WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Witold Dworakowski |
Tytuł | W stronę źródła wszystkich strachów |
Opis | Autor pisze o sobie: Rocznik 1989. Tajemniczy osobnik o dwóch twarzach. Pierwsza należy do elektrotechnika, absolwenta pewnej politechniki. Druga – do niereformowalnego fana fantastyki. Debiutował w 64. numerze „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Widma pośród gwiazd”. Koneser coli i czekolady, które już niejeden raz osłodziły mu życie. |
Gatunek | SF |
W stronę źródła wszystkich strachówWitold DworakowskiW stronę źródła wszystkich strachów– Gotowe – oznajmiła Rose i czujniki schowały się w ścianach. Drax jednak nie ruszyła się z miejsca. Bo i po co? Dokąd? Siedziała w tej cholernej celi od piętnastu miesięcy i tylko cztery czy pięć razy zabrano ją stąd na jakieś badania fizjologiczne. W przeciwieństwie do bezpieczniaków naukowcy nie traktowali jej źle. Cela miała parkiet i boazerię, w miarę miękkie łóżko, a za przepierzeniem prysznic i toaletę. W jednym kącie stał sprzęt do ćwiczeń fizycznych, z którego dziewczyna korzystała od czasu do czasu. W drugim – terminal Sieci z cenzurowym filtrem. Nawet karmili całkiem nieźle. W końcu musieli dbać o tak cenny okaz. Kayla zaklęła. Gdyby nie przegnała Ayl, nigdy nie zostałaby złapana. – Jeszcze jedna rzecz – podjęła Rose. – Będziesz miała gości. Dziewczyna przeciągle ziewnęła. Niewiele ją to obchodziło. Nawet gdyby jakimś cudem obezwładniła wizytatorów, to przecież w ośrodku badawczym roiło się od ludzi i ostrych narzędzi, na zewnątrz zaś dyżurowały straże. Nawet Ayl ciężko byłoby się stąd wydostać. Owszem, w pierwszych tygodniach Kayla marzyła o ucieczce. Snuła śmiałe plany i wyczekiwała odpowiedniej okazji. Modliła się o akcję ratunkową ludzi powiadomionych przez Vespa. Przekonywała badaczy, że jest niewinna. Błagała ich o wolność. Wyobrażała sobie wszystkie najbardziej bolesne tortury, którymi poczęstuje króla. Marzyła o tym, by wskutek wojny z barbarzyńcami Urland powołało ją do wojska. Wówczas zerwałaby się ze smyczy i pokazała wszystkim, czym kończy się zadzieranie z psychokinetyczką. Ale im dłużej trwało uwięzienie, im słabsze stawały się jej zdolności – tym większa dusiła ją rozpacz i apatia. Ale wojna nie nadchodziła i wyglądało na to, że ludowi wystarczą same zapowiedzi. Kayla straciła już nadzieję. Jedynym wybawieniem była śmierć. Raptem skrzypnęły zawiasy ukrytych w ścianie drzwi. Do celi wkroczyło dwóch potężnie zbudowanych żołnierzy w srebrzystych półpancerzach, z kuszami nożowymi w rękach i rewolwerami w kaburach. Drax pomyślała, że ze zdolnościami Ayl zrobiłaby z nimi porządek w pół sekundy. Teraz miałaby problem nawet z dzieckiem. Żołnierze rozstąpili się i do środka wkroczył trzeci mężczyzna: wysoki i szczupły, o krótko przyciętych włosach w barwie srebra. Kayla zesztywniała. Znała tego skurwysyna. – Ładna cela – rzucił od progu. To on przebrał się za sprzątacza, to on wpakował jej w plecy środek usypiający. Tym razem założył garnitur. Jego twarz o ostrych rysach nie zdradzała żadnych emocji. Zlustrował Drax zimnym jak lód spojrzeniem superinteligenta. Król Tomasz patrzył w identyczny sposób. – Nie było okazji, żebym się przedstawił – ciągnął. – Nazywam się Max Iudex i podlegam bezpośrednio królowi. Pójdziesz ze mną. Od twojego zadania może zależeć wiele żyć. W milczeniu zjeżdżali windą: ona, Iudex i obaj żołnierze. Kayla wciąż czuła wściekłe mrowienie wokół głowy, tam gdzie przylegał diadem. Nie mogła się podrapać i powoli doprowadzało ją to do szału. Urządzenie wyglądało jak futurystyczna biżuteria: twór ze srebrnych blaszek i elektronicznych modułów w płaskich obudowach, od wewnątrz pokryty czymś chropowatym. Gdy doktor Rose wcisnęła diadem na głowę Kayli, dziewczyna poczuła, jak tysiące igiełek wbijają się jej w skórę. – Bat. – Doktor rzuciła Iudeksowi niewielkiego pilota. – Czerwony uruchamia impuls. Zielony zwalnia blokadę. Trzeci jest od pistoletu. – Okrążyła Kaylę, przyczepioną obręczami do wielkiego laboratoryjnego fotela, i podeszła do superinteligenta. Spojrzała mu w oczy. – Jeśli uszkodzisz mi pannę Drax, ty ją zastąpisz – syknęła. – Masz moje słowo. I żaden król ci nie pomoże. Iudex bez słowa przymocował pilot do bransolety, którą nosił na prawym nadgarstku. Potem podniósł wzrok na Kaylę, która uśmiechała się bezczelnie. – Radzę posłuchać, bo zdechniesz z nudów – zachichotała. Dopiero później dotarło do niej, co się stało w tamtej sekundzie. Błysk w zimnych oczach bezpieczniaka. Wciśnięcie czerwonego guzika. Impuls elektryczny przeszył dziewczynie mózg i na moment straciła przytomność. Ocknęła się już przy drzwiach, oszołomiona, trzymana pod ręce przez pomagierów Iudeksa. Ból głowy rozsadzał jej czaszkę. – A jeśli spróbujesz to ściągnąć, skończysz tak samo – rzucił z uśmiechem superinteligent. – Ja jeszcze wybaczam. Automatyka diademu – nie. Od tamtej pory coraz bardziej nienawidziła skurwysyna. Bez pozwolenia przeszedł z nią na „ty”. W dumie i wyniosłości bił na głowę nawet króla. Jedynym plusem był fakt, że przed podróżą windami i niekończącymi się korytarzami dostała od niego swój stary prochowiec. Z przyjemnością narzuciła płaszcz na plecy. Chociaż tyle dobrego. • • • Winda otworzyła się na wykuty w skale tunel, wpuszczając do wnętrza gorąco, pył i woń oleju maszynowego. Żarówki przyświecały zza grubych kloszy, budząc na załomach i nierównościach powykrzywiane cienie. Ruszyli na wprost – najpierw Iudex, potem Kayla w asyście strażników. Z każdym krokiem nasilał się łomot, terkot, huk i wycie, na przemian wznoszące się i gasnące. Zupełnie jakby na końcu korytarza chrapała jakaś wielka mechaniczna bestia. W końcu Drax stanęła w wylocie tunelu. U jej stóp rozpościerała się komora w kształcie sześcianu, tak ogromna, że mógłby się w niej zmieścić kawał Rozety wraz z całymi wieżowcami. Przez jej pionową oś, po grubych stalowych linach, sunęły ogromne windy towarowe. Jedne wyłaniały się z otworów w stropie i dnie komory, kierując się ku stacjom załadunkowym; inne jechały w górę, wioząc surowce do hut i przetwórni u podnóża Rozety. Do kilku transportowano właśnie urobek z różnych poziomów komory, zaś wśród tego wszystkiego kursowały mniejsze wagoniki Górniczej Kolei Windowej. Ze skalnych ścian komory wyrastało kilka poziomów galerii. Każda miała szerokość kilkunastu metrów i okalała ciąg windowy kratownicową kryzą. Z wysokości, na której stała Kayla, pracujący w dole ludzie wyglądali jak insekty. Drobniutkie, rojne i zapracowane po uszy, obsługiwały nie tylko windy. Również ładowarki, taśmociągi i wielkie kołowe transportery, wywożące surowce z rozchodzących się promieniście tuneli. Wraz z nimi poruszały się poczwórne cienie, rzucane w świetle potężnych baterii reflektorów w rogach komory. Strefa Dwa Szybu Maximusa? – pomyślała Drax ze zdziwieniem. Zabiją mnie w kopalni? Zeszli drabiną na szczytową galerię. Na tym poziomie nie było tuneli górniczych ani maszyn – stało za to mnóstwo baraków z urządzeniami kontroli ruchu w tym Poziomie. Iudex minął je bez słowa. Przystanął dopiero przy żołnierzu, który strzegł towarowego kontenera z blachy falistej, i kazał mu otworzyć drzwi. Wewnątrz stał podłużny stół, wprost uginający się pod ciężarem broni. Po bokach, na wyrastających ze ścian ławkach, siedzieli trzej mężczyźni i kobieta. W głębi Drax dostrzegła dwie kolejne osoby. Zajmowały fotele przy pulpitach kontrolnych z monitorami i konstelacjami kolorowych światełek. Kobieta podniosła się z ławki i zasalutowała. Podobnie jak jej trzej kompani nosiła granatowo-czarny mundur Służby Zbrojnej Urland. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat. Twarz miała drobną, lekko kościstą. Ciemne włosy nosiła przycięte krótko, po wojskowemu. – Kapitan Sara Schuster, Trzeci Legion – zwróciła się do Kayli. – Więc to ty jesteś tą piracką zabójczynią? Drax przypomniała sobie notkę, jaką znalazła w Sieci. Z rozkazu Republiki Nowego Rzymu zabiła poprzedniego króla i jego współpracowników. W procesie przyznała się do winy – opublikowano nawet stenogramy – a następnie została skazana na pracę katorżniczą w Pierwszym Posterunku. Nakarmiony tymi kłamstwami lud nigdy się nie dowiedział o jej psychokinetycznych zdolnościach. Kątem oka dostrzegła, że Iudex ostentacyjnie ogląda pilota. Porazi mnie, zanim zdążę wytłumaczyć, pomyślała z wściekłością. – Nie mam nic do powiedzenia – ucięła. Oparła się o ścianę i skrzyżowała ręce na piersi. Powiodła wzrokiem po pozostałych żołnierzach. Pierwszy – szeroki w barach, łysy, z lekko zadartym nosem – ostentacyjnie drapał się po łbie. Drugi – włosy przycięte na jeża, łagodne rysy twarzy, lekko zarysowana linia szczęki – łypał to na Schuster, to na Iudeksa. Trzeci był młodym blondynem i wyglądał w sumie nijak. Kayla zauważyła, że zerka na nią, odkąd zjawiła się w kontenerze. Zmarszczyła brwi. Zakochał się czy co? |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Kiedy rozum śpi, budzą się potwory
— Witold Dworakowski
Komnata szaleństwa
— Witold Dworakowski