Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Katarzyna Rupiewicz
‹Prawi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKatarzyna Rupiewicz
TytułPrawi
OpisAutorka ukończyła język francuski, socjologię reklamy i administrację Linuxem. Od kilku lat jest członkiem sekcji literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki. Jej opowiadania można przeczytać w klubowej antologii „Światy równoległe”, a także w internetowym NOLu i Szortalu. W tym roku nakładem Genius Creations ukaże się jej pierwsza powieść pt. „Redlum”.
Gatunekgroza / horror

Prawi

« 1 3 4 5 6 »
– Niech łaska Prawych nie opuszcza tego domu – wymamrotałam, przechodząc przez ciemną sień do ciepłej kuchni.
– Jesteś głodna? – spytał, zamiast odpowiedzieć zwyczajowym błogosławieństwem.
– Zabrali tatę.
Miałam przecież powiedzieć, że przyniosłam konfitury.
– Nie powinni tego robić – powiedział ze złością.
Jego oczy wydawały się jeszcze chłodniejsze, a usta jeszcze węższe niż zazwyczaj.
– Nie mów tak, proszę. Nie chcę, żebyś i ty trafił przeze mnie do koszmaru.
– Przez ciebie? – Popatrzył na mnie badawczo.
– Nie gniewaj się, że pytam, ale co tak strasznego zrobili twoi rodzice?
– Mnie – odpowiedział.
Wiedział, że nie zrozumiem. Spojrzał na mnie znacząco i wyszedł z kuchni, więc poszłam za nim do pokoju obok. Wskazał na portret, któremu przyglądałam się dwa dni wcześniej, i wciąż bez słowa podszedł do okna.
Zabawne, ale wcześniej nie zauważyłam tego uderzającego podobieństwa lub może nie zastanawiałam się nad nim zbytnio. Było oczywiste, że obraz przedstawiał członków rodziny. Paweł miał te same jasne oczy, płowe włosy i wąskie usta, co oni… oboje…
– To chyba nie są twoi…? – Nie dałam rady dokończyć.
Zbrodnia tak straszna, że ludzie we wsi nie potrafili nawet o niej mówić. Mój Boże, przecież oni byli rodzeństwem. Jak Prawi mogli do tego dopuścić? Karali lubieżne myśli, nie mówiąc o czynach. Skoro decydowali, czy kobieta pocznie dziecko, to dlaczego w swym okrucieństwie pozwolili, by Paweł w ogóle się urodził? Czy taka była cena jego rodziców?
Zamknęłam oczy. Bluźniłam i bałam się kary, ale po raz pierwszy nie potrafiłam przeprosić. Nie potrafiłam żałować. Nigdy nie przypuszczałam, że w naszym świecie mógł zostać popełniony tak ciężki grzech.
– Płaczesz? – spytał zaskoczony.
Rzeczywiście trzęsłam się i łzy spływały mi po twarzy.
– Nie powinni cię tak traktować. Mieszkańcy – dodałam szybko, choć nie byłam pewna, czy to właśnie miałam na myśli.
– Nie mówmy o tym więcej – odparł, mijając mnie. – Jesteś głodna?
Przytaknęłam, bo wiedziałam, że tego oczekiwał, a bardzo chciałam zrobić dla niego coś miłego. Tak jak dla kogoś, kto właśnie wrócił z bardzo długiego koszmaru.
Poszliśmy do kuchni. Poczekałam, aż Paweł rozpali w piecu i wstawi na ogień garnek rosołu. Musiał się mnie spodziewać, bo nikt nie jadałby tak suto. Czy jedzenie mięsa drugi dzień z rzędu nie było rozpustą? Zadrżałam, dopiero teraz uświadamiając sobie w pełni, że samą myślą zdążyłam już zasłużyć na koszmar tej nocy.
– Nie martw się, twój tata na pewno wrócił do domu – powiedział mężczyzna, stawiając przede mną talerz z dużym udkiem kurczaka.
Skinęłam głową, nie przyznając się, że zupełnie zapomniałam o tacie.
Zjedliśmy w milczeniu. Chociaż rosół był znacznie lepszy od tego, który robiła moja mama, nie potrafiłam zdobyć się na uśmiech albo trywialny komplement.
Zdarzało mi się marzyć, aby już był kolejny dzień. Bałam się wprawdzie nocy, lecz lubiłam udawać, że nowy świt wymazuje ból, łzy i nieopatrznie wypowiedziane słowa. Dzisiaj nie potrafiłam udawać, że nic się nie stało, ale jutro mogło mi się udać.
Zwykle moje marzenia się nie spełniały, a to jedno zaczęło się urzeczywistniać szybciej, niż bym sobie życzyła. Dzień dobiegał końca i przegapiłam moment, gdy zaczęło się ściemniać. Wychodząc z domu, nie zastanawiałam się, która może być godzina.
– Dobry Boże, nie zdążę wrócić – jęknęłam.
– Zawiozę cię, to zajmie tylko chwilę – powiedział Paweł, wstając.
– Za późno, już zmierzcha.
Nie słuchał mnie jednak. Zmienił kubrak na schludny kaftanik, a walonki na oficerki. Poruszał się tak szybko i energicznie, że nim zdążyłam go zatrzymać, stał już w otwartych drzwiach.
Kiedy byłam dzieckiem, wierzyłam, że o zmierzchu Prawi zaczynają żyć we wsi, tak jak my żyjemy za dnia. Przechadzają się drogą, stoją w ogródkach, siadają na ławeczkach pod płotem, żeby porozmawiać z sąsiadami. Dzisiaj nie potrafiłabym już twierdzić, że w czymkolwiek mogliby nas przypominać. To nie odbierało im jednak panowania nad wsią po zmroku.
Paweł zdawał się nie zauważać zachodzącego słońca. Wyprowadził konia ze stajni i osiodłał go tak sprawnie, jakby nie robił tego od czasu do czasu, lecz codziennie.
– Idziesz? – krzyknął.
Powoli podeszłam do progu, jakby tuż za nim rozciągało się morze ognia.
– Wracaj, proszę! – zawołałam. – Nie chcę, żeby cię zabrali.
Podbiegł do drzwi, uśmiechnięty. Choć ta mina nie łagodziła jakoś szczególnie jego rysów twarzy, oczy stały się mniej chłodne.
– To dobrze. Bałem się, że to by rozwiązało wszystkie twoje problemy – powiedział, rumieniąc się lekko. – Rodzice będą się strasznie martwić, jeśli nie wrócisz na noc. Weź pled z łóżka.
Sama nie wiedziałam dlaczego odwróciłam się i posłusznie przyniosłam pled. Pomyślałam chyba o mamie, która przepłakała cały dzień. Nie chciałam, żeby przez kolejną bezsenną noc musiała zastanawiać się, czy jestem bezpieczna. Poza tym ufałam Pawłowi. Nikt przecież nie zaryzykowałby spotkania z Prawymi, a on wydawał się taki pewny tego, co robi.
Zamknęłam na chwilę oczy i wkroczyłam w szarość wieczoru niemal zaskoczona tym, że powietrze nie jest gęstsze niż za dnia.
Paweł wytłumaczył mi, jak mam wsiąść na konia. Potem odwrócił się, bym mogła spokojnie się usadowić i obciągnąć spódnicę. Sam wskoczył zwinnie na siodło, jakby w takiej chwili próbował się przede mną popisywać.
– Załóż pled na ramiona i głowę, zamknij oczy i obejmij mnie mocno w pasie – rozkazał.
– Nie mogę – jęknęłam.
– Musisz – stwierdził sucho, ruszając powoli, abym wiedziała, że nie ma już odwrotu.
Chciałam płakać albo krzyczeć. Zarzuciłam na siebie pled, zamknęłam oczy i objęłam ostrożnie Pawła. Przyśpieszył gwałtownie, zmuszając mnie do mocniejszego uścisku.
Niech Bóg ma mnie w swojej opiece. Po tym, jak zgrzeszyłam bluźnierczą myślą, przemierzałam wieś po zmroku, przylegając do ciała mężczyzny.
Czułam obecność Prawych, tak jak wyczuwa się obecność kogoś bliskiego. Patrzyli na mnie. Byłam pewna, że to ich dłonie, a nie wiatr próbują zerwać ze mnie pled, aby mrok mógł mi spojrzeć w oczy i już nigdy nie wypuścić z koszmaru. To nie uderzenia końskich kopyt o ziemię, lecz ich kroki słyszałam, gdy biegli za nami przez wieś.
Poczułam, że nagle zmieniliśmy kierunek, a koń zatrzymał się niemal w miejscu. Musieli skończyć tę zabawę i zagrodzić nam drogę.
– Nie otwieraj oczu – szepnął Paweł. – Jesteśmy na miejscu.
Uwolnił się z mojego uścisku. Potem poruszył się i usłyszałam, jak zeskakuje na ziemię. Złapał mnie mocno za biodra i pociągnął do siebie. Ledwo zdążyłam podkulić nogi, nim zawisłam w powietrzu, i rozprostować je z powrotem, gdy mnie postawił.
Położył dłonie na moich ramionach, żeby mnie poprowadzić. Skoro ja nie powinnam była patrzeć, to dlaczego on mógł? Czy wciąż było jasno?
Nastąpiłam na coś miękkiego i ruchliwego. Nie krzyknęłam tylko dlatego, że nie wolno tego robić w koszmarze, a nie upadłam, bo Paweł mnie przytrzymał. Znieruchomiałam z mocno zaciśniętymi powiekami i uniesioną prawą nogą, gotowa stać tak do jutra.
Mężczyzna puścił mnie. Miałam wrażenie, że pochylił się i wykonał jakiś ruch tuż obok mojej stopy. Potem popchnął mnie lekko do przodu, żebym szła dalej, a ponieważ wciąż stałam sparaliżowana strachem, szepnął:
– Spokojnie. To nic.
W jego głosie nie słyszałam przerażenia, napięcia, niepokoju, jakby rzeczywiście nic nam nie groziło, a on tylko jako silniejszy musiał mi pomagać.
Przeszłam jeszcze dwa kroki, by usłyszeć skrzypnięcie drzwi, które otwierał – kolejne dwa kroki – i zamykał. Nie zdążyłam złapać pledu, który ściągnął ze mnie jednym ruchem.
Tymczasem Paweł już otwierał drzwi do kuchni, gdzie czekało na mnie rodzeństwo i rodzice.
– Anna! – wykrzyknęła mama.
– Tata! – krzyknęłam ja.
Matka podbiegła i pochwyciła mnie w silny uścisk. Ojciec patrzył lekko nieobecnym wzrokiem na mnie i na Pawła. Siedział przy stole z dłońmi owiniętymi w szmaty, a przed nim stał talerz niedojedzonej zupy.
– Czy wyście poszaleli?! – krzyknęła mama, obejmując mnie jeszcze mocniej. – Przecież jest całkiem ciemno.
« 1 3 4 5 6 »

Komentarze

18 VII 2015   21:58:13

Interesujące, ale brak jakiejkolwiek synchronizacji czasoprzestrzennej między światami przedstawionymi powoduje że czyta się jak dwa opowiadania równocześnie. Jedno w świecie postapo z nieciekawym wątkiem magicznym ale dobrym przedstawieniem podstaw, i drugie- mało interesujące o traumie powypadkowej.

20 VIII 2015   00:55:53

Ciekawe,dwie płaszczyzny przenikające się nawzajem i cena za wyjście z cienia.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Styczeń 2018
— Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Potwory i spółka
— Anna Nieznaj

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.