Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Katarzyna Rupiewicz
‹Prawi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKatarzyna Rupiewicz
TytułPrawi
OpisAutorka ukończyła język francuski, socjologię reklamy i administrację Linuxem. Od kilku lat jest członkiem sekcji literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki. Jej opowiadania można przeczytać w klubowej antologii „Światy równoległe”, a także w internetowym NOLu i Szortalu. W tym roku nakładem Genius Creations ukaże się jej pierwsza powieść pt. „Redlum”.
Gatunekgroza / horror

Prawi

« 1 2 3 4 5 6 »
– Całe szczęście – stwierdził tata.
– Zwłaszcza młodszego – podchwyciłam wesoło. – Chętnie oddałabym ci swoje.
Chciałam zachichotać, tak jak wydawało mi się, że powinna śmiać się dziewczyna w moim wieku podczas obiadu z narzeczonym. Tata i Paweł mieli jednak grobowe miny. Najwyraźniej było coś, czego nie rozumiałam. Może mama nie powinna była pytać o rodzinę i młodzieńcowi zrobiło się przykro, że jest sam?
Zjedliśmy w ciszy. Zebrałam puste talerze, a potem pomogłam mamie podać świeżo upieczoną szarlotkę i kompot śliwkowy. Nadal nikt nic nie mówił. Zastanawiałam się, czy wypada, żebym ja spytała o datę ślubu albo sukienkę.
– Mam nadzieję, że nie gniewają się państwo na mnie za to, że chcę zabrać waszą córkę – powiedział Paweł.
Te same słowa wypowiedziane przez innego mężczyznę w innym domu zabrzmiałyby jak błyskotliwy żart rzucony dla rozluźnienia atmosfery. Tego popołudnia jednak miały wydźwięk oskarżenia, które zawisło ciężko w powietrzu.
– Wiedzieliśmy, że to Prawi wybiorą ślubnego dla naszej córki – zaczął tata, zbyt poważnie, zbyt zimno. – Nie sądziliśmy tylko, że zasłużyliśmy na podobne okrucieństwo z ich strony.
Mama zasłoniła dłonią usta, jakby ona to powiedziała, Elżbieta i Jacek oderwali łakome spojrzenia od szarlotki, a Paweł wyszedł. Nie obejrzał się, nie wybiegł, nie trzasnął drzwiami, po prostu odszedł.
Pobiegłam za nim, sama nie wiedząc, co właściwie chcę zrobić.
– Tata na pewno tak nie myśli! – krzyknęłam, bo już dosiadał konia.
– Zapewne myśli coś znacznie gorszego – odparł młodzieniec.
Odjechał, nie spojrzawszy mi w oczy. Wolałabym chyba, żeby był wściekły, a jego rysy wyostrzyły się w gniewie. Nie miałam jednak wątpliwości, że uciekł przede mną, bo był smutny i nie nawykł cierpieć inaczej niż w samotności.
Wróciłam do izby, która jakby zatrzymała się w czasie w momencie naszego wyjścia. Tata wciąż siedział za stołem z chmurną miną, mama zasłaniała usta, a Elżbieta i Jacek patrzyli osłupiali to na jedno, to na drugie.
– Tato, jak mogłeś powiedzieć coś takiego?! – załkałam, bo łzy nabiegły mi do oczu.
– Nie wiesz, co zrobili jego rodzice – odparł, wstając.
– W takim razie powiedz mi, co może być aż tak strasznego, że chcesz karać ich dziecko, nawet po tym, jak zostali zabrani przez Prawych?! – krzyczałam.
Sama nie wierzyłam, że mam czelność podnieść głos na ojca. Popatrzył na mnie lekko zaskoczony, lecz zamiast odpowiedzieć, splunął na podłogę i wyszedł na podwórko. Wtedy na dobre wybuchłam płaczem.
Pobiegłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i łkałam tak długo, aż zasnęłam.
Nikt nie przyszedł mnie pocieszać.
• • •
Znowu obudził mnie krzyk. Poderwałyśmy się z siostrą niemal równocześnie, by zaraz opaść na łóżko i zacisnąć mocno powieki. Coś żyło w otaczającej nas ciemności. Prawi byli w domu. Ich obecność wyczuwało się w suchym, drapiącym gardło powietrzu, w pulsującym strachem mroku pochmurnej nocy.
Nie wolno nam było ich zobaczyć, dlatego leżałyśmy z zamkniętymi oczami, modląc się w duchu – nigdy nie byłam pewna – do Boga czy do nich.
Gdy tylko przerażenie uwalniało część myśli, do umysłu wdzierała się bezlitosna kalkulacja. Nie przyszli po nas. Słyszałyśmy krzyk mamy, więc najpewniej zabrali ją albo tatę. My byłyśmy bezpieczne, jeśli tylko nie poruszymy się do świtu i nie spróbujemy spojrzeć w otaczającą nas ciemność.
Obie nie zasnęłyśmy już do rana. Nadto dobrze znałam te noce, gdy czeka się na wiadomość, kto z bliskich został zabrany. Gorsze było tylko paskudne uczucie ulgi, kiedy dziękowałam Bogu i Prawym, że tym razem to nie ja. Chociaż tak bardzo się za to nienawidziłam, czułam, że wszyscy myślimy podobnie.
Wydawało mi się, że w pokoju robi się już jasno, lecz odważyłam się otworzyć oczy, dopiero gdy przyszła mama. Była blada z niewyspania i mimo że jesienna szarówka rozświetliła już dom, niosła zapaloną świecę. W takie dni jak ten potwornie bała się ciemności i nie potrafiła przejść przez sień bez odrobiny światła. Tata czasem krzyczał na nią za marnowanie świec, lecz dzisiaj – widziałam to w jej podkrążonych oczach – taty i tak tutaj nie było.
– Wstawajcie, dziewczynki – powiedziała tym charakterystycznym głosem kogoś, kto udaje, że nie płacze. – Trzeba popaść krowy, póki jeszcze jest trochę trawy, i zebrać śliwki, nim zgniją. Zrobimy konfitury na zimę.
Dobrze wiedziałam, że tata uwielbia śliwkową konfiturę i tak naprawdę mama chce ją przygotować dla niego. Zwykle w ten sposób radzili sobie ci, którzy zostawali. Chociaż nie mogliśmy przewidzieć, kiedy nasz bliski zostanie uwolniony z koszmaru, szykowaliśmy się na jego przybycie jak na powrót krewnego z długiej podróży. Sprzątaliśmy dom, przygotowywaliśmy ulubione przysmaki, czasem robiliśmy nawet drobne prezenty.
Pamiętałam, jak kiedyś mama uszyła piękną lalkę i schowała ją do szafy. Szybko zrozumiałyśmy z siostrą, że dostanie ją ta z nas, która pierwsza trafi do koszmaru, i żadna nie chciała jej mieć.
Zerwałyśmy się szybko. Przeplotłyśmy zburzone po nocy warkocze i założyłyśmy proste pocerowane suknie. Moja siostra pobiegła pilnować krów na żółknących już zagonach. Ja z Jackiem wzięliśmy kosze i poszliśmy zrywać śliwki.
Dopiero w sadzie zjedliśmy po kromce chleba, bo w takie dni jak ten trudno było coś przełknąć w domu. Nie zdziwiło mnie to, że milczeliśmy, lecz brat miał zaciętą minę, jakby się o coś gniewał. Bałam się spytać, o co, i przez pierwsze dwie godziny pracowaliśmy bez słowa. Dopiero gdy usłyszałam odgłos przesypywanych śliwek, zauważyłam, że Jacek zszedł z drzewa i napełnił mój kosz po brzegi.
– Zanieś to już do mamy. Resztę zerwę sam – rzucił krótko.
Zsunęłam się z pnia ostrożnie, by nie podrzeć sukienki. Dotychczas nie myślałam o tym, że nie jestem już małą dziewczynką, której wypadałoby skakać po gałęziach.
Wzięliśmy duże kosze na ziemniaki, bo nie mieliśmy innych, więc musiałam złapać pałąk obiema rękami, żeby w ogóle go unieść. Jacek widział, że ledwie jestem w stanie iść, ale nie zaproponował mi pomocy.
– Zabrali go przez ciebie – usłyszałam za plecami.
Przeszłam przez sad, nie zatrzymując się. Dopiero tuż przed furtką wybuchłam gwałtownym płaczem. Postawiłam kosz na ziemi i udawałam, że czegoś szukam, by z daleka wydawało się, że zbieram rozsypane śliwki.
Przecież nic złego nie zrobiłam. Zaprosiłam Pawła, ale nie wiedziałam, że tata będzie dla niego niemiły, ani że Prawych to tak bardzo rozzłości.
Odchyliłam głowę do tyłu. Nie mogłam o tym myśleć choćby dlatego, że nie powinnam płakać przy mamie. Dość już miała smutków na dziś.
Wróciłam do domu, umyłam śliwki i zabrałam się do żmudnego otwierania owoców. Ostre krawędzie pestek raniły kciuki i chwilami miałam wrażenie, że z rozmysłem przejeżdżam po nich palcami. Drobne, płytkie zacięcia nie sięgały nawet do krwi, ale po skończeniu pierwszego kosza bolały już przy każdym dotknięciu kolejnej śliwki.
Mama zauważyła, co się stało z moimi dłońmi, dopiero w połowie drugiego – przyniesionego przez Jacka – i odgoniła mnie od stołu. Stałam więc przy piecu przez wiele godzin, raz po raz mieszając bulgoczącą konfiturę, a na plecach czułam krytyczne spojrzenie brata.
Przez wszystkie te godziny w domu było cicho, jeszcze ciszej niż zwykle w takie dni. Pewnie dlatego tak bardzo chciałam uciec, że gdy tylko skończyła się gotować pierwsza partia, napełniłam gliniany garnuszek i postanowiłam zanieść go Pawłowi wraz z płaszczem, który zapomniałam wczoraj oddać.
Mama nic na to nie powiedziała, Jacek tylko zgrzytnął zębami. Przerażała mnie myśl, że po tym, jak Prawi zabrali tatę, żadne z nich nie będzie miało odwagi się odezwać, a już na pewno powiedzieć mi, za co tak bardzo nienawidzą Pawła.
Wybiegłam na piaskową drogę. Musiałam przejść przez pół wsi, nim znajdę się w jego domu, więc wystawiłam twarz na jesienny wiatr i starałam się zapanować nad uparcie cisnącymi się do oczu łzami. Zwykle nie płakałam tak często.
W końcu dopadłam zdyszana do metalowej bramy z okuciami w kształcie bluszczu. Miałam nadzieję otrzepać dół sukni z pyłu i wyrównać oddech, nim wejdę, lecz Paweł był na podwórku. Spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony. Odłożył siekierę, którą właśnie rąbał drzewo, i założył nieporadnie pocerowany kubrak.
– Wejdź – powiedział, jak wtedy w nocy, otwierając drzwi.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

18 VII 2015   21:58:13

Interesujące, ale brak jakiejkolwiek synchronizacji czasoprzestrzennej między światami przedstawionymi powoduje że czyta się jak dwa opowiadania równocześnie. Jedno w świecie postapo z nieciekawym wątkiem magicznym ale dobrym przedstawieniem podstaw, i drugie- mało interesujące o traumie powypadkowej.

20 VIII 2015   00:55:53

Ciekawe,dwie płaszczyzny przenikające się nawzajem i cena za wyjście z cienia.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Styczeń 2018
— Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Potwory i spółka
— Anna Nieznaj

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.