyża greckiego. Czoło każdego ze skrzydeł tworzył fronton nad portykiem, dokąd prowadziły kamienne pomosty, szerokie jak aleje.
Pośrodku dachu, otoczona pierścieniem kolumn, wznosiła się wieżyca tak wysoka, że sięgnęłaby chyba szczytu urlandzkiego Urzędu Państwa. Zwężała się ku górze i kończyła iglicą z kryształu, który rozszczepiał światło z rozstawionych wszędzie reflektorów. Jednak to nie feeria barw robiła największe wrażenie, ale rzeźba zajmująca cały obwód wieży: medalion z wpisanym weń trójkątem, któremu kłaniają się zwierzęta, rośliny, personifikacje żywiołów… Cała Natura. Cała rzeczywistość.
To ten artefakt, przemknęło Drax przez myśl. Pieprzona zabawka Kurtzmana.
Potem opuściła wzrok.
Świątynia stała pośrodku okrągłej niecki, której ściany składały się ze schodów czarnych jak onyks. Na nich – jak również na wszechobecnych platformach z kontenerami i sprzętem archeologów – aż roiło się od potworów. Pojawiały się i znikały w portalach czasoprzestrzennych bądź krążyły wokół nich, jakby czekały na rozkaz do wymarszu. Były tam pająki i modliszki, skorpiony i węże. Był Lebiediew i Wiktor Schuster. Był również Luc: scalał się właśnie z jakąś makabrą pełną macek i pajęczych odnóży. Kayla dostrzegła, że Sara dzielnie stara się trzymać nerwy na wodzy, ale przegrywa, zaś Ravati i Bestia bledną z przerażenia. Jej samej chciało się rzygać. Nie tylko przez okrucieństwo Kurtzmana. Również z powodu służalczości i tępoty promieniujących od jego tworów.
Nagle bestie wbiły wzrok w czwórkę przybyszów. Wszystkie. A potem, zamiast zaatakować, ustawiły się w szpaler. Wolna droga prowadziła na jeden z pomostów do świątyni.
– Nie zabija ich – powiedziała Schuster zdławionym głosem. – To jest najgorsze. Po prostu zabiera wolną wolę i przemienia.
– WYŻSZE PROCESY MYŚLOWE TYLKO BY IM PRZESZKADZAŁY.
– Przeszkadzały w czym? – warknął Bestia.
– W RZUCENIU ŚWIATA NA KOLANA.
Szli schodami między szeregami potworów, a wokół unosiła się ciemność, smród krwi i odór fekaliów. Czuli na sobie bezmyślne spojrzenia. Na samą myśl o tym, że staną się tacy jak te istoty, panika i zgroza chwytały ich za gardła.
I bezsilność. Bo tej armii nie dało się ot tak zabić.
– Kurtzman! Pokaż się, skurwielu! – krzyczała Schuster. – Kurtzman!
Gdy weszli na pomost, potwory przemieszały się ze sobą. Na wprost mieli portyk z kolumnami tak wysokimi, że chyba tylko olbrzym mógłby sięgnąć ich szczytu. W głębi dostrzegli wrota z kopią rzeźby z wieży. Gdy się rozwarły, na progu stanął on.
Adolf Walter Kurtzman.
Nosił wojskowe buty, płócienne spodnie i koszulę w kratę. Twarz miał okrągłą, z niskim czołem przykrytym grzywką czarnych włosów. Nie wyglądał jak szalony naukowiec. Raczej jak handlowiec albo księgowy – brakowało tylko okularów w rogowych oprawkach. Drax nigdy by nie pomyślała, że ktoś tak niepozorny może być zdolny do tak wielkich potworności.
Rozłożył ramiona w teatralnym geście prezentacji.
– Imponująca, prawda? – zapytał już własnym głosem. – Nie została skonstruowana, zbudowana, wzniesiona. Stworzyli ją Alchemicy, którzy siłą woli przekształcali pierwiastki, formowali związki chemiczne, nadawali materii kształt. A ja poznałem ich sekret!
Na piersi miał medalion identyczny jak ten z rzeźb. Rezonował z falami mózgowymi doktora. Wzmacniał jego psychokinetyczne emanacje. Dawał mu boską moc, pod wpływem której drżała nawet czasoprzestrzeń.
Schuster wymierzyła w niego pistolet, wypruła cały magazynek. Kurtzman jednak uśmiechnął się tylko szyderczo. Kule przeleciały przez niego jak przez widmo.
– Świątynia to nie wszystko – podjął. – Jej podziemia to istny labirynt. Jedne korytarze zapętlają się w sposób niezrozumiały dla zwykłych ludzi. Dzięki innym można w kilka minut dotrzeć do miejsc odległych o tysiące kilometrów. W niektórych prawa fizyki działają inaczej. Wśród tego wszystkiego kryła się komora z medalionem, najwspanialszym dziełem Alchemików. Przyzywał mnie, a ja mu odpowiedziałem.
– Co chcesz zrobić? – zapytała Kayla, szykując się do ataku wektorowymi linami. – Zniszczysz Urland swoją armią?
– A po co? Urland to doskonała baza wypadowa. Ruszę stąd na piratów Reichmanna. Potem podbiję resztę świata. Imperium Rzymskie powstanie z popiołów w tempie, o jakim król Tomasz mógłby tylko śnić. Jest tylko jeden problem. Dobrze wiesz jaki, panienko Drax.
Dziewczyna skinęła głową. W tym szaleństwie kryło się to, do czego dążyła.
– Król – rzekła, czując, że przemawia nie tylko ona. – Chcesz się go pozbyć i przejąć władzę.
– Istotnie. Kiedy zaanektowałem tych wszystkich bezużytecznych ludzi w poczet mojej armii, wysłałem do króla posłańca z wiadomością, że wykonałem jego polecenie. Że znalazłem i okiełznałem źródło potęgi Alchemików. Więcej: że jestem gotów podbić dla niego niziny. Ale on nie dość, że odrzucił propozycję, to jeszcze nasłał na mnie Szablowników! A teraz wysłał oddział zwiadowczy celem ocenienia, jak wielkie stanowię zagrożenie. – Zerknął na wieloludzia zawierającego Iudeksa. – Skanowanie umysłu jest banalne, kiedy załapie się już sposób.
– Czego chcesz ode mnie? – zapytała Kayla.
– Wsparcia. W zamian pomogę ci w zemście.
Drax była jeszcze bardziej zszokowana niż wtedy, gdy Ravati opowiedział o swojej misji. Dwa metry od niej stała szansa zniszczenia Tomasza II. Więcej – szansa na zniszczenie wiecznie knującej Służby Bezpieczeństwa. Takie byłoby życzenie Vincenta Velrona: likwidacja układu, który go zamordował.
Schuster coś krzyknęła. Bestia i Ravati rzucili się ku Drax, ale ona już wyciągała rękę w stronę Kurtzmana, już podawała mu dłoń w geście przypieczętowania sojuszu. Wszystko inne – dźwięki, potwory, świątynia – stało się szumem i rozmytymi kształtami. Istnieli tylko ona i on, poddana i bóg. Zupełnie jak we śnie.
– Jeśli powiem „tak”, co się ze mną stanie? – zapytała cicho.
Kurtzman uśmiechnął się. Ten uśmiech sprawiał, że człowiek chciał robić wszystko, co mu każą.
– Staniesz się tym, czym zechcesz, Kaylo.
Im dłużej przy nim stała, tym większa ogarniała ją pokusa. Zawahała się. Zrealizować pomysł? A może jednak poddać się woli tego człowieka?
Nagle w jej głowie zawył alarm. Rozszerz perspektywę, idiotko! Natychmiast rozciągnęła postrzeganie. Wychwyciła psychokinetyczne emanacje, oddziałujące z jej falami mózgowymi.
Teraz to ona się uśmiechnęła. Zimno. Złowrogo. Tak jak kiedyś Ayl.
– Chcesz mnie skaptować kontrolą umysłu? Naprawdę jesteś śmieciem, Kurtzman!
Skoczyła w bok, za jedną z kolumn, a potem szarpnęła za wektorową linę, którą owinęła wokół nadgarstka mężczyzny. Kurtzman zaklął zaskoczony. W chwili, gdy wyrżnął twarzą w posadzkę, runęły na niego nożopociski, kule i wściekłe wyzwiska Schuster.
Nagle doktor zniknął. Ułamek sekundy później głowę Drax przeszyło elektryczne uderzenie.
– WZMOCNIŁAŚ SIĘ, JAK PRZEWIDYWAŁA ROSE. NIE MYLIŁA SIĘ CO DO CIEBIE I TWOICH ZDOLNOŚCI. DOSKONALE. NIE BĘDĘ MUSIAŁ WPROWADZAĆ U CIEBIE WIELU MODYFIKACJI. TERAZ BĄDŹ GRZECZNA.
Drax zaklęła w duchu. Rose?! Owszem, podejrzewała ją o różne draństwa. Ale współpraca z tym szaleńcem? Przekazywanie mu tajnych informacji? Wysłanie mu najsilniejszej psychokinetyczki w Urland, by została przekształcona w potworną broń? To się nie mieściło w głowie. No chyba że…
Chyba że ona też spiskowała przeciw królowi.
Chyba że cały pomysł na armię i przejęcie władzy wyszedł właśnie od niej.
Kayla namierzyła Kurtzmana. Stał na dachu przyziemienia świątyni. Czasoprzestrzeń wiła się i skręcała w rytm jego psychokinetycznych emanacji. Dziewczyna chwyciła go za szyję wektorowym stryczkiem i zacisnęła pętlę.
« 1 9 10 11 12 13 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Kiedy rozum śpi, budzą się potwory
— Witold Dworakowski

Komnata szaleństwa
— Witold Dworakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.